Piotr Malarczyk jako zawodnik niechciany odszedł z broniącej się przed spadkiem Korony Kielce do mistrzowskiego Piasta Gliwice i… bez większych problemów dał sobie radę. Miał sprawić, by poważna kontuzja Jakuba Czerwińskiego nie była aż tak odczuwalna i tak też w rundzie jesiennej uczynił. Wiosną siedział już na ławce, ale mimo to bardzo cieszy się z trzeciego miejsca na mecie sezonu. Rozmawiamy z nim o skazaniu na los rezerwowego w Gliwicach, a także o nieciekawej sytuacji w “jego” Koronie i nieudanym pobycie w Anglii, na który dziś patrzy inaczej niż w momencie odejścia. Zapraszamy.
Świętowaliście po meczu z Cracovią, chętnie pozowaliście z medalami za trzecie miejsce. Mimo że mistrzostwa nie udało się obronić, traktujecie podium jako jakiś sukces?
Sądzę, że nawet nie “jakiś”. Utrzymać podium po wcześniejszym mistrzostwie to jednak duża sprawa. Naprawdę bardzo szanujemy ten wynik. To był trudny sezon – z różnych powodów, nie tylko przez pandemię. Jesteśmy szczęśliwi i myślę, że każdy, kto interesuje się polską piłką i obiektywnie na nią patrzy, powinien nasz wynik docenić.
Czuliście, że otoczenie ciągle czekało, kiedy wrócicie do miejsca w szeregu, że mało kto wierzył w wasze pozostanie w czołówce?
Na pewno takie opinie gdzieś się przewijały. Z drugiej strony, nie lubię się wypowiadać o pracy mediów, bo to nie moje zadanie. Nie zagłębiam się w nie na co dzień, ale jasne, dochodziły nieraz sygnały, że niektóre kluby są dużo poważniej postrzegane. Legia czy Lech co roku walczą o najwyższe cele. Wiele osób mistrzostwo Piasta potraktowało na zasadzie “no, fajnie, zdarzyło się, ale pewnie zaraz drużyna znów będzie się kręcić w środku tabeli”. Dlatego powtórzę: należy docenić nasz wynik z tego sezonu. Co nie znaczy, że się tymi opiniami przejmowaliśmy, że jakoś na nas wpływały. Niektóre kluby mają większą markę, mimo że ostatnio niczego nie osiągały i trudno. Nie żyliśmy tym, skupialiśmy się na celu i takie podejście nam pomogło.
Granie po pandemii zaczęliście z przytupem, ale w grupie mistrzowskiej wyhamowaliście, odnieśliście w niej tylko dwa zwycięstwa. Zabrakło pary?
Wydaje mi się, że nie chodziło o aspekt fizyczny, choć trudno mi porównywać. Dopiero od roku jestem w tej drużynie, nie widziałem od środka, jak wyglądało zdobywanie mistrzostwa. W ostatnich meczach decydowały szczegóły. Ani razu wyraźniej nie przegraliśmy, ale wykładaliśmy się na małych rzeczach. Na Lechii mieliśmy sytuacje, żeby szybko prowadzić, z Lechem praktycznie cały czas dominowaliśmy i nic nie chciało wpaść. Trener i koledzy mówili mi, że w poprzednim sezonie Piast w fazie finałowej był bezwzględny, wyciskał maksa. To, co miał, wykorzystywał. To była ta różnica, tego teraz zabrakło.
Całą wiosnę spędziłeś na ławce. Wiadomo, że nie byłeś zadowolony, natomiast pytanie, czy miałeś to wkalkulowane?
W pewnym sensie tak. Wiadomo, w jakich okolicznościach przychodziłem do Gliwic. Znajdowałem się w nieciekawej sytuacji w Koronie, a Kuba Czerwiński doznał poważnej kontuzji i otworzyła się dla mnie możliwość transferu do Piasta. Myślę, że jesienią swoją szansę wykorzystałem. Szybko wskoczyłem do składu i moja gra wyglądała całkiem nieźle. W tym roku Kuba wyzdrowiał i w ogóle nie było po nim widać tak długiej pauzy. Jasne, że było to dla mnie trudne, nie czułem się z tym komfortowo. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie ma podstaw do zmian. Zespół dobrze punktował, Kuba prezentował wcześniejszy poziom i został nominowany do miana obrońcy sezonu. Uros Korun też nie zawodził. Pozostawało mi pracować na całego podczas każdego treningu, żeby być gotowym, gdyby znów wydarzyło się coś nieprzewidzianego.
Grając w pierwszej rundzie i zbierając niezłe noty również miałeś poczucie tymczasowości?
Wtedy nie patrzyłem w ten sposób. Cieszyłem się, że po ciężkim okresie w Kielcach mogę znów wyjść na boisko w bardzo dobrym zespole. Żyłem z meczu na mecz. Nie zastanawiałem się, co będzie, gdy już Kuba wyzdrowieje. Mając w Koronie okresy na ławce też nie liczyłem, że ktoś złapie kontuzję. Nigdy nikomu jej nie życzyłem, ale w futbolu sytuacja potrafi się bardzo szybko zmienić.
Czyli to była krótka piłka: Piast wziął cię tylko ze względu na dłuższą absencję Czerwińskiego?
Tak mi się wydaje. Wątpię, żeby klub szukał kolejnego obrońcy mając zdrowego Kubę. Zdawałem sobie sprawę, że zapewne tak to wygląda, ale też nigdy nie dopytywałem, czy już wcześniej wiązano za mną jakieś plany.
Twój transfer wyglądał kuriozalnie. Obrońca niechciany w ekipie broniącej się przed spadkiem w zasadzie bezboleśnie wszedł do składu świeżo upieczonego mistrza kraju.
Samo to porównanie o czymś świadczy. Co mogę dodać? Moja gra nie wyglądała tak źle, jak powinna sądząc po tym, jak niektórzy w Koronie na mnie patrzyli. Chyba niektórych zaskoczyłem.
Bierzesz pod uwagę, że latem coś się może w twoim temacie wydarzyć?
Mam jeszcze roczny kontrakt z Piastem z opcją przedłużenia i na tym się skupiam. Rozmawiałem niedawno z trenerem Waldemarem Fornalikiem i dyrektorem Bogdanem Wilkiem. Nie mieli zastrzeżeń do mojej pracy, nie grałem z powodów, o których już wspominaliśmy. Bardzo dobrze czuję się w Gliwicach i jak najbardziej chcę zostać.
Nie życzysz Jakubowi Czerwińskiemu kontuzji, ale możesz życzyć mu latem zagranicznego transferu, o którym marzy nie od dziś.
Na pewno stać go na taki krok. Naprawdę jak najlepiej życzę Kubie. Znamy się z czasów reprezentacji młodzieżowych, raz nawet mieszkaliśmy w jednym pokoju. Pozytywny człowiek, bardzo go lubię. Było mi go szkoda, gdy doznał kontuzji. Wiem po sobie, jak fatalnie czuje się zawodnik ze świadomością, że przez wiele tygodni nie zagra. Jeśli tylko dostanie ciekawą ofertę, będę trzymał kciuki, żeby realizował marzenia. Może głupio to brzmi, bo wiadomo, że zyskałbym w kontekście mojej pozycji w drużynie, ale naprawdę nie tym się kieruję. Na razie życzę mu, żeby jako kapitan wszedł z Piastem do fazy grupowej Ligi Europy, co także byłoby super sprawą.
Masz powody do radości po sezonie z Piastem, natomiast smucą cię wydarzenia w Koronie Kielce. Gdy odchodziłeś z niej rok temu widziałeś symptomy dzisiejszego kryzysu, gdy zagrożony jest byt klubu na poziomie centralnym? Zakładałeś, że może być aż tak źle?
Jakieś obawy były. Nie spodziewałem się jednak, że to tak szybko się potoczy. W Koronie, mimo wielu zmian, ciągle mieliśmy kilku bardzo dobrych zawodników, ale patrząc od wewnątrz, dochodziło do wielu chorych sytuacji. I nie mówię tu o mojej historii. Regularnie działy się inne rzeczy, które prędzej czy później musiały się negatywnie odbić na klubie.
Jaka chora sytuacja, o której możesz powiedzieć, najbardziej utkwiła ci w pamięci?
Przyjeżdża nowy zawodnik, podpisuje kontrakt. Jedyny jego trening to 40-minutowy rozruch dzień przed meczem, w którym potem wychodzi w pierwszym składzie. O tym było dość głośno, wiele osób pewnie domyśli się, o jakim zdarzeniu mówię. Takie historie działają na szatnię i psują atmosferę. Dla mnie nie są one normalne. Później zresztą tamten zawodnik szybko został zweryfikowany, zaraz go w klubie nie było. Tego typu sytuacji mieliśmy sporo.
Zacząłeś się temu sprzeciwiać czy do dziś nie wiesz, dlaczego Gino Lettieri zupełnie cię skreślił?
Na pewno nie chodziło o to, że trenerowi nie pasowało moje podejście. Nie jestem typem zawodnika, który siedząc na ławce łazi obrażony, kopie w bidony czy wybija piłki poza boisko. Tylko bym sobie zaszkodził. Nie wiem, o co chodziło Gino Lettieriemu, trzeba by było jego zapytać. Nawet jeśli wskakiwałem do składu i wygrywaliśmy, za chwilę znów lądowałem na rezerwie. Po powrocie do Korony tylko raz zdarzyło się, żebym rozegrał więcej niż dwa pełne mecze z rzędu. Trudno w takich okolicznościach o adekwatną ocenę zawodnika. A wiem, że gdybym wystąpił w kilku wysoko przegranych spotkaniach, w których akurat mnie zabrakło, to nie podniósłbym się z trybun przez następny miesiąc lub dwa. Nie jestem głupim człowiekiem, widziałem to i czułem.
Miałeś wrażenie, że Lettieri do jednych szybko się zrażał, a innych nieco forował?
Nawet wspomniana sytuacja z tym nowym zawodnikiem coś takiego pokazuje. Jeden z chłopaków dawał z siebie maksa na każdym treningu, przez cały okres przygotowawczy. Czekał na szansę, a tu przychodzi nowe nazwisko – żadna gwiazda – i z marszu dostaje za niego pierwszy skład. Moim zdaniem to o czymś świadczy.
Od początek miałeś pod górkę u Lettieriego? Jakby nie było, to on cię sprowadzał, więc teoretycznie przynajmniej na początku cię chciał.
No można tak powiedzieć. Na początku nic nie zapowiadało, że wydarzenia pójdą w tak złym kierunku. Gdyby trenera zapytano na mój temat, pewnie odpowiedziałby, że po prostu byłem za słaby i przez moje błędy traciliśmy gole. Mnie trudno znaleźć jeden konkretny powód, jakiś moment, dla którego stało się tak a nie inaczej.
Może podpadłeś występem przeciwko Zagłębiu Lubin na zakończenie sezonu 2017/18? Wyszedłeś na boisko jako kapitan, przegraliście 0:2. Może Lettieri uznał, że nie udźwignąłeś odpowiedzialności?
To była ostatnia kolejka, nie graliśmy w optymalnym składzie, szansę dostało kilku młodzieżowców. Na podstawie jednego meczu trudno o adekwatną ocenę. A mógłbym trafić gorzej. Gdybym później zagrał w przegranym 1:4 spotkaniu w Sosnowcu czy 2:6 u siebie z Wisłą Kraków, pewnie nie podniósłbym się z ławki do końca roku.
Kiedy odchodziłeś z Korony, sytuacja finansowa wyglądała dobrze? Dość długo postrzegano ten klub jako pełen dziwnych wydarzeń na szczeblu zarządczym, ale jednak jako płacący na czas, gwarantujący stabilność z pieniędzmi.
Trudno mi sobie przypomnieć szczegóły, nie mam stuprocentowej pewności, ale jeśli dobrze pamiętam, wszystko dostawałem na bieżąco i byliśmy rozliczeni. W temacie finansów chyba jeszcze było jak trzeba.
Co do obecnej sytuacji, widzisz realne szanse na dobre zakończenie czy pozostaje głównie niczym niepodparta nadzieja?
Bardziej nadzieja [rozmawialiśmy w czwartek, PM]. To nie jest poważne zachowanie, gdy właściciele chowają się gdzieś w Niemczech i od roku nie może dojść do walnego zgromadzenia. Długo tłumaczono się pandemią, ale jakoś inne kluby potrafiły takie spotkania organizować. Ostatnio nie było już żadnych przeszkód związanych z obostrzeniami. Większościowy akcjonariusz się nie pojawia, mimo że reszta stron na niego czekała… Trudno w takiej sytuacji o optymizm. Co mają myśleć kibice, co mają myśleć piłkarze – również ci, którzy ewentualnie mogliby przyjść? O tym się przecież ciągle mówi i pisze, wystarczy wejść do internetu. A przerwa letnia jest wyjątkowo krótka, za parę tygodni ruszy nowy sezon. Bardziej więc mam nadzieję wynikającą z faktu, że w Koronie się wychowałem i byłoby mi bardzo szkoda, gdyby wylądowała gdzieś w IV lidze. Ten klub na to nie zasługuje. Ma bardzo dobrą infrastrukturę, nadal jedną z lepszych Polsce. Są warunki do rozwoju, potrzeba jedynie mądrego zarządzania.
Wróćmy jeszcze do twojej przygody w Anglii, na którą zapewne patrzysz już z dużym dystansem. Masz poczucie, że mogłeś tam zostać, wycisnąć dużo więcej czy zwyczajnie tamten poziom cię przerósł?
Zawsze będę odczuwał rozczarowanie na wspomnienie tego okresu. Gra w Anglii była i jest moim marzeniem. Wiele już o tym myślałem, zastanawiałem się, co by było, gdyby. Myślę, że gdybym teraz miał podejmować decyzję po pierwszym sezonie na Wyspach, to jeśli byłaby taka możliwość, spróbowałbym zejść nawet do League One.
W trzeciej lidze angielskiej pobyłeś przez chwilę w Southend United.
Wówczas dopuszczano jeszcze krótkoterminowe wypożyczenia, odszedłem na miesiąc. Byłem po zabiegu usunięcia kamieni nerkowych, Ipswich walczyło o baraże o Premier League. Wiedziałem, że w takiej sytuacji tym bardziej mam marne szanse na grę. Southend prowadził trener, który kojarzył mnie ze sparingu. Zadzwonił, zapytał, czy nie chciałbym przyjść. Oni też walczyli o awans, tyle że do Championshhip. Poszedłem, nie pograłem tyle, ile zakładałem, ale mógłbym ponownie zejść na ten poziom i kto wie. Tamten rynek jest na bieżąco filtrowany, może udałoby się fajnie pokazać i pójść do góry.
Co okazało się największą przeszkodą? Bartosz Białkowski, gdy poruszyliśmy temat niedoceniania Championship w Polsce, wspominał, że po swoim debiucie byłeś w szoku odnośnie tempa gry. Miałeś już spore obycie z Ekstraklasą, a i tak nie mogłeś się odnaleźć.
Kiedyś z Bartkiem rozmawialiśmy o tym, że drugi poziom rozgrywkowy w Anglii nie jest u nas poważnie traktowany, a to przecież piąta czy szósta najbogatsza liga w Europie. Kluby płacą tam naprawdę poważne pieniądze naprawdę poważnym piłkarzom. Myślę, że właśnie tempo gry stanowiło główną różnicę, to był największy przeskok. Tylko poprzez treningi i mecze organizm mógłby się z czasem dostosować. Innej drogi nie ma, bo to już nie kwestia samych umiejętności, tylko realiów, w których człowiek się wcześniej obracał. Ze statystyk indywidualnych, które otrzymywaliśmy, wynikało na przykład, że w ciągu dajmy na to dziesięciu minut toczyłem dwa razy więcej pojedynków niż w Polsce. Zmęczenie narastało, a poziom skuteczności w interwencjach musiał być zachowywany.
W League One czułeś się już bardziej “swojsko”?
Zależało od klasy przeciwnika. Też trafialiśmy tam na poważne drużyny. Pamiętam mecz, w którym grałem na prawie dwumetrowego gościa. Patrzę potem w statystyki: miałem 36 pojedynków główkowych.
Sam zdecydowałeś o powrocie do Polski czy nie za bardzo miałeś wyjście?
W głównej mierze była to moja decyzja. Przez chwilę ważyło się, czy zostanę w Ipswich na kolejny sezon. Gdy okazało się, że nie zostanę, bardzo szybko sobie zakodowałem, że dobra, wracam i tego się trzymam. Nie dałem sobie szansy. Trochę nad tym ruchem myślałem, zdążyłem przejść okres przygotowawczy, ale moje podejście było inne niż teraz.
Coś z angielskich doświadczeń dziś ci się przydaje?
W Anglii rozegrałem łącznie osiem meczów. To za mało, żeby na dłuższą metę wprowadzać jakieś nowinki. Po prostu zdałem sobie sprawę, jaka to jest różnica, ile trzeba trenować i pracować, żeby wskoczyć na poważny poziom i grać tam regularnie. Masa pracy, tym bardziej dla mnie jako zawodnika defensywnego, który – nie ma się co oszukiwać – bazuje na innych rzeczach niż piłkarze ofensywni.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK