Christian Gytkjaer strzelił dla Lecha 65 goli w 119 meczach. Został najlepszym strzelcem wśród obcokrajowców grających w Kolejorzu. – I gdy strzelał, to było bardzo dobrze. Problem w tym, że gdy jednak nie trafiał, to Lech jakby grał w dziesięciu. Wydaje mi się, że Kolejorz potrzebuje dziś napastnika bardziej pasującego do obecnego stylu gry – twierdzi Ryszard Rybak, mistrz Polski z Lechem. Dziś przyjrzymy się zatem debiutującemu Mikaelowi Ishakowi – czy faktycznie z innym typem napastnika Żurawball może funkcjonować lepiej?
Ostatnim królem strzelców, który w sezonie zdobywania korony dla najlepszego snajpera zdobył też mistrzostwo Polski, był Nemanja Nikolić w 2016 roku. Nie potrafili powtórzyć tego ani Marco Paixao z Marcinem Robakiem, ani Carlitos w barwach Wisły Kraków. Na mistrzostwo nie miał też szans Igor Angulo w barwach Górnika. W ostatnich dziesięciu latach tylko dwukrotnie najlepszy klub w lidze miał też najlepszego strzelca Ekstraklasy.
Być może to po prostu splot okoliczności. Bo zespoły dominujące na ogół musza się mierzyć z rywalami, którzy cofają się głęboko na własną połowę, a w tych okolicznościach napastnikowi trudno rozwinąć skrzydła. A może w pewnym sensie mistrz kraju wcale nie potrzebuje supersnajpera, a napastnika, który pracuje też dla reszty zespołu?
Koronę zdobył, mistrzem nie został
Zastanawiamy się nad tym w kontekście Lecha Poznań, który stracił Christiana Gytkjaera. Faceta, który gwarantował co sezon minimum piętnaście goli w lidze. Który pożegnał się salwą z 24 trafieniami na koncie i który został najlepszym strzelcem wśród obcokrajowców grających kiedykolwiek w Kolejorzu. – Napastnika bronią gole. Ale też piłeczkę można odbić i zapytać „czy Gytkjaer wygrał coś z Lechem”? No nie. Dlatego nie będę po nim płakał – mówi Ryszard Rybak, były piłkarz Lecha Poznań, mistrz Polski z 1988 roku.
Zerkamy na ostatni mistrzowski sezon Lecha Poznań. Jesień 2014, w wyjściowym składzie na inaugurację sezon wychodzi Vojo Ubiparip. W Lechu wiele sobie po nim obiecywano, miał być serbskim ciemiężycielem, który z Poznania zrobi sobie tylko przystanek do dobrych klubów zachodnich. Ale nie pykło. Ubiparip został ligowym dżemikiem, urazy wykluczały go z gry właściwie co sezon. Później w tym 2014 roku do składu wskoczył Zaur Sadajew. I wiele można o nim powiedzieć – że świetnie dryblował, że był strasznym walczakiem, że nieźle grał obiema nogami. Ale nie strzelał goli. A mimo to lechici z Czeczenem w ataku zdobyli swoje ostatnie mistrzostwo kraju.
W kolejnych latach w ataku Lecha grał Marcin Robak (też z koroną króla strzelców, dzieloną akurat z Paixao) i rzeczony Christian Gytkjaer (reprezentant Danii), a z trofeów Lechowi pozostało zdobywanie mistrzostwa Wielkopolski czy wyróżnienia w Konkursie Matematycznym Kangur. Świetny na warunki Ekstraklas snajper nie gwarantował trofeów.
– Nie można odmówić Duńczykowi, że był znakomity w finalizacji akcji. Ale patrzę na ten zespół trochę szerzej. Filozofia Lecha zakłada wymienność pozycji, szybkie podania, dryblowanie. Słowem – dominację. Być może w takim wariancie grania lepiej sprawdziłby się napastnik, który ma coś więcej do zaoferowania niż tylko wykańczanie akcji? Bo z Gytkjaerem było tak: jeśli strzelał, to super, a jeśli nie mógł się wstrzelić, to graliśmy w dziesięciu – komentuje Rybak.
Lech potrzebował napastnika uczestniczącego w grze?
Trudno nie zgodzić się z tym, że Gytkjaer rzadko uczestniczył w konstruowaniu akcji przez Lecha. W zdecydowanej większości meczów był piłkarzem, do którego trafiała najmniejsza liczba podań i który też tych podań wykonywał najmniej (czasem nawet od van der Harta). Snajperem był znakomitym, czasami z ćwierć sytuacji potrafił wyczarować gola – trudno polemizować z liczbami, a Duńczyk w zeszłym sezonie miał więcej zdobytych bramek niż przewidywał to algorytm xG, czyli „goli oczekiwanych”.
Natomiast faktem jest, że sam nic nie wykreował. Jeśli pomocnicy Kolejorza nie byli w formie, to napastnik był bezradny. – Czasami gra napastnika to cierpienie. Czekasz na piłkę 80 minut, wreszcie dostajesz wrzutkę, ale za mocną. I po całym meczu jesteś rozczarowany, że spędziłeś półtorej godziny na czekaniu, aż ktoś ci poda. Ja nie jestem typem napastnika, który mija trzech rywali i strzela w sam narożnik bramki. Jestem takim lisem pola karnego. „Fox in the box”. Podaj mi, ja strzelę. Lech wiedział, kogo kupuje – mówił nam po swoim pierwszym sezonie w Poznaniu.
W barwach Kolejorza strzelił 65 goli w 119 meczach. Był bez wątpienia jednym z najlepszych napastników w Ekstraklasie w XXI wieku. Ale przyszedł czas na spełnianie marzeń o grze w Monzy na odejście i podpisanie kontraktu życia w idealnym kraju dla piłkarza. Lech działał szybko, podpisał umowę z Mikaelem Ishakiem, któremu kończył się właśnie kontrakt w Norymberdze.
Ishak biega, walczy, ale czy będzie też tyle strzelał
I dziś tak naprawdę zobaczymy na co stać Szweda. W nowym zespole zobaczymy go dopiero podczas debiutu w Opolu. Ale z tego co słyszymy i co oglądaliśmy na urywkach jego meczów, to kibice oczekujący od napastnika więcej współpracy z zespołem mogą być zadowoleni. Ale od razu uprzedzamy – Ishak to nie jest typ dryblera, prosimy nie spodziewać się tutaj nowego Kante czy Carlitosa. To raczej napastnik podchodzący do napastników na zgranie na ścianę, bardzo dużo biegający (w barażach o utrzymanie w 2. Bundeslidze pokonał największy dystans ze wszystkich piłkarzy, a grał w ataku) i toczący sporo pojedynków nie tylko ze stoperami, ale i z defensywnymi pomocnikami. Dobrze czuje się też w grze z kontry, może nie jest szybki jak Kamiński czy Jóźwiak, ale – jak to mówił Janusz Wójcik – lubi sobie depnąć w pedał.
Kolejorz ma zatem napastnika innego od Gytkjaera. Pytanie – czy jakościowo choćby zbliżonego do Duńczyka? Bo nawet jeśli Szwed będzie walczył, harował i czasami coś wykańczał, to po prostu musi być dobrym piłkarzem. Być może okaże się, że właśnie taki typ napastnika bardziej pasuje do tego bardzo ofensywnego Kolejorza, ale – no właśnie – czy Ishak okaże się wystarczającym wzmocnieniem dla klubu, który wreszcie chce coś zdobyć?
Krótka kołdra w ataku
Poza tym trudno nie oprzeć się dziś wrażeniu, że obsada ataku zespołu Dariusza Żurawia jest dziś bardzo, bardzo skromna. „Jedynką” jest rzecz jasna Ishak, ale na wypożyczenie do Stali Mielec odszedł Paweł Tomczyk, a Timurowi Żamaletdinowowi podziękowano za czas spędzony na wypożyczeniu i ten wrócił do Moskwy. Nominalnym zastępcą Szweda jest zatem ledwie 18-letni Filip Szymczak. I o ile sporo słyszymy o jego dużym talencie (dwanaście goli w II lidze w zeszłym sezonie, najmłodszy napastnik w II lidze, który przekroczył granicę dziesięciu trafień), o tyle nie wyobrażamy sobie, by w przypadku kontuzji Ishaka mógł realnie stanowić o silę ataku.
Kolejorz szuka jeszcze jednego snajpera, ale jest to dziś o tyle trudne, że: po pierwsze – Lech nie ma kasy, po drugie – nowy napastnik musiałby się początkowo pogodzić z rolą „dwójki”, po trzecie – Lech chciałby też wprowadzać wspomnianego Szymczaka. Nawet jeśli uda się znaleźć ciekawego kandydata – takiego jak Samuel Mraz, który wylądował w Lubinie – trudno przekonać go do przewidzianej dla niego roli w zespole.
Dziś pierwszy test Ishaka. Rywal może niezbyt wymagający, bo Odra Opole to mimo wszystko pierwszoligowiec i to raczej z dołu tabeli, ale doskonale pamiętamy, że już z nie takimi zespołami lechici mieli problemy w Pucharze Polski. Natomiast powoli będzie się nam klarować odpowiedź na pytanie – czy Poznań zapłacze za Gytkjaerem?
fot. lechpoznan.pl/fot. Przemysław Szyszka