Widzieliśmy już tyle meczów tego typu… Jedna drużyna, murowany faworyt, od pierwszej minuty bawi się piłeczką. Tu jakiś drybling, tam jakaś klepka, po stracie zazwyczaj od razu pressing i odzyskanie kontroli. Ale czy piłkarze tworzą jakiekolwiek groźne sytuacje? No nie, minuty mijają, blok defensywny rywali się przesuwa, w poczynania faworyta zaczyna się wdawać pośpiech oraz zniecierpliwienie. Efekt? Posiadanie piłki prawie 70:30, w strzałach 16:6, 11:1 w rzutach rożnych. I zero do zera na koniec meczu.
Real Sociedad ugościł dzisiaj Real Madryt prawdziwym wzorcem z Sevres takiego niemożebnie nudziarskiego meczu. Naprawdę, tu nie działo się nic, zero, kompletny brak emocji. Wiele mówiło podsumowanie komentatorów, którzy pochwalili Real za wszystko, za podania w środku pola, za wiele sposobów kreowania akcji, za dokładność. – Ale nieco zabrakło nam w tym meczu konkretów – zamknęli temat.
Bo też taka jest smutna prawda. Szukamy w pamięci jakiegokolwiek “mięsa” pod którąkolwiek z bramek. Na pewno na pierwszy plan wybija się akcja Sociedad sprzed przerwy, gdy Isak doskonale znalazł się na lewej flance i rozciągnął Thibault Courtois. Najtrudniejsze w fachu bramkarza Realu Madryt jest utrzymanie pełnej koncentracji przez cały mecz, bo czasem okazja, by się wykazać, zdarza się raz na 45 minut. W tym wypadku Belg zachował się bez zarzutu, pewnie obronił dość trudny strzał. Warto pochwalić tutaj gospodarzy, którzy rozerwali defensywę pięknym prostopadłym podaniem.
Czy Real miał w ogóle okazję o takiej jakości?
Może wskazalibyśmy tę sytuację Benzemy, który dostał idealną piłkę po fatalnym wybiciu Remiro, ale po pierwsze – Francuz totalnie się zakręcił, zamiast strzału wyszło mu podanie wzdłuż bramki, a po drugie – i tak sędzia przerwał akcję, prawdopodobnie dopatrując się spalonego. Druga okazja? Znów Benzema, po świetnym przeklepaniu w środku pola, gdzie w głównej roli wystąpił tak długo przygotowywany do gry w Realu Martin Odegaard. Znów jednak zabrakło choćby celnego strzału – Benzema poślizgnął się i piłka przeleciała daleko obok słupka.
I… to właściwie wszystko. Uderzenia Carvajala czy Benzemy raczej nie zasługują na fanfary, podobnie jak kilka “ładnie zapowiadających się akcji”. Mieliśmy taką nawet w samej końcówce, gdy świetnie dryblingiem ruszył Mendy, ale znów – nie było z tego nawet celnego uderzenia na bramkę. Tak naprawdę najwięcej dramaturgii było w momencie, gdy piłkarze Realu reklamowali rzut karny po zagraniu ręką oraz gdy sędzia dość oszczędnie rozdawał kartki za ostre wejścia. Aha, Zidane do ratowania wyniku rzucił się Sergio Arribasaem oraz Marvinem. Nic nie szkodzi, jeśli nie kojarzycie nazwisk.
Wypada słówko poświęcić też Realowi Sociedad, który wprawdzie osiągnął swój cel, ale nie zachwycił, tak jak zdarzało mu się to robić w poprzednim sezonie. By daleko nie szukać – choćby w pucharowym meczu z Realem Madryt, wygranym przez Sociedad 4:3. Problem polegał na tym, że wówczas jedną z bramek sieknął Martin Odegaard. Dziś już w koszulce czarno-różowej, a nie biało-niebieskiej. To było czuć, bo pomimo wciąż sporego potencjału ofensywnego z Isakiem czy Oyarzabalem, a potem również Davidem Silvą, Sociedad w przodzie niemal nie istniało. Dlatego też zamiast skarcenia mistrza, mamy po prostu rozczarowujący remis.
Czekamy na odpowiedź Barcelony, ale coś nam się zdaje, że możemy doznać kolejnego rozczarowania. Patrząc na składy, ale przede wszystkim patrząc na grę najmocniejszych hiszpańskich klubów, mamy niewielkie oczekiwania wobec całej ligi hiszpańskiej.
Real Sociedad – Real Madryt 0:0
Fot.Newspix