Nowy Hiszpan w Ekstraklasie to takie samo wydarzenie jak nastanie piątku po czwartku. Coś oczywistego. Przyzwyczailiśmy się jednak, że przy sprowadzaniu zawodników z tego kraju obowiązują u nas pewne utarte ścieżki i schematy. Przychodzący do Rakowa Częstochowa Ivi Lopez zdecydowanie się im wymyka, podobne przypadki jak on możemy policzyć na palcach dwóch dłoni i to niekompletnych. A to sprawia, że już na starcie ten transfer zapowiada się podwójnie interesująco.
Dotychczas hiszpański zawodnik meldujący się na naszych boiskach najczęściej pasował do jednego z dwóch wzorców. Albo był anonimem w ojczyźnie, całe życie kopiącym gdzieś po trzecich ligach z ewentualnym epizodzikiem w Segunda Division, albo gościem bardziej wiekowym, który nieraz nawet w La Liga coś więcej pograł, ale przez to często traktował wyjazd do Polski trochę jako zesłanie lub po prostu okazję do łatwego zarobku.
Przeważnie takie historie źle się kończyły, za to ci wykopani z nizin hiszpańskiego futbolu stawali się u nas czołowymi postaciami.
-
Dani Quintana
-
Carlitos
-
Airam Cabrera
-
Jorge Felix
-
Gerard Badia
-
Dani Ramirez
-
Ruben Jurado
-
Jesus Jimenez
-
Pol Llonch
-
Inaki Astiz
Zachęcających przykładów mamy na pęczki. W drugą stronę za to głównie niewypały, że wspomnimy tylko o takich nazwiskach jak Inaki Descarga, Nacho Novo, Victor Perez czy Sisi. Wszyscy mieli fajne CV, ale wszyscy też wszystko co najlepsze pokazali wcześniej, byli sytymi kotami. Z tej reguły wyłamał się Igor Angulo, tyle że on swoją markę budował głównie poza ojczyzną.
ZMIANA TRENDU
W ostatnich latach zdarzyło się kilka wyjątków od dwóch głównych wariantów. Pierwszym nie-starym Hiszpanem z ciekawą przeszłością był Isidoro, który w 2012 roku przeszedł z Betisu do Polonii Warszawa. Miał 26 lat, w papierach epizody w Primera Division i sezon z regularną grą na zapleczu. Rzecz w tym, że wszystko dotyczyło klubu z Sewilli. Facet nie tylko po raz pierwszy grał za granicą, ale w ogóle po raz pierwszy zmieniał otoczenie, Betis nigdy go nawet nie wypożyczył. A że na dodatek była to już końcówka ery Józefa Wojciechowskiego, jego pobyt w stolicy skończył się po trzech miesiącach, czterech meczach w Ekstraklasie i sprawie w FIFA za niezapłacone pensje.
Kolejnymi tego typu zawodnikami byli później Julian Cuesta i Fran Velez w Wiśle Kraków oraz Miguel Palanca i Dani Abalo w Koronie Kielce. Dwaj pierwsi przychodząc do Polski mieli 26 lat, drudzy po 28. Poza Abalo cała trójka grała nieźle i nie można ich nazwać rozczarowaniami, ale nie zrobili też takiej furory jak ich trzecioligowi rodacy. Gdzieś pomiędzy znajduje się Jesus Imaz. W hiszpańskiej elicie nigdy nie wystąpił, nie miał dobrych sezonów w Bułgarii jak Abalo, ale dużo grał na drugim szczeblu. Gdy podpisywał kontrakt z Wisłą, był 27-latkiem. On akurat okazał się strzałem w dziesiątkę, nawet przy uwzględnieniu jego słabszych miesięcy w Jagiellonii.
Niedawno pojawił się jeszcze jeden trend: młodzi Hiszpanie, którzy coś tam wcześniej liznęli w poważnej piłce.
Do tego grona zaliczają się wyciągnięci przez Miedź Legnica Borja Fernandez i Juan Camara (obecnie Jagiellonia), Chuca z Wisły Kraków czy Erik Exposito i Joan Roman ze Śląska Wrocław (Roman dziś po raz drugi zakłada koszulkę Miedzi). W momencie transferu ich wiek zamykał się w przedziale 22-24 lata. Poza Camarą, który zagrał w dwóch pucharowych meczach Barcelony, wszyscy zaliczyli epizody w Primera Division. W ich przypadku jest jak z trochę starszymi kolegami: średnio lub słabo. Nikt nie okazał się nowym Carlitosem, Quintaną czy chociażby Jimenezem. Chuca zresztą został odrzucony przez skauting Rakowa i jak na razie raczej tam tego nie żałują.
Raków jednak wreszcie ma pierwszego Hiszpana w swojej historii w osobie Iviego Lopeza i trzeba przyznać, że na papierze wygląda on imponująco.
-
26 lat
-
41 meczów, 4 gole i 3 asysty w Primera Division
-
69 meczów, 18 goli i 8 asyst w Segunda Division
-
96 meczów i 20 goli w trzeciej lidze hiszpańskiej (z asystami nie wiadomo)
Nowy pomocnik częstochowian seniorską karierę rozpoczynał w Getafe. Zagrał dla tego klubu dziewięć razy w La Liga, ale na ten poziom nie był gotowy. Przełomem okazało się pójście do rezerw Sevilli. Najpierw miał duży udział w awansie do Segunda Division, a potem wyszedł mu najlepszy jak dotąd sezon (2016/17), w którym zdobył 14 bramek i zaliczył 7 asyst.
To sprawiło, że otrzymał drugą szansę w hiszpańskiej ekstraklasie. Kupiło go Levante – według jednych źródeł płacąc 1,2 mln euro, według drugich pół miliona więcej.
W pierwszym roku cieszył się sporym zaufaniem sztabu szkoleniowego. 29 ligowych meczów dających blisko 1800 minut to porządna weryfikacja. Cztery gole i trzy asysty nie są jakimś fatalnym dorobkiem. Lopez w dwóch spotkaniach z Deportivo La Coruna trzykrotnie trafił do siatki, strzelił też gola na Santiago Bernabeu, Levante zremisowało z Realem Madryt 1:1. Generalnie obiecująco zaczął, ale oczekiwano więcej. Potem trochę spuścił z tonu – na tyle, że zaczęła się dla niego seria wypożyczeń. Ostatnie dwa lata to zmiany klubu co pół roku.
-
Valladolid (Primera Division) – 3 mecze
-
Sporting Gijon (Segunda Division) – 7 meczów
-
Huesca (Segunda Division) – 7 meczów, 1 gol
-
Ponferradina (Segunda Division) – 14 meczów, 3 gole, 2 asysty
W Valladolid zabrakło trochę szczęścia. Podczas letnich przygotowań Lopez wypadł na kilka tygodni i zadebiutował dopiero w czwartej kolejce. Poprzestał na trzech parominutowych wejściach z ławki i musiał zejść szczebel niżej.
Zimą, po debiucie w Ponferradinie, mówił: – Jest dla mnie wyzwaniem powtórzenie tego, co robiłem w rezerwach Sevilli. Chcę pokazać, że mogę znów grać w najwyższej lidze. Kiedy schodzisz niżej, zastanawiasz się, co zrobiłeś źle. Trener daje mi tutaj swobodę na boisku, a to właśnie lubię. Korzystam na współpracy z kolegami, którzy chcą grać w piłkę.
Trzeba przyznać, że miniona runda w porównaniu do trzech poprzednich była dla niego całkiem niezła. Ponadto przychodząc do Rakowa nie powinien mieć większych zaległości. Jeszcze 17 lipca trafił do siatki Almerii, trzy dni później rozegrał ostatni mecz. W Levante uznano jednak, że czas się na dobre rozstać, kilka dni temu rozwiązał kontrakt.
CHARAKTERYSTYKA POD RAKÓW
No dobrze, ale jaki to jest tak naprawdę piłkarz? Jego charakterystykę przybliża nam trochę Daniel Sobis – polski agent mieszkający i działający w Hiszpanii. Kojarzy on Lopeza, również jeśli chodzi o najnowsze dokonania. – Wiosną oglądałem dwa mecze Ponferradiny z jego udziałem. Ciekawy zawodnik. Wiek bezsprzecznie stanowi jego atut, jeszcze sporo przed nim. Ma naprawdę mocne CV, potrafił dawać konkrety w ofensywie. Na papierze niezwykle interesujący transfer. Lopez wzrostem nie imponuje, ale jest bardzo dobrze przygotowany fizycznie i wytrzymałościowo, ma siłę, dużo biega. Wydaje się idealnie skrojony pod Raków. Może nie będzie zakładał “siatek” w każdym meczu, ale technicznie też kołkiem nie jest. W Hiszpanii częściej grał jako skrzydłowy, tutaj przychodzi raczej jako potencjalna “dziesiątka”. U Marka Papszuna to są “wiatraki”, szybko poruszający się piłkarze, ciągle zmieniający pozycje, szukający wolnych stref. Poza tym hiszpańscy skrzydłowi mają w nawyku schodzenie do środka, tak czy siak nie są przywiązani linii – mówi Sobis.
Wszystko super, ale automatycznie nasuwa się pytanie, dlaczego w takim razie ktoś taki przychodzi do 32. ligi w rankingu UEFA. – Gdzie jest haczyk? Dobre pytanie, bo mi trudno to stwierdzić. Zakładam, że w Częstochowie sprawdzali go też co do mentalności i spraw pozaboiskowych. Mam stuprocentowe przekonanie, że gdyby chciał, mógłby dalej grać w Segunda Division. Z tego obiegu na pewno nie wypadł, podejrzewam, że od razu miał 4-5 ofert – analizuje Sobis.
Nasz rozmówca chyba się nie myli.
Dopiero co portal futbolistos.es pisał, że Ponferradina chciałaby go pozyskać na stałe, a propozycje nadeszły także od innego drugoligowca CD Castellon i “klubu z Europy Wschodniej”. Tenże klub pod względem finansowym dawał Lopezowi najciekawsze perspektywy.
– Raków musiał mu przedstawić konkretny projekt, który go przekonał, no i jak na ten klub z pewnością dostał bardzo dobre warunki kontraktu. To przecież zawodnik, który bez szemrania wśród kibiców mógłby iść do Legii lub Lecha. Niewykluczone, że spory wpływ na jego decyzję miała też ciągle chwiejna sytuacja z koronawirusem w Hiszpanii. La Liga i La Liga2 wystartują bez problemów, ale to mimo wszystko nadal tykająca bomba – dodaje Sobis.
AKLIMATYZACJA NAJWAŻNIEJSZA
Co do losów Iviego Lopeza w Częstochowie pozostaje optymistą, choć nie ukrywa, że musi zostać spełniony szereg warunków, żebyśmy mówili o trafionej inwestycji. – Jeżeli potwierdzi swoje walory fizyczne, może wiele pokazać w Ekstraklasie. Kluczem w jego przypadku będzie aklimatyzacja w nowej lidze i kraju oraz złapanie porozumienia z trenerem Papszunem. U Hiszpanów adaptacja przebiega różnie, niektórzy mają z nią problem. Sądzę jednak, że w Rakowie dokładnie analizowali tę kandydaturę i są do niej przekonani, skoro zdecydowali się na, zakładam, spory wydatek – podsumowuje Daniel Sobis.
Gdy rok temu Dani Aquino przychodził do Piasta Gliwice, od lokalnego dziennikarza z Murcii słyszeliśmy, że może być najlepszym Hiszpanem w Ekstraklasie. Jak się ta historia zakończyła, pamiętamy. Co do Lopeza wydaje się jednak, że jest to transfer bardziej sprofilowany pod konkretne potrzeby drużyny, o czym zresztą świadczą słowa Sobisa dotyczące atutów zawodnika. To byłby wielki grzech lenistwa, gdyby Raków po ubiegłorocznych wpadkach typu Luković, Azemović czy Nouvier znów wziął kogoś jedynie w oparciu o platformy skautingowe czy dobre wrażenie sprzed dwóch lat. A o to klubu Michała Świerczewskiego nie podejrzewamy.
Jeżeli się uda, częstochowski klub przełamałby pewną niemoc związaną z Hiszpanami w Polsce. Wciąż czekamy, aż ktoś z tego kraju z konkretnym CV zostanie gwiazdą Ekstraklasy jak Carlitos i cała reszta. Kiedyś w końcu musi się udać i byłoby fajnie, gdyby chodziło właśnie o Iviego Lopeza. Ale na razie wszystko pozostaje w sferze naszych życzeń, pora na boiskową weryfikację.
Fot. Newspix