Ekstraklaso, ty naprawdę dasz się lubić! Wybaczcie tę podjarkę już na starcie tego artykułu, nie wykluczamy, że być może to efekt tego, że w meczu Warty z Piastem nie obejrzeliśmy pół ciekawej sytuacji, ale… KURZA STOPA, JAKIE TO BYŁO DOBRE! JAK TO SIĘ OGLĄDAŁO! CHCEMY WIĘCEJ!
Przecież ten mecz można nagrać sobie na płytę i oglądać z wnukami za kilkadziesiąt lat. Można go podarować wszystkim marudom, którzy narzekają na spotkaniach przy piwku, że w Ekstraklasie nie dzieje się nic ciekawego. Albo zapisać go i obejrzeć jutro, a potem powtórzyć seans w poniedziałek. Szaleństwo. Totalne szaleństwo.
Duża liczba bramek to jedno. Najbardziej podobało nam się to, że – może abstrahując od końcówki – ten mecz miał przez cały czas szaloną jak na ekstraklasowe warunki intensywność. Przez większość spotkania nie dało się stwierdzić, czy ktoś przeważa. Atakuje Lech? No to zaraz odpowiada Śląsk. I na odwrót. Istny roller-coaster, zero gry na zasadzie “stoper do stopera”, coś, po czym wychodzisz ze stadionu z bananem na ustach.
To znaczy… kibice Śląska mogą wychodzić z takim poczuciem, zwłaszcza gdy spojrzą na tabelę, na której wyszli na prowadzenie (Górnik i Zagłębie jeszcze nie grali swoich meczów). Kibice Lecha mogą mieć w głowie spory mętlik – z jednej strony ich drużyna musiała się podobać i zagrała kozackie zawody, z drugiej nie wygrała jeszcze w tym sezonie meczu. Uciułała bidne dwa punkty. O jeden więcej niż Warta, czyli poznański kopciuszek.
Zaczęło się od gola Ishaka (jemu poświęcimy jeszcze osobny akapit), gola dość niecodziennego – przyjął mu piłkę bowiem Tiba. Nie wiemy czy świadomie czy nie, fakt faktem wyszło tak, że znalazła się pod nogami Ishaka, a ten z zimną krwią pokonał Putnockiego. Co dalej? Nagła odpowiedź Śląska. Gol Celebana po rzucie rożnym (znów odżyły wspomnienia – asystował Sobota), a potem bramka Scaleta, który z powodu absencji Exposito i Piaseckiego zaczął mecz na szpicy. Sędzia Lasyk początkowo nie uznał tej bramki myśląc, że piłka nie przekroczyła całym obwodem linii. Powtórka rozwiała wszystkie wątpliwości – gol i to ewidentny, zero kontrowersji.
W meczu Liverpoolu z Leeds, szeroko komentowanym na całym świecie, 2:1 było po dwudziestu minutach. W meczu Śląska z Lechem po czternastu.
Kolejka jechała dalej. Kolejny gol to dzieło Ramireza – zadanie trudne nie było, wystarczyło wpakować do pustaka i chyba trochę pomogło szczęście, bo coś nam się wydaje, że Ishak próbował strzelać. A że piłka mu nieco zeszła z nogi, wyszła idealna asysta. Lech poszedł za ciosem i wyszedł na prowadzenie – znów za sprawą Ishaka, który udem wykorzystał mięciutką wrzutkę Tiby. „Kolejorz” schodził na przerwę z prowadzeniem.
W Anglii 3:2 było po 33 minutach. U nas po 32.
Choćby zawodnicy przestali całą drugą połowę, i tak nie mielibyśmy czuć niezadowolenia. I faktycznie – druga odsłona była trochę gorsza, ale także oglądaliśmy szaloną naparzankę. Skończyło się remisem – jak na nasze oko sprawiedliwym – a walnie przyczynił się do niego Tymoteusz Puchacz. Ujmijmy to tak – jeśli kręci tobą Musonda, jest źle. Jeśli w tej sytuacji musisz ratować się wycięciem go w polu karnym, jest bardzo źle. Puchacz zaliczył bardzo głupi faul, ale też trzeba oddać często krytykowanemu Musondzie, że dziś zagrał dobre zawody. Karnego na gola zamienił Pich. Panenką.
A przecież była jeszcze poprzeczka Ishaka. Było sam na sam Musondy, który próbował strzelać pomiędzy nogami Bednarka. Jedni oddali 18 strzałów (Śląsk), drudzy 19. Obie drużyny po 7 celnych. Mecz niemalże kompletny. Brakowało może tylko jakiejś spektakularnej bramki, która byłaby zajebistą puentą, ale broń Boże nie narzekamy – nie można mieć zbyt wiele.
Obiecaliśmy osobny fragment o Ishaku. Trzeba przyznać, że gość spektakularnie wprowadził się do naszej ligi. Poza meczem pucharowym z Odrą, strzelał w każdym meczu. Dziś kończy z dwoma golami i asystą. Wykończenie ma wcale nie gorsze niż Gytkjaer. Nie chcemy być niesprawiedliwi dla Duńczyka, ale coś jest w tym, że był potrzebny głównie do strzelania bramek. W grze brał znikomy udział. Ishak jest o wiele bardziej przydatny przy konstruowaniu ataków. Wiadomo, jeszcze wiele może się wydarzyć, ale nie zdziwimy się, jeśli na tej wymianie Lech wyjdzie jeszcze na plus.
Panowie, dzięki za ten meczyk. Dobrze się bawiliśmy. Nie za często opuszcza się kanapę z poczuciem, że w obejrzanym właśnie meczu wszystko grało jak należy.
Fot. newspix.pl