Już wczoraj mieliśmy duże problemy z podejmowaniem słusznych decyzji. PSG bez Ibry kontra Barcelona? Jasne, każdy bierze w ciemno, nikt się nie zawiódł, ale przecież równolegle Skorupski walczył z Manchesterem City! Chelsea kontynuowała swój pewny marsz, który w tym sezonie na razie zakłócił jedynie Lampard (no dobra, Huntelaar również). Maribor kradł punkty na wyjeździe do Gelsenkirchen, BATE Borysów ograło Basków z Bilbao, Szachtar zaliczył z Porto końcówkę godną najlepszych dreszczowców… Działo się wszędzie, a ogarnięcie wszystkich ciekawych spotkań nie mieściło się nawet na czterech monitorach i dwóch ekranach.
Dziś? Dziś znów mamy potężny ból głowy, podczas planowania wieczoru.
Bo zwyczajnie nie wypada nie obejrzeć Atletico z Juventusem
Cholo Simeone w pełnej krasie, z Mandzukiciem, Godinem, Arda Turanem, Koke i całą swoją bandą. Jasne, bez kilku elementów, które w ubiegłym sezonie pozwoliły mu na oczarowanie całej Europy i dojście na odległość kilkunastu metrów od trofeum dla najlepszej klubowej drużyny kontynentu, ale wciąż z iskrą, werwą i żelaznymi jajami. Atletico po przemeblowaniu wygląda równie groźnie, jak przed letnimi transferami. Falstart w Lidze Mistrzów? Okej, ripostujemy ostatnim 4:0 z Sevillą oraz wyszarpanym 2:1 na Santiago Bernabeu. Nie wystarczy? Superpuchar Hiszpanii nie jest przyznawany za uroczy uśmiech i nienagannie wyprasowaną czarną koszulę Diego Simeone.
Atletico to wciąż goście, których boją się nawet najwięksi giganci tej części świata. Nieobliczalna zgraja, która może znów wywinąć figla Realowi i Barcelonie, która znów może zaskakiwać konsekwencją i stylem. Dzisiaj dostaje za rywala Juventus Turyn, czyli – nie sądzimy, by było to nadużycie – najlepszy włoski klub. Roma jako pretendent to dziś Borussia w pogoni za Bayernem. Z szansą na ogranie silniejszego rywala, może nawet na wydarcie mu mistrzostwa, ale pod względem nazwisk, budżetu, organizacji, tytułów, renomy i perspektyw – jednak poziom niżej. Juventus zdominował Włochy, a od wielkiego powrotu na tron w 2012 roku, cały czas obok podwórka rozpaczliwie stara się o powrót do finałowych faz Ligi Mistrzów. Najbliżej byli w sezonie 2012/13 – w ćwierćfinałowym dwumeczu przegrali 0:4 z Bayernem. Poprzednie rozgrywki to już jednak potężna porażka – odpadnięcie z grupy po porażce z Galatasaray i pogubieniem punktów z outsiderem grupy, FC Kopenhagą.
W tych rozgrywkach Juventus mierzy wysoko. Llorente, Tevez, Vidal, Pogba, niezniszczalny Buffon. Ten skład jest mocny na papierze, niemal nie do pokonania w Serie A (pięć meczów, piętnaście punktów, gole 10-0), a i w Lidze Mistrzów zaczęli od gładkiego 2:0 z Malmoe po dwóch bramkach Teveza. Dziś pierwszy poważny sprawdzian w Europie.
Chcecie to wszystko przegapić?
Bo Real może dziś odstawić show jak Harlem Globetrotters
Już w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów powtarzaliśmy – jeśli dla was w futbolu liczy się przede wszystkim piękna gra, składne akcje i fantastyczne gole, stawiajcie na Real. Im większymi kasztanami są ich rywale, tym bardziej warto to oglądać. Ktokolwiek, kto postawił na 8:2 z Deportivo czy 5:1 z Basel żałował swojego wyboru?
Real w starciach ze słabszymi wygląda jak Harlem Globetrotters – triki, zwody, zabawa, gole.
Dziś Łudogorec. Wyobrażacie sobie, co może się stać jeśli Real wyjdzie w składzie z Modriciem, Balem, Rodriguezem, Kroosem, Benzemą i Ronaldo? Nie możemy się doczekać.
Bo grają Polacy
Arsenal po porażce w kiepskim stylu na stadionie Borussii nie może sobie pozwolić na wtopę z Galatasaray. BVB z kolei rusza do Brukseli by zatrzeć kiepskie wrażenie po fatalnym ligowym starcie – w sześciu pierwszych meczach Bundesligi tylko dwa zwycięstwa i aż trzy porażki. Jedno z tych przegranych spotkań to derbowa wtopa z Schalke, najbardziej niewybaczalna kategoria porażki. Jest co zmywać – plam na wizerunku potężnej Borussii pojawiło się w ostatnich miesiącach zdecydowanie zbyt wiele.
W obu przypadkach – pod lupę możemy wziąć naszych reprezentantów. Szczęsny i Piszczek są gotowi do gry, choć ten drugi będzie wyglądał jak po solidnej walce – rozcięty łuk brwiowy nadal się nie zagoił. Oczywiście, nie będziemy na siłę przekonywać, że każdy fanatyk piłki nożnej marzy dziś o obserwowaniu Szczęśnego przez 90 minut jego boju z Turkami, ale jeśli chcecie rzucić okiem, jak radzą sobie nasi stranieri, albo zrekompensować sobie wczorajszy zawód, gdy cały mecz na ławce przesiedział Arkadiusz Milik – to dobre okazje.
Bo Boenisch spróbuje zatrzymać Benfikę
Bo w mroźnej Rosji też jest życie
Abstrahując od polityki – to wszystko brzmi trochę jak derby. Zenit Sankt Petersburg, dzieło, którego powstanie ufundowały ruble Gazpromu kontra AS Monaco, zabawka Dymitra Rybołowlewa. Z jednej strony Hulk, z drugiej Berbatow. Ezequiel Garay – Joao Moutinho. Dwie potęgi finansowe, które nie do końca przekładają się na sport. Monaco nawet z Falcao i Rodriguezem nie potrafiło zdetronizować PSG, Zenit – w ostatnich dwóch sezonach przegrywający z CSKA Moskwa.
Oba z apetytami na wyjście z grupy, oba po zwycięstwach w pierwszej kolejce LM, oba z potężnym głodem sukcesów, przełożenia finansów i organizacji na wyniki sportowe. Do tego jeszcze wspomniany Berbatow, który ze swoją aparycją, zachowaniem na murawie, elegancją i zimnym uśmiechem stanowi niemal synonim blichtru Monte Carlo i całego Księstwa… Nie warto rzucić okiem? Nie warto?
*
Ból głowy niby trochę mniejszy, niż wczoraj, ale i tak: co proponujecie?