Miejsce modlitwy o wstawiennictwo: Bielsko Biała i Zabrze. Tekst modlitwy: Drogi duchu Ekstraklasy, kierujemy do ciebie szczerą prośbę. Powiemy tak swoimi słowami – prosimy cię o łaskawość wobec naszego snajperskiego stanu kadrowego, sprawienie, żebyśmy nie musieli narzekać na brak skuteczności naszych napastników i obdarzenie darem strzeleckim naszych zawodników z innych pozycji niż szpica. Amen. Pewnie w tym miejscu spytacie, cóż to za dziwaczny wstęp, więc już spieszymy z odpowiedzią. Podbeskidzie Bielsko-Biała i Górnik Zabrze nowy sezon Ekstraklasy zaczynają nie tylko z perspektywą inauguracji między sobą, ale też z wiszącym nad sobą realnym widmem obawy o obsadę pozycji numer dziewięć.
Stary Hiszpan mówi bye, bye
W przypadku Górnika sprawa jest jasna i znana. Niczego specjalnie oryginalnego nie zamierzamy odkrywać. Przy ulicy Roosevelta nie ma już Igora Angulo. Gwiazdor Górnika od zimy przebąkiwał, że runda wiosenna będzie jego ostatnim koncertem nad Wisłą. 36 latek swoje w Ekstraklasie zrobił. Swoje strzelił, swoje osiągnął, na stałe zapisując się przy tym w annałach długoletniej historii klubu. On już nic tutaj nie musiał, był zdecydowany na wyjazd, a i tak znamienne było to, jak bardzo władze Górnika zabiegały o jego zatrzymanie. Marcin Brosz w mediach spekulował, że Angulo wcale nie jest zdecydowany na odejście i dalej zastanawia się nad swoją przyszłością. Dariusz Czernik mu wtórował i dodawał, że odejście gwiazdy zespołu wcale jest takie pewne, jak wydaje się z pozoru. Socios organizowali zbiórkę na podwyżkę dla swojej gwiazdy.
I w sumie nic dziwnego, bo mimo paru porządnych wiosen i zim na karku, mimo najlepszych lat za sobą, to wciąż był czołowy snajper ligi.
Cztery sezony w Polsce i takie liczby – 17 (I liga), 22, 24, 16 (Ekstraklasa).
Nikt by się nie powstydził, choć nie zamierzamy się podniecać – wcale nie był wielkim lisem pola karnego, niekiedy potrzebował kilku stuprocentowych sytuacji, żeby coś wcisnąć (poprzedni sezon: xG – 18,5, strzały a bramki – 6,69 według EkstraStats), niekiedy miewał seryjne mecze, kiedy magicznie znikał i wcale nie pojawiał się w najmniej spodziewanym momencie. Ale koniec końców, zawsze to był gość, który gwarantował te kilkanaście bramek w sezonie i jeśli zostałby w Górniku na jeszcze jeden rok, to też pewnie wykręciłby dwucyfrową liczbę goli.
Nie został i zrobił się problem. Marcin Brosz musi kombinować. Na razie na wszystkich konferencjach prasowych nie zamierza mydlić oczu i podkreśla, że zastąpienie Angulo jeden do jednego jest niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Taki typ napastnika to skarb. Bo co by nie mówić, to w futbolu na koniec snajpera zawsze będzie rozliczać się z bramek. Ale dobra, jak Górnik może załatać dziurę po Hiszpanie? Plan jest taki, żeby bramki rozłożyć na cały zespół, ale ze wskazaniem (i to bezczelnym) na trójkę Sobczyk-Nowak-Jimenez.
Nadzieja w tridente
Pierwszy z nich teoretycznie przyszedł bezpośrednio na atak, więc można go traktować jako następcę Angulo, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zakłada, że Austriak okaże się wielkim snajperem. Wcześniej zaliczył parę nieznaczących epizodów w austriackiej Bundeslidze, jeden niespecjalnie miarodajny na jej zapleczu (27 meczów, 3 gole, 3 asysty) i przyzwoity, ale absolutnie nierzucający na kolana, sezon w lidze słowackiej (21 meczów, 7 goli, 2 asysty. W meczu Pucharu Polski z Jagiellonią pokazał się z niezłej strony, ale jedno spotkanie, właściwie taki ważniejszy sparing, nie jest najbardziej wartościowym papierkiem lakmusowym. Nie krytykujemy, ale podchodzimy z dystansem – wielkich cudów się nie spodziewamy, bliżej może być mu do Erika Jirki niż Igora Angulo.
Drugi to klasyczny rozgrywający. Po nim w Zabrzu spodziewają się najwięcej. Przychodzi po dwóch świetnych sezonach w Stali Mielec, jako najlepszy zawodnik I ligi i piłkarz wystarczająco już dojrzały, żeby spróbować swoich sił w Ekstraklasie, i to wcale nie jako postać drugoplanowa. Właściwie to właśnie Nowak może być kluczem do rozwiązania największych ofensywnych problemów Górnika, czyli braku przełożenia kreatywności drugiej linii na konkretne liczby i asysty, a także rzeczonego cały czas braku po Angulo. Stać go na to, żeby wykręcać fajne liczby i stanowić o sile tej drużyny.
No i trzeci, stary (nie jest stary) i dobry Jesus Jimenez.
Wielkim piłkarzem nie jest. Grywa w kratkę. Bywa irytujący. Ale dalej to wyróżniający się zawodnik w tej lidze. Po prostu. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć. Broni go wrażenie artystyczne. Potrafi kiwnąć, potrafi nieszablonowo podać, szybko myśli. Umie się odnaleźć pod bramką rywala. Zagra i na skrzydle, i na kierownicy, i jako drugi napastnik. Ma liczby – 12 goli, 6 asyst z poprzedniego sezonu wygląda ładnie.
Na nich Górnik może liczyć. Zresztą, już poprzedni sezon pokazał, że jeśli jest w tej drużynie jakiś brak, jakiś deficyt, to za jego cerowanie potrafi wziąć się większa grupa zawodników. Tak było z ziejącymi zerami przy rubryce z asystami. Jesienią pomocnicy ze środka pola położyli sprawę po całości, więc ich przejmować (całkiem skutecznie) starali się Janża z Sekuliciem, Wolsztyński z Angulo, potem Jimenez, z czasem swoje cegiełki dołożyli także Manneh i Ściślak. Pozwala to wierzyć, że i w tym sezonie, w kwestii odpowiedzialności za strzelanie bramek, wcale nie będzie trzeba ubiegać się do modlitwy. Choć też wcale to nie jest powiedziane.
Chorwackie problemy
Podobnie wcale tak źle nie musi być w Podbeskidziu, ale tutaj problem też istnieje. A przynajmniej na początku rozgrywek. Dlaczego? Ano dlatego, że w pierwszych meczach nie zagra Marko Roginić. 24-letni Chorwat był jedną z bardziej kluczowych postaci ekipy Krzysztofa Brede w drodze po awans. 11 bramek, 7 asyst, generalnie spory wkład w ofensywę. Po sezonie 2019/20 wydawało się, że bielszczanom nie będzie łatwo go zatrzymać. Jego kontrakt kończył się wraz z końcem grudnia 2020. Mógł odejść latem. Zabiegała o niego Pogoń. Pojawiały się pytania z innych klubów Ekstraklasy. Ale brakowało jednego. Najważniejszego. Brakowało konkretów. W konsekwencji Roginić przedłużył kontrakt do 2022 roku.
Na inaugurację Ekstraklasy jednak nie zagra. Boryka się jeszcze z konsekwencjami urazu mięśniowego. Doznał go pod koniec minionego sezonu. Opuścił dwa ostatnie mecze ligowe, kiedy Podbeskidzie było już pewne awansu. Ominęła go też część przygotowań i mecz Pucharu Polski, Ale już wraca do zdrowia – na razie trenuje indywidualnie. Tak czy inaczej, bez niego Podbeskidzie jest po prostu słabsze.
Kto wypełni lukę w ataku, dopóki do gry nie wróci Roginić?
Bilińskim straszyć? Serio?
Najprawdopodobniej Kamil Biliński. Nazwisko znane, ale niekoniecznie budzące specjalny respekt. No chyba, że ktoś ślepo sugeruje się CV i jakimiś pojedynczymi statystykami, bo w tym Biliński wypada całkiem nieźle. Mistrz Litwy, zdobywca Pucharu i Superpucharu Litwy w Żalgirisie (2012 – 15 meczów, 12 goli, 2013 – 31 meczów, 21 goli). Przyzwoity sezon w Dinamo Bukareszt (33 mecze, 11 goli). Solidne liczby w Śląsku Wrocław (33 mecze, 11 goli). Dwukrotny mistrz Łotwy, zdobywa Pucharu Łotwy. No okej, ale rzeczywistość wygląda tak, że jest to po prostu nie najgorszy kandydat na zmiennika w klubie z pogranicza I ligi i Ekstraklasy.
Szału nie ma. Tym bardziej, jeśli dodamy, że na wiosnę, wchodząc jako zmiennik, strzelił zaledwie dwa gole, a kiedy w dwóch ostatnich meczach dostał szansę od pierwszej minuty, to nie dość, że nic nie strzelił, to jeszcze zmarnował karnego w meczu z Sandecją Nowy Sącz, a Podbeskidzie oba spotkania przegrało. Niby o niczym to nie świadczy, a jednak, cholera jasna, postrach bramkarzy Ekstraklasy to nie jest i pewnie już nie będzie.
Inna sprawa, że Krzysztof Brede zadbał, żeby nie wszystko w jego zespole zależało od bramek jednego napastnika, więc absencja Roginicia będzie odczuwalna, ale nie druzgocąca. Tak pisaliśmy po awansie Podbeskidzia do Ekstraklasy:
Szczególnie w ofensywie Podbeskidzie prezentuje wielkie możliwości. Ekipa z Bielska strzela bramki na wszelkie możliwe sposoby. Nie wierzycie? To garść statystyk.
-
Stałe fragmenty gry: 19 goli. 8 po rzutach wolnych, 6 po rogach, 5 po karnych
-
14 bramek zdobytych głową – czołowy wynik w lidze
-
12 goli strzelonych z dystansu – najlepszy rezultat na zapleczu Ekstraklasy
A jeśli dodamy do tego fakt, że „Górale” równie dużo bramek strzelają po akcjach oskrzydlających, mamy obraz drużyny, która potrafi przeprowadzić desant z naprawdę każdej pozycji. Ciężko się przeciwko nim bronić, ciężko stosować jakieś schematy, bo to nie tyle Kinder Niespodzianka, co raczej maszynka, która jest w stanie sprawnie przeskakiwać między kolejnymi trybami i pomysłami na finalizację akcji.
I faktycznie, równie duża odpowiedzialność za gole spadnie na liderów ze skrzydeł, Łukasza Sierpinę (6 goli, 9 asyst w poprzednim sezonie) i Karola Danielaka (13 goli, 4 asysty w poprzednim sezonie), a wspomóc mogą ich Tomasz Nowak (4 gole, 4 asysy), Bartosz Jaroch (4 gole, 5 asyst), Michał Rzuchowski (4 gole, 2 asysty), Maksymilian Sitek (2 gole, 6 asyst) czy Rafał Figiel (3 gole, 9 asyst). I okej, te liczby ludzi z drugiego planu absolutnie nie dają efektu wow, są rajem dla minimalistów, ale te liczby są i to jest w tej opowieści kluczowe. W I lidze, w Podbeskidziu, ukąsić mógł każdy. Czy Ekstraklasa to zmieni? Zobaczymy.
Co z tego wyniknie?
Jaki z tego wniosek? Po kolei.
Czy Górnik i Podbeskidzie mogą realnie obawiać się o obsadę pozycji napastnika w pierwszych meczach ligowych? Tak. Czy możemy spodziewać się gradu goli ze strony napastników w tym meczu? Nie. Czy Górnik i Podbeskidzie mają kim strzelać, jeśli nie będą to napastnicy? Górnik bardziej, Podbeskidzie mniej, ale dalej tak. Czy będzie potrzebna modlitwa? Może tak, może nie, to już jak każdy woli.