Reklama

Bruno Soriano. Powrót kapitana po 1128 dniach męczarni i niepewności

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

28 czerwca 2020, 15:41 • 14 min czytania 0 komentarzy

Osiem minut. Tyle otrzymał od trenera 36-letni Bruno Soriano w ostatnim meczu ligowym Villarrealu, licząc z doliczonym czasem gry. W normalnej sytuacji byłby to po prostu nic nieznaczący epizodzik, niewart choćby wzmianki. Nie mówiąc o osobnym artykule. Jednak sytuacja, w jakiej znalazł się Soriano bynajmniej nie może być określona “normalną”. Dla wychowanka i kapitana “Żółtej Łodzi Podwodnej” był to bowiem pierwszy występ w oficjalnym spotkaniu od, uwaga, 1128 dni. Kiedy pomocnik wbiegał na murawę, atmosfera na Estadio de la Ceramica niemal namacalnie zgęstniała. Stała się wręcz podniosła. – Wyobrażałem sobie ten moment dziesiątki razy. Teraz po prostu nie wiem, co powiedzieć – komentował po końcowym gwizdku Soriano, ocierając łzy wzruszenia.

Bruno Soriano. Powrót kapitana po 1128 dniach męczarni i niepewności

Pewnie kiedy piłkarz Villarrealu w głowie kreślił scenariusz swojego powrotu na boisko, wyobrażał sobie te sceny zupełnie inaczej. Z pewnością liczył, że wszystko odbędzie się przy pełnych trybunach. Że 23 tysiące kibiców “Żółtej Łodzi Podwodnej” na całe gardło zacznie fetować jego wielki powrót, że będą skandować jego nazwisko. Tymczasem musiał się zadowolić skromną, lecz bardzo emocjonalną owacją, jaką urządzili mu członkowie sztabu szkoleniowego, koledzy z zespołu i pracownicy ze stadionowej obsługi oraz ochrony.

Jako się rzekło – dało się dostrzec, że na boisku dzieje się coś niezwykłego.

Villarreal CF 2:2 Sevilla FC (31. kolejka La Ligi 2019/20).
Reklama

Reakcja szatni na powrót Bruno.

– To dla nas najważniejsza wiadomość w tym roku – stwierdził trener Villarrealu, Javier Calleja. Kibice, którzy nie mogli świętować powrotu swojego ulubieńca na trybunach, ograniczyli się do wywieszenia transparentu z wymownym napisem: “Witaj w domu!”.

W pewnym sensie takie powroty stają się już znakiem rozpoznawczym “Żółtej Łodzi Podwodnej”. Klubowi działacze wykazują olbrzymią cierpliwość i zrozumienie dla rekonwalescentów. Najsłynniejszym przykładem jest naturalnie Santi Cazorla, czyli zawodnik równie niezłomny jak Soriano. 35-latek ma już w tym sezonie ma dorobku osiem ligowych bramek, w poprzednich rozgrywkach również radził sobie znakomicie. A przecież jeszcze kilka lat temu lekarze kategorycznie odradzali mu walkę o powrót do zawodowego uprawiania sportu. – Jeżeli będziesz mógł jeszcze kiedyś normalnie spacerować z synem po ogrodzie, to już będzie wielki sukces i powód do świętowania – wpajali mu do głowy kolejni konsultanci.

I co? I dziś Hiszpan wciąż należy do najlepszych piłkarzy hiszpańskiej ekstraklasy.

Gdyby nie dostał szansy Estadio de la Ceramica, pewnie po prostu zakończyłby karierę po tym, jak działacze Arsenalu nie przedłużyli z nim umowy. Soriano też wielokrotnie słyszał, żeby dać sobie spokój i odwiesić buty na kołku, ale nie odpuścił. Klub natomiast zatrzymał w swoich szeregach zawodnika, mimo że ten w sezonach 2017/18 i 2018/19 nie rozegrał przecież ani jednego meczu. W bieżących rozgrywkach też nie pojawiłby się zresztą na murawie, gdyby nie pandemia koronawirusa, która znacznie wydłużyła ligową kampanię.

Reklama

Przewlekła kontuzja

Skąd właściwie tak długa pauza?

Musimy się cofnąć do wiosny 2017 roku. Na finiszu rozgrywek Villarreal walczył o to, by utrzymać się na piątym miejscu w tabeli hiszpańskiej ekstraklasy. Mało tego – tak się złożyło, że ostatnim spotkaniem sezonu była konfrontacja z Valencią CF. Dla “Żółtej Łodzi Podwodnej” te starcia mają zawsze dodatkowy smaczek, znane są pod nazwą: Derbi de la Comunitat. Jeżeli spojrzymy na mapę kraju, to oba miasta dzieli zaledwie 50 kilometrów. Długo nie było jednak mowy o żadnej zajadłej rywalizacji miedzy Valencią i Villarrealem. Z prostej przyczyny – ci drudzy byli przez całe lata klubem balansującym pomiędzy drugim a trzecim poziomem rozgrywek, podczas gdy “Nietoperze” od dekad stanowią jedną z najmocniejszych ekip w hiszpańskim futbolu.

Sytuacja zmieniła się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy władzę w Villarrealu przejął miliarder Fernando Roig Alfonso. Jego inwestycje uczyniły z klubu liczącą się siłę nie tylko w regionie, ale w całej Hiszpanii, a potem wręcz w Europie. Więc derbowa rywalizacja z Valencią nabrała naprawdę sporych rumieńców.

Bruno Soriano starcia z “Nietoperzami” odpuścić zatem nie mógł.

Od jakiegoś czasu dokuczało mu kolano, lecz 21 maja 2017 roku zagryzł zęby, przyjął środki przeciwbólowe i wybiegł na murawę Estadio Mestalla. Pomógł swojej drużynie w zwycięstwie 3:1, dzięki któremu Villarreal umocnił się na piątej lokacie w ligowej tabeli. Sezon 2016/17 udało się zatem spuentować sukcesem. Ale potem sprawy zaczęły się komplikować.

Valencia CF 1:3 Villarreal CF (38. kolejka La Ligi 2016/17).

Jak opisuje Sid Lowe na łamach brytyjskiego Guardiana: – Soriano przez całe tygodnie był poddawany zastrzykom, które niwelowały dokuczający mu ból. Coś było wyraźnie nie w porządku z jego więzadłem rzepki. Do treningów powrócił podczas okresu przygotowawczego przez kolejnym sezonem, ale standardowe procedury leczenia nie przyniosły rezultatów. Musiał poddać się operacji, która wyłączyła go z gry na kilka miesięcy. Przynajmniej takie były wstępne prognozy, bo rehabilitacja się przedłużała, ale działania lekarzy nie przynosiły spodziewanych rezultatów. Trzykrotnie ogłaszano, że Soriano jest już blisko powrotu na boisko. Ani razu jego występ nie doszedł do skutku. Pojawiało się coraz więcej bólu. Nie tylko w nieszczęsnym kolanie. Bolała go również głowa i kręgosłup.

Pojawiły się teorie spiskowe, że rzekomo przewlekła kontuzja kapitana Villarrealu to tylko przykrywka.

Wprost napisał o tym Kike Marin na łamach El Confidencial. – Jest to niewiarygodne, że po dwóch latach leczenia w Hiszpanii piłkarz poddał się kolejnej operacji rzepki, tym razem w fińskim mieście Turku. Inna sprawa, że widzimy co dzieje się w Realu Madryt ze zdrowiem Garetha Bale’a – stwierdził Marin. – W październiku media lokalne pisały, że Soriano już trenuje z drużyną, pracuje na boisku i ma się dobrze. Jego powrót do gry rzekomo był kwestią najbliższych dni. Potem przyszedł listopad i te same media zapewniały, że Bruno już nie cierpi i może bezboleśnie kopać piłkę. Dotarliśmy do grudnia, a piłkarz nadal nie jest dostępny dla trenera.

– Komentarze docierające z klubu nie są zbyt pozytywne. Ani dla działań klubu, ani dla samego zawodnika – dodaje dziennikarz. – Mówi się, że Villarreal od dawna chce się pozbyć swojego wychowanka, który obciąża klubowy budżet bardzo wysokim kontraktem. Soriano natomiast zgodził się na przedwczesne rozwiązanie umowy pod warunkiem, że klub zapłaci mu za pozostałą część kontraktu. (…) Sprawa brzydko pachnie i zachęca do spekulacji, że prawdziwy powód nieobecności Soriano w kadrze meczowej jest inny niż ten, o którym mówi się oficjalnie. Nie należy go insynuować, ale można go sobie wyobrazić.

Bruno Soriano podczas meczu z Valencią w 2017 roku.

Czyżby zatem powrót Bruno na boisko był celowo odwlekany, by skłonić piłkarza do rozwiązania tłustej (około 4 milionów euro rocznie) umowy z klubem? Tych rewelacji Marina nikt potem oficjalnie nie potwierdził. Choć fakt faktem, że kontrakt Soriano z “Żółtą Łodzią Podwodną” wygasa po zakończeniu bieżącego sezonu. Piłkarz nie kryje jednak wdzięczności wobec klubu: – Nie wiem, czy w innym miejscu byłbym traktowany tak dobrze.

– Robiłem trzy przedwczesne podejścia do powrotu do normalnych treningów – opowiadał przy innej okazji. – Jednak dyskomfort w kolanie uniemożliwiał mi to. Z każdym niepowodzeniem wszystko stawało się dla mnie trudniejsze i coraz bardziej frustrujące. Oglądanie meczów z trybun zaczęło mnie dobijać. Ustalałem sobie w głowie cel, jakim była konkretna data powrotu. Kiedy okazywało się, że trzeba znowu zaczynać wszystko od nowa, miewałem chwile zwątpienia.

One-club man

Jedną z pierwszych osób, które po końcowym gwizdku arbitra w starciu z Sevillą popędziły z gratulacjami do Soriano był właściciel Villarrealu, wspomniany już Fernando Roig. Bruno długo tonął w objęciach miliardera. Przynajmniej na zewnątrz nie widać zatem, by między piłkarzem a władzami klubu doszło do jakichkolwiek poważnych konfliktów w ostatnim czasie.

Zresztą otwarta wojna z takim zawodnikiem to byłby po prostu wizerunkowy strzał w stopę.

Bruno Soriano Llido urodził się 12 czerwca 1984 roku w niewielkiej miejscowości Artana, położonej nieopodal Walencji. Od samego początku kariery jest związany z Villarrealem. Najpierw jako junior, szkolący się w akademii klubu. Potem już jako obiecujący młodzieżowiec, zbierający szlify w drużynie rezerw. Aż wreszcie jako piłkarz pierwszego zespołu. Początkowo Hiszpan raczej niechętnie myślał o karierze zawodowego sportowca. Po paru treningach w szkółce zrezygnował. Bardziej podobało mu się ganianie za piłką z kumplami w rodzinnej miejscowości niż poukładane treningi pod okiem fachowców. Długo trzeba było go namawiać na powrót. Ale jak już wrócił, to nie brał jeńców. W klubie zmieniono zasady przyznawania wyróżnień dla młodzieżowców, bo Soriano zgarniał wszystkie.

W ekipie “Żółtej Łodzi Podwodnej” pomocnik zadebiutował jako 22-latek. 15 lipca 2006 roku w meczu Pucharu Intertoto z Mariborem. Trafił na trudny czas na przebicie się do pierwszego składu. Villarreal to była wtedy naprawdę poważna ekipa. W 2005 roku zajęła trzecie miejsce w La Lidze, rok później zawędrowała natomiast do półfinału Champions League.

W drugiej linii roiło się od gwiazd, takich jak Marcos Senna, Matias Fernandez, Alessandro Tacchinardi, Robert Pires czy też największa wówczas postać Villarrealu – niezapomniany Juan Roman Riquelme. Soriano miał się zatem od kogo uczyć, ale w takim towarzystwie niełatwo było zaistnieć. Tym bardziej że Manuel Pellegrini stosował ustawienie 4-4-2, więc w środkowej strefie chętniej stawiał na doświadczonych, gwarantujących wysoką jakość zawodników. Soriano musiał cierpliwie zaczekać na swoją kolej.

Przełomem okazał się dla niego sezon 2009/10. Wówczas Ernesto Valverde uczynił z 25-letniego już pomocnika kluczowy element swojej taktycznej układanki w drugiej linii. Potem doszło do zmiany na stanowisku trenera, ale Soriano miejsca w składzie już nie oddał.

Bruno Soriano w towarzystwie Andresa Iniesty oraz Cesara Azpilicuety.

Hiszpan szybko wyrósł na jednego z najlepszych defensywnych pomocników w La Lidze. Zasłynął przede wszystkim cechami typowymi dla szóstki – wojowniczością, agresją w grze, znakomitym odbiorem futbolówki. Ale udowodnił też, że jest całkiem kreatywnym graczem i to właśnie mądrość w rozegraniu stała się jego znakiem rozpoznawczym. Media zaczęły nawet po cichu lansować go na zawodnika, który może powalczyć o miejsce w składzie reprezentacji Hiszpanii. A trzeba pamiętać, kto stanowił o sile linii pomocy Hiszpanów w okolicach 2010 roku. Xavi, Andres Iniesta, Xabi Alonso, Cesc Fabregas, Javi Martinez, Sergio Busquets, David Silva czy Juan Mata. Soriano dostał wprawdzie szansę debiutu w narodowych barwach tuż po mundialu w Republice Południowej Afryki, lecz był jeszcze za cienki w uszach, żeby rozgościć się na dłużej wśród takiego towarzystwa. Nie pojechał również z kadrą na Euro 2012 i mistrzostwa świata w Brazylii.

Doczekał się swojej szansy dopiero w 2016 roku, gdy Vicente del Bosque powołał go na kolejne mistrzostwa Europy.

Marcelino Toral, szkoleniowiec Villarrealu w latach 2013 – 2016, jest zdania, że Soriano zbyt długo był pomijany przez przywiązanego do nazwisk del Bosque. – To nie fair, że Bruno otrzymywał tak rzadkie powołania. Jeżeli Xabi Alonso i Sergio Busquets nie mogą zagrać, on powinien być naturalną alternatywą.

Cóż – może tych powołań pojawiłoby się więcej, gdyby Soriano zmienił barwy klubowe. Villarreal w sezonie 2011/12 zanotował bowiem bardzo bolesny upadek z wysokiego konia. Jeszcze w poprzednich rozgrywkach “Żółta Łódź Podwodna” zajęła świetne, czwarte miejsce w lidze, by w 2012 roku pożegnać się z hiszpańską ekstraklasą. Bruno pozostał wierny barwom. Nie opuścił klubu po degradacji, choć Valencia płaciła za niego 9 milionów euro i działacze byli skłonni zaakceptować tę ofertę, by podreperować budżet, poważnie nadszarpnięty degradacją. Ale defensywny pomocnik nie chciał się nigdzie ruszać.

To właśnie wtedy związał się z klubem kontraktem, który wygaśnie po zakończeniu bieżących rozgrywek. – Doszliśmy do porozumienia w sprawie długoterminowego kontraktu. Na pewno pomoże nam w nadchodzących sezonach – zachwycał się Roig.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Z jednej strony – zmarnował rok kariery na walkę o powrót do La Ligi. Z drugiej jednak – mógł potem współpracować z Marcelino, który bardzo mocno odmienił całą drużynę, ze szczególnym uwzględnieniem jej lidera. – Wcześniej chcieliśmy grać jak Barcelona, teraz jesteśmy jak Real Madryt. Walczymy o zwycięstwo wymieniając mniej podań – mówił Bruno, który świetnie odnalazł się w odmienionym stylu gry. Sid Lowe pisał wówczas: – Marcelino przede wszystkim skoncentrował się na pracy nad przygotowaniem fizycznym i mentalnością drużyny. Zmienił w klubie wiele zwyczajów, kazał rozpisać nową dietę. Skład podczas okresu przygotowawczego schudł pod jego okiem w sumie 56 kilogramów względem poprzedniego sezonu. Sam Bruno stał się bardziej muskularny niż kiedykolwiek wcześniej.

Jak wspominali koledzy Hiszpana z szatni, spadek obudził w nim osobowość lidera. Może nawet do przesady, bo Bruno na zapleczu ekstraklasy obejrzał aż trzy czerwone kartoniki, zdarzało mu się grać zdecydowanie zbyt gwałtownie. Wynikało to z tego, że poczuł się osobiście odpowiedzialny za losy zespołu i po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej już tego poczucia nie utracił. Villarreal szybko wskoczył z powrotem do ligowej czołówki, zajmując rok po roku czołowe miejsca w La Lidze.

Soriano w tym czasie błyszczał w statystykach przechwytów, odbiorów i liczby wymienionych z partnerami podań. Zaczął nawet zdobywać piękne bramki, z czego wcześniej zupełnie nie słynął. Choć lwią część jego dorobku strzeleckiego stanowią trafienia z rzutów karnych.

Villarreal CF 1:0 Valencia CF (17. kolejka La Ligi 2015/16).

Soriano w barwach Villarrealu nie zdobył ani jednego trofeum, ale i tak zapracował sobie na status legendy klubu. Być może nawet zostanie zapamiętany jako największy piłkarz w dziejach “Żółtej Łodzi Podwodnej”. Ma już na swoim koncie 416 występów w pierwszym zespole – to naturalnie klubowy rekord. Ściga go jednak Mario Gaspar, inny wychowanek klubu, który również nie zdecydował się nigdy na opuszczenie Estadio de la Ceramica. Całą swoją dotychczasową karierę z Villarrealem związał także Manu Trigueros. W klubie udało się stworzyć klimat, który sprzyja takim fajnym historiom. Po części jest to bez wątpienia zasługa postawy Soriano.

Co dalej?

Epizodzik z Sevillą to oczywiście bardzo ważny i wzruszający moment dla Hiszpana. Santi Cazorla wielokrotnie zapewniał swojego starego kumpla, że jeszcze kiedyś razem zagrają dla Villarrealu, ale momentów zwątpienia było wiele. – Skłamałbym mówiąc, że nie miałem czasami poczucia, iż lepiej byłoby dać sobie spokój. Moje próby powrotu do gry kończyły się notorycznymi rozczarowaniami. Czułem się jak zombie, poruszałem się bez celu. Stracone trzy lata to był bardzo smutny czas. Zastanawiałem się, czy nie warto rzucić ręcznika. Nie wiem, czy ktokolwiek przeszedł kiedyś taką gehennę jak ja – mówił Bruno. Klubowy doktor stwierdził natomiast: – Siła Bruno do przezwyciężania przeciwności losu powinna być przykładem dla wszystkich. Z psychologicznego punktu widzenia jego kontuzja do najtrudniejszy przypadek w mojej karierze. Tylko wyjątkowo twardy zawodnik mógł sobie z tym poradzić.

Na łamach El Pais piłkarz dodał natomiast: – Pierwszą rzeczą dla mnie jest futbol. Cierpi na tym moja rodzina, moja partnerka. Cierpią w szczególny sposób, bo bywam nieznośny. Po porażkach zdarza mi się anulować planowane wyjścia, zamykam się w sobie. Walcząc z kontuzją też bywałem nie do wytrzymania. Również dla specjalistów od rehabilitacji, którzy towarzyszyli mi w tej podróży. Często pracowali ze mną po godzinach, kosztem własnych rodzin. Z moim fizjoterapeutą postanowiliśmy dzień po dniu spisywać, co się ze mną działo. Pewnego dnia to opublikuję. Mam pełną dokumentację, wszystkie zdjęcia.

– Rozumiem, że pojawiały się na mój temat różne spekulacje. Brakowało konkretnych informacji na temat mojej przyszłości. Ale ja nie chciałem co dwa-trzy tygodnie wychodzić do mediów i mówić, że sprawy nie idą po mojej myśli. Wolę pracować w ciszy – dodał Soriano.

Bruno Soriano świętuje gola w meczu z Realem Madryt.

Hiszpan przyznał, że korzystał z pomocy psychologa.

– Dni były dla mnie bardzo długie. Idziesz na trening, cały czas spędzasz na ćwiczeniach siłowych. Stopniowo przestajesz być członkiem drużyny. Częścią jej życia. Nie przeżywasz z nią momentów radości. Czułem, że zerwałem więzi z drużyną i źle się z tym czułem. Nie mogłem spać, w mojej głowie cały czas krążyły myśli związane z urazem, perspektywą powrotu do zdrowia. W końcu zacząłem rozmawiać o tym z psychologiem i to był dobry krok, bardzo mi to pomogło – powiedział Soriano. – Mojej rodziny długo nie chciałem obarczać wiedzą na temat stanu mojego zdrowia. Wolałem trochę oszukiwać rodziców i nie dokładać im zmartwień.

– Nigdy nie zapomnę tych lat. Te doświadczenia utkwiły we mnie na zawszę. Nie mogę powiedzieć, że straciłem trzy lata mojego życia, ale pewną cząstkę tego życia na pewno oddałem. Bo nie mogłem się nim cieszyć. Złe myśli mnie pożerały.

***

Na razie jednak nie wiadomo, czy ta ponura historia będzie miała swój iście hollywoodzki happy-end. Sam powrót Soriano na boisko w meczu ligowym to już jest wielka sprawa, ale jest dość wątpliwe, by w bieżących rozgrywkach trener Javier Calleja dawał weteranowi jakieś poważniejsze szanse występów. Na pewno sprzyjają Bruno okoliczności – dopuszczenie pięciu zmian w meczu oznacza większe szanse dla Hiszpana choćby i na dalsze granie ogonów. Stawka jest wysoka, bo Villarreal znakomicie punktuje po pandemicznej przerwie i wskoczył już na szóste miejsce w lidze. Ma tylko sześć oczek straty do czwartej w stawce Sevilli.

Nawet Liga Mistrzów zdaje się być na ten moment w zasięgu zawodników “Żółtej Łodzi Podwodnej”. Dzisiaj Villarreal zmierzy się w derbach z Valencią, która plasuje się obecnie na ósmej lokacie i ma dwa punkty straty do lokalnych rywali. Sytuacja w tabeli jest zatem bardzo ciasna, każda strata punktów może się w końcowym rozrachunku okazać bardzo dotkliwa.

Na ile Soriano zdoła pomóc swoim kolegom?

Na boisku pewnie w niewielkim stopniu, lecz jego powrót to z pewnością bardzo duży zastrzyk optymizmu dla zespołu. Wciąż jednak owiane sekretem są ewentualne negocjacje na temat przedłużenia kontraktu z Hiszpanem. Byłoby mimo wszystko dość gorzką puentą tej opowieści, gdyby Soriano finisz swojej kariery spędził poza Estadio de la Ceramica. Sam piłkarz ucina jednak spekulacje na temat swoich kolejnych kroków: – Na razie myślę tylko o tym, żeby odpocząć przed kolejnym meczem i dobrze się czuć. O mojej przyszłości dowiecie się po zakończeniu sezonu.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...