ŁKS Łódź w I lidze zaczął sezon od pięciu zwycięstw. 3 gole i 3 asysty uzbierał Jose Antonio Ruiz Lopez, znany również jako Pirulo, 2 gole i asystę ma również Samuel Corral. Ten duet na finiszu Ekstraklasy też potrafił błysnąć. Pierwszy z nich bardzo długo był jednym z niewielu tak często grających ofensywnych pomocników bez żadnych liczb, ale gdy już się rozegrał – dał z miejsca cztery asysty i bramkę. Drugi z Hiszpanów tygodniami śrubował rekord rozegranych minut bez celnego strzału, ale ostatecznie ligę skończył z 3 trafieniami i asystą.
Już wtedy przemknęło nam przez głowę, że to zaczyna być szerszy trend. Równolegle przecież w Lechu szalał Dani Ramirez, w Górniku znakomicie radził sobie Jesus Jimenez, a grę Piasta napędzał Jorge Felix. Żaden z tych pięciu Hiszpanów nie miał najmocniejszego wejścia w ligę, żaden z nich nie zaczął czarować od pierwszego dnia na polskiej ziemi. Reguła jest jasna – im dłużej w Polsce, tym lepsza gra. I naprawdę chyba trzeba się zacząć z tym oswajać, przy ocenie transferów z Półwyspu Iberyjskiego.
JESUS JIMENEZ – BEZ ŻONY JAK BEZ RĘKI
To chyba najbardziej drastyczny przykład, bo też obejmujący aż trzy poziomy. Tak trzeba postrzegać chyba karierę Jesusa Jimeneza w Polsce – jako złożoną z trzech etapów. Pierwszy? Ligowy dżemik, erasmusowy turysta. Co on tutaj robi, kto go przywiózł, jaki skaut za to odpowiada. Etap drugi? Rola Robina przy Batmanie, za którego w Zabrzu robił Igor Angulo. Jimenez już otrzaskany z Ekstraklasą, już świadomy smaku hot-dogów z Żabki, ale wciąż jeszcze jako przyboczny. No i wreszcie ten obecny etap. Już samodzielna gwiazda, która w tym sezonie jeszcze poprawia świetne recenzje z ubiegłych rozgrywek.
Nic nie przemówi tutaj mocniej niż suche liczby. W pierwszych dwudziestu spotkaniach w Polsce, Jimenez wykręcił szaloną średnią not 3,60. Pierwsza runda to seria rozczarowań, przełamana dopiero w październiku, podczas pucharowego meczu z Unią Hrubieszów. To tam Jimenez nabrał pewności siebie, to tam złapał polot. Choć początkowo grał jeszcze dość chimerycznie, to po 4:0 w Płocku, gdy Górnik ograł Wisłę po jego dwóch asystach, było już tylko lepiej. Jesus Jimenez zakończył sezon z 5 golami i 9 asystami na koncie, choć wydawało się na początku ligi, że to gość, który totalnie nie potrafi grać w piłkę.
Ale miały być liczby. No to liczby:
- 2018/19 – 16 meczów z notą 3/10 i niższą, 5 goli, 9 asyst (łącznie 36 występów w lidze)
- 2019/20 – 8 meczów z notą 3/10 i niższą, 12 goli, 6 asyst (łącznie 37 występów w lidze)
- 2020/21 – jedna “trójka” w 5 meczach, średnia not 6,40, 5 goli (na ten moment 5 występów w lidze)
Dlaczego przywołujemy noty? Dlatego, że w przypadku Hiszpanów dość dobrze pokazują pewien aspekt dotyczący aklimatyzacji. Otóż zawodnikom z tego regionu już na początku zdarzają się występy dobre, albo nawet bardzo dobre. Od początku dysponują zakresem umiejętności, które odpowiednio wykorzystane potrafią ponieść drużynę. Ale długo, bardzo długo zajmuje im złapanie regularności. Na początku potrafią się błąkać od występu spektakularnego do fatalnego. Potem poniżej pewnego poziomu już raczej nie schodzą.
Jimenez wpisuje się w ten trend. Raz – gra coraz lepiej, tak ogólnie, jego sufit jest znacznie wyżej niż na początku pobytu w Polsce. Dwa – coraz rzadziej zdarzają mu się występy po prostu bardzo słabe. W wywiadach sam wspomina – potrzebował czasu. Jeden z reportaży Przeglądu Sportowego doszukuje się punktu zwrotnego w momencie sprowadzenia do Polski jego żony. Sam Jimenez podkreśla – grał dotychczas głównie w niższych ligach hiszpańskich, potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do reżimu organizacyjnego w polskiej elicie. To wszystko warto zapamiętać – bo temat jeszcze do nas wróci przy kolejnych przykładach z Hiszpanii.
DANI RAMIREZ – PIŁKA FRUWAJĄCA NAD GŁOWĄ
Podobnie jak w przypadku Jesusa Jimeneza, tak i u Daniego Ramireza możemy wyróżnić trzy etapy. Jest zdecydowanie łatwiej, bo każdy etap to nowy klub. Dani zaczynał swoją przygodę z Polską jako rezerwowy w Stomilu Olsztyn. Tam wypatrzył go między innymi Krzysztof Przytuła, dzięki czemu Hiszpan trafił do Łódzkiego Klubu Sportowego. Świetne występy w I lidze, ale i niezła gra w Ekstraklasie wystarczyły, by zwrócić na siebie uwagę Lecha Poznań. Co było dalej – wszyscy doskonale wiemy. Asysta z Apollonem, doskonała podcinka nad obrońcami, mówi wszystko o miejscu, w którym znalazł się Ramirez.
Dani miał szczęście w nieszczęściu, że jego okres adaptacyjny wypadał akurat w Stomilu, a ten przejściowy – w ŁKS-ie Kazimierza Moskala. Okres, który u Hiszpanów i tak wypada dość blado – czyli pierwsze tygodnie życia w nowym klimacie, zarówno jeśli chodzi o pogodę, jak i o podejście do piłki nożnej, wypadły w trakcie wygrzewania olsztyńskiej ławki. Jeden z naszych tekstów o Ramirezie zaczęliśmy tak:
Połowa kwietnia 2018 roku, Dani Ramirez po raz ostatni wybiega w pierwszym składzie w barwach Stomilu Olsztyn. Z ostatnich dziewięciu spotkań w sezonie 2017/18 uzbierał niecałe 140 minut gry, rozgrywki zakończył z jednym golem i trzema żółtymi kartkami. Ktoś, kto spojrzał w jego statystyki, z miejsca miał gotową opinię: zagraniczny szrot, zwieziony do Polski na fali sukcesów Hiszpanów na ekstraklasowych boiskach.
Szczerze trzeba przyznać – dziś nie sposób już ustalić, jaka była w tym wszystkim rola aklimatyzacji.
Z jednej strony taka interpretacja nasuwa się sama. Przyjechał magiczek z przeszłością w Realu Madryt, zanim zdołał się odnaleźć w mroźnym Olsztynie, to trenerzy Stomilu zrobili z niego żelaznego rezerwowego. Ale przecież poza tym kapitalnie spisywał się Grzegorz Lech, który wykręcał liczby porównywalne z Ramirezem sezon później, już w barwach ŁKS-u. Kolejny aspekt to styl gry. W Stomilu tamtego okresu pojęcie nieznane, w ŁKS-ie Moskala – wzięte na sztandar. ŁKS od początku planował grać piłką, w krakowskim (lub jak kto woli – hiszpańskim) stylu, opierając się na dużej swobodzie zawodników ofensywnych, może i nikczemnego wzrostu i masy, ale z kapitalną techniką i wizją gry.
Odpaliło. Ramirez w Stomilu strzelił jednego gola, dołożył do tego dwie asysty. W ŁKS-ie w I lidze już 9 bramek i 15 asyst. Po awansie w barwach ŁKS-u i Lecha uzbierał double-double w postaci 10 goli i 10 asyst, w tym sezonie zapewne jeszcze podniesie sobie poprzeczkę, a co równie ważne – dokłada już teraz liczby w europejskich pucharach. A mówimy przecież o gościu, który do Olsztyna zjechał jako 26-latek. To nie jest tak, że dynamiczny rozwój jest w takim wypadku czymś naturalnym, wręcz przeciwnie.
A skoro tak… No to znów wracamy do aklimatyzacji. Z rezerwowego w walczącym o utrzymanie Stomilu do kreatora gry w walczącym o fazę grupową Ligi Europy Lechu Poznań. Ramirez umie dużo więcej niż dwa lata temu? Czy po prostu zmieniało się jego środowisko i stopień jego adaptacji?
CORRULO – ZMIANA OCZEKIWAŃ, TRENERA, LIGI
Jose Antonio Ruiz Lopez, czyli Pirulo. Do meczu z Wisłą Kraków – 31 występów na polskiej ziemi, 1 gol i 1 asysta. Tenże sam Pirulo od meczu z Wisłą Kraków – 10 występów, z czego 4 w Ekstraklasie, 4 gole i 6 asyst. Pirulo w pierwszym okresie swojej gry w Polsce “robił” gola raz na 15 spotkań. Obecnie “robi” gola raz na mecz. Ale to przecież nie wszystko. Jedną bramkę sypnął bezpośrednio z rzutu wolnego, co nie udało się w ŁKS-ie nawet Ramirezowi. Gdyby nie strzelecka niefrasobliwość Sekulskiego czy Rozwandowicza, jeszcze w Ekstraklasie miałby kolejne asysty po stałych fragmentach. Nie zliczymy, ile razy udanie dryblował, i na finiszu Ekstraklasy, i już po spadku. Wystrzelił z formą do tego stopnia, że poważnie rozważany był temat jego transferu do któregoś z klubów elity.
Samuel Corral. Pierwsze dziesięć spotkań w Polsce to w jego wykonaniu okrąglutkie ZERO strzałów celnych. Nie “zero bramek”, zero strzałów celnych. W połączeniu z jego dość topornym poruszaniem się po boisku oraz charakterystycznym uczesaniem i zarostem, dostawaliśmy idealną postać do żartów. Dla odmiany – w ostatnich dwóch występach w Ekstraklasie uderzył celnie po raz pierwszy, drugi i trzeci. Od razu dopisując sobie trzy gole. W I lidze jest równie dobrze – mimo notorycznych problemów zdrowotnych, Corral zaczął od dwóch goli i asysty, a przede wszystkim – świetnego funkcjonowania w maszynerii, która w 5 meczach zdobyła już 15 punktów i 15 goli.
U nich w teorii wszystko jest jasne – Kazimierza Moskala podmienił Wojciech Stawowy. Drżenie o utrzymanie zastąpiła luźne dogranie sezonu w Ekstraklasie. A nade wszystko – Ekstraklasę zamieniono na I ligę.
Ale to chyba zbyt duże uproszczenie, by nie wziąć pod uwagę ich osobistego progresu. Wszak i przebudzenie nastąpiło już w Ekstraklasie, i dobra gra przełożyła się choćby na awans w Pucharze Polski, po meczu ze Śląskiem Wrocław, a więc drużyną wcale nie najsłabszą. Jest za wcześnie na wyrokowanie, ale parę miesięcy temu byliśmy przekonani, że Krzysztof Przytuła przywiózł z hiszpańskiej plaży dwóch turystów. Dziś? Pirulo chętnie zobaczylibyśmy z powrotem na poziomie Ekstraklasy, a Corrala pewnie zobaczymy wśród topowych strzelców zaplecza Ekstraklasy. Chyba że wyprzedzi go innych mocarz, Łukasz Sekulski. Wczoraj “Sekul” trafił hat-tricka, co w sumie przemawiałoby na korzyść tezy, że Pirulo i Corral nie wymagali aklimatyzacji w Polsce, ale zmiany ligi na niższą.
JORGE FELIX – WOLNE WEJŚCIE W NOWE BUTY
Z tym że to nadal nie koniec wyliczanki. Jorge Felix to kolejny Hiszpan z tej dość długiej listy: “zaczęło się słabo, skończyło świetnie”. Nie jest to może przypadek tak skrajny jak w przypadku Jimeneza, gdzie od totalnego szrotu przeszliśmy do jednej z gwiazd ligi, ale jednak: liczby nie kłamią.
Pierwsza runda Felixa w Polsce:
- 19 meczów
- 1 gol i 1 asysta
- średnia not 3,94
Druga runda Felixa w Polsce:
- 15 meczów
- 5 goli i 3 asysty
- średnia not 4,92
Trzecia i czwarta runda Felixa w Polsce:
- 33 mecze
- 16 goli i 3 asysty
- średnia not 4,88
Ktoś powie – a bo to po odejściu Joela Valencii. I na pewno jest w tym trochę racji, Jorge Felix miał to szczęście, że właśnie na nim Waldemar Fornalik postanowił oprzeć skład w sezonie 2019/20. Ale przecież Felix na świetne obroty wskoczył już wcześniej. Niektórzy tłumaczyli to ręką Fornalika, który rozwinął już wielu piłkarzy, niektórym z nich dając wręcz nowe życie. Jednak w przypadku Felixa znaczenie mogła mieć również wspomniana aklimatyzacja po hiszpańsku. Dlaczego tak twierdzimy? Ano dlatego, że sami piłkarze Piasta Gliwice wielokrotnie podkreślali, jak wielką rolę w ich mistrzostwie odegrały stosunki w szatni.
Każdy, ale to dosłownie każdy podkreślał, że drużyna spędza ze sobą czas nie tylko na boisku, ale również daleko poza stadionami, na przykład na wspólnych wakacjach. Felix od początku miał oparcie w postaci Badii, ale sam jednocześnie narzekał: nie wiem, co się ze mną dzieje. Dosłownie!
– Muszę przyznać, że irytuje mnie moja nieskuteczność, bo w Piaście jak na razie w lidze strzeliłem tylko jednego gola. Nie wiem co się ze mną dzieje, bo w poprzednich klubach za każdym razem byłem w stanie zdobyć 5-7 bramek. Przed transferem do Piasta zakończyłem sezon z 10 trafieniami. Mam nadzieję, że wiosną to się zmieni – mówił dziennikowi „SPORT” podczas zimowego obozu. A potem po prostu to zmienił. Przypadek? Coś dużo tych przypadków!
STARTED FROM THE BOTTOM
A to nie koniec. Kolejna kwestia to Hiszpanie, którzy wprawdzie od razu dawali jakość, ale i tak znaleźli spore pole do rozwoju. Ta grupa jest chyba nawet jeszcze liczniejsza, zaraz zresztą mogą do niej dołączyć kolejne nazwiska. Najbardziej pamiętny przykład? Chyba Carlitos. Ściągany do Wisły Kraków już w epoce post-mocarstwowej, przywrócił przy Reymonta jeszcze trochę starej magii. Klub, który – jak już dzisiaj wiemy, m.in. z zeznań Miśka – nie należał do najlepiej zorganizowanych, potrafił w jakiś sposób wyczarować gościa, który chwilę później wylądował w Legii Warszawa, i to w roli lidera drużyny. Spektakularny awans społeczny od chłopaka, po którym w sumie nie wiadomo do końca czego się spodziewać, do kluczowego piłkarza największego polskiego klubu.
A przecież podobnie było też choćby z Jesusem Imazem, który Wisłę Kraków zamienił na mocniejszą i bardziej ambitną Jagiellonię Białystok. Airam Cabrera zanim godnie zastąpił Krzysztofa Piątka w Cracovii, strzelał dla Korony Kielce. Javi Hernandez polską przygodę z piłką rozpoczął w Górniku Łęczna, Camara w Miedzi, Ivan Marquez w Koronie. Trudno ich wszystkich powrzucać do worka z napisem “początkowe rozczarowanie, późniejsze koncerty”, ale mimo wszystko – ich pierwsze dni w Polsce w zestawieniu ze szczytem, który nadchodził sporo później, to przepaść.
Trudno nam sobie przypomnieć Hiszpana, który trafiłby do Polski, od początku robił furorę, a potem stopniowo przygasał. Za to bez trudu strzelamy przykładami tych, którzy w dniu przybycia do Polski grali o dwie klasy gorzej, niż w momencie wylotu z ligi. Może faktycznie muszą najpierw sprowadzić 3/4 rodziny? To ponoć wyjątkowo familijna nacja. A może najpierw muszą namierzyć wszystkie hiszpańskie knajpki w okolicy? Może to klimat? Może fakt, że w polskiej lidze gra się właściwie zaprzeczenie tego, co w lidze hiszpańskiej? Być może wszystkiego po trochu, co podlane dodatkowo barierą językową wydłuża okres instalowania się w nowym miejscu?
Tak czy owak, jeśli mielibyśmy coś poradzić polskim klubom – zanim odpalicie Hiszpana, poczekajcie jeszcze te pół roku. A nuż macie u siebie nowego Jimeneza czy Ramireza.
Fot. Newspix