Holenderska i belgijska piłka próbują wstać z kolan po przedwczesnym zakończeniu sezonu z powodu koronawirusa. Przez miesiąc nie zerkaliśmy w tamtą stronę, więc pora sprawdzić, co przez ten czas się wydarzyło. A wydarzyło się całkiem sporo i na pewno jeszcze wydarzy.
Holandia
Szczególnie gorąco było w przypadku holenderskim, tam kontrowersji i dyskusji mieliśmy znacznie więcej. Przypomnijmy o najważniejszych rozstrzygnięciach.
- mistrza brak, Ajax (prawdopodobnie) gra w fazie grupowej Ligi Mistrzów
- do pucharów według aktualnych miejsc w tabeli wchodzą też AZ Alkmaar, Feyenoord, PSV i Willem II
- pokrzywdzony czuje się szósty FC Utrecht, który mając mecz zaległy z Ajaxem tracił trzy punkty do Willem II i wszedł do finału Pucharu Holandii, który odwołano
- brak spadków i awansów, utrzymują się będące w strefie spadkowej RKC Waalwijk i ADO Den Haag, za to do elity nie wchodzą wyraźnie prowadzące w drugiej lidze Cambuur i De Graafschap, co wywołuje burzę
- podczas konsultacji z klubami krajowy związek głosy wstrzymujące się ws. decyzji o awansach i spadkach zaliczył jako de facto sprzeciwiające się ich uznaniu, a w takim wypadku stosunek głosów “za” do pozostałych wyniósł 16:18
Cambuur i De Graafschap poszły do sądu. Od początku było jednak wiadomo, że nie mają dużych szans na powodzenie. Sąd bowiem nie analizowałby zbytnio, czy taka decyzja KNVB jest fair ze sportowego punktu widzenia, tylko czy zachowano wszelkie procedury i nie doszło tu do jakichś uchybień. I już w połowie maja wymiar sprawiedliwości podtrzymał wcześniejsze werdykty.
Finansowa solidarność
W praktyce klubom tym pozostaje już tylko liczenie na jak najwyższą rekompensatę z tytułu poniesionych strat. Dogadano się wreszcie odnośnie kształtu specjalnego funduszu solidarnościowego, który ma pomóc mniejszym ekipom z Eredivisie i wszystkim z drugiego frontu w przetrwaniu kryzysu. Ustalono, że Ajax wpłaci 3 mln euro, a Alkmaar, Feyenoord i PSV po pół miliona. Dorzucają się też KNVB (5 mln), główny sponsor ING (5 mln), UEFA (4,2 mln) i reprezentanci Holandii (milion euro). Specjalista od marketingu sportowego Chris Woerts przedstawił na Twitterze propozycje rekompensat dla klubów najbardziej poszkodowanych sposobem, w jaki zakończono sezon. Utrecht miałby otrzymać 600 tys. euro, Cambuur 425 tys., De Graafschap 375 tys., a po 50 tys. będące za nimi w drugoligowej tabeli Volendam i NAC Breda. Teraz założenia te muszą zostać zatwierdzone podczas czwartkowego posiedzenia KNVB. Aby weszły w życie, “za” musi być przynajmniej połowa klubów plus jeden.
Cambuur i De Graafschap mogą również liczyć na pieniądze z ogólnego funduszu solidarnościowego, więc całościowo dostaną jeszcze więcej.
W przypadku Utrechtu warunkiem otrzymania wsparcia jest wycofanie się z dalszego postępowania na drodze sądowej. Władze tego klubu ciągle utrzymują, że powinno dojść do rozegrania finału krajowego pucharu i holenderski związek nie zrobił wszystkiego, żeby doszło do meczu. Na przełomie maja i czerwca zaczęło się wydawać, że może nastąpi przełom. Rozważano przeróżne scenariusze, łącznie z organizacją spotkania na należącej do Holandii wyspie Bonaire, położonej u wybrzeży Wenezueli. Tamtejsze władze podeszły do tematu z entuzjazmem, ale KNVB wykluczyło ten wariant ze względu na niebezpieczeństwo związane z daleką podróżą kilkuset osób. Utrecht mimo to wciąż liczy, że w taki czy inny sposób dopnie swego. Na pewno nie zrobi tego w UEFA, która dopiero co orzekła, że sposób, w jaki zakończono sezon zależy od krajowej federacji. Pozostaje odwoływanie się do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie albo ustąpienie i przyjęcie rekompensaty. Klub zapowiada, że w czwartek wyda oświadczenie.
Alkmaar, mające tyle samo punktów co Ajax, także było niezadowolone. Szefowie AZ uważali, że w obecnej sytuacji powinny decydować mecze bezpośrednie z zespołem z Amsterdamu – a tu bilans mają lepszy – zamiast ogólny bilans bramkowy. Alkmaar domagało się w UEFA miejsca w fazie grupowej Ligi Mistrzów bez eliminacji, ale szybko zostało sprowadzone na ziemię: nic z tego, zostaje po staremu.
Kibice przeciwko niedzielnym wieczorom
Powoli klaruje się, jak będzie wyglądał nowy sezon. Ma on wystartować w połowie września, po meczach reprezentacyjnych. Już pod koniec czerwca kluby będą mogły wrócić do normalnych treningów, a mniej więcej po miesiącu rozgrywać pierwsze sparingi.
Zupełna nowość to rozkład meczów. Dopóki kibice przynajmniej częściowo nie wrócą na trybuny, kolejki będą rozgrywane od piątku do poniedziałku (później do niedzieli). Na stałe zostają niedzielne mecze o 20:00 – również po odmrożeniu stadionów – co dotychczas zdarzało się sporadycznie. Telewizjom ta koncepcja się podoba, ponieważ umożliwia pokazanie na żywo większej liczby spotkań. Mocno na “nie” są natomiast organizacje kibicowskie, które protestują. Ich zdaniem to “przekroczenie granicy między zarabianiem pieniędzy a komfortem kibiców”. Argumentują, że wielu ludzi w niedzielny wieczór nie będzie mogło udać się na mecz, bo następnego dnia muszą wrócić do pracy i wysłać dzieci do szkoły. Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiemy, w czym problem. W niektórych ligach mecze niedzielne odbywają się jeszcze później i nic się nie działo. Najwyraźniej jednak Holendrzy nie są do takiej pory przyzwyczajeni.
Wiadomo już także, że okienko transferowe zostanie podzielone na dwie części. Pierwsza część potrwa od 1 do 21 lipca i będzie przeznaczona na czyszczenie kadr. Termin drugiej dopiero zostanie ustalony, tak, aby jak najbardziej współgrał z okienkami w innych krajach. Jeżeli bowiem dana liga wróciła do grania, letnie mercato musi poczekać. – Jeśli konieczne będzie przedłużenie rozgrywek, PZPN zdefiniuje nowe okienko transferowe, które nie może się otworzyć przed zakończeniem starego sezonu – tłumaczył nam pod koniec kwietnia Łukasz Wachowski z Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN. Dodał, że okienko może (nie musi) potrwać maksymalnie 12 tygodni.
Trawa wraca do łask
Jak już wspominaliśmy w poprzednich tekstach, holenderskie kluby straty związane z pandemią szacują nawet na 400 mln euro. Powrót kibiców na trybuny w pełnej liczbie jest w tym roku praktycznie niemożliwy, eksperci przewidują go na styczeń 2021. W optymistycznym wariancie trochę wcześniej dojdzie do częściowego zniesienia ograniczeń, a i tak na dziś nic jeszcze nie jest pewne. Dla klubów żyjących z wpływów z dnia meczowego znacznie bardziej niż chociażby u nas, to olbrzymi problem. Przygotowano już liczący 200 stron wniosek z prośbą o wsparcie ze strony rządu. W najlepszym razie uda się uzyskać 196 mln euro – większość w formie pożyczki.
Mimo kryzysu niektóre kluby przeprowadzają inwestycje. Od dawna coraz bardziej palącym problemem był fakt, że wciąż wiele holenderskich zespołów grało na sztucznych nawierzchniach. Latem 2018, niedługo po transferze do Piasta Gliwice, mówił nam o tym Piotr Parzyszek.
– PEC Zwolle nie stanowiło wyjątku. Coraz częściej jednak słyszy się, że są plany wycofania się z tego pomysłu i powrotu do naturalnej trawy. Wszyscy zaczynają na to narzekać, a najwięksi mają coraz poważniejsze problemy, żeby ściągać dobrych piłkarzy z zagranicy. Nieraz naprawdę wielkie talenty odmawiają PSV, Ajaxowi czy Feyenoordowi, bo boją się większego ryzyka kontuzji przez granie na sztucznym. A te boiska też się zużywają, ich stan często już nie jest optymalny. Zwolle w tamtym sezonie wymieniło murawę, ale wcześniej jechało na jednej przez 10-11 lat. Przez to pod koniec grania na starej trzech czy czterech zawodników zrywało więzadła w kolanie. Boisko robiło się coraz twardsze, poślizg był mniejszy i nieszczęście gotowe.
Tłumaczył też powody takiego stanu rzeczy: – Oszczędność pieniędzy. Jeżeli murawę na stadionie masz naturalną, nie możesz na niej regularnie trenować, potrzebujesz boisk treningowych. Normalne boiska trudniej utrzymać w dobrym stanie, a śnieg w Holandii się zdarza, nieraz przez to odwoływano mecze. To też konkretne straty na kasie. A przy sztucznej murawie te problemy odpadają. Możesz na niej cały czas grać i trenować, pogoda nie jest problemem. Ale coś za coś.
Zwolle na 110. urodziny sprawiło sobie naturalne boisko. Dopiero co na podobny krok zdecydowali się w Den Haag i Venlo.
Fani nie zawodzą
Kibice w praktycznie każdym klubie starają się jak mogą. Mimo świadomości, że większości meczów mogą nie zobaczyć z trybun, na potęgę kupują karnety na przyszły sezon. W niektórych przypadkach dochodzi do znacznie lepszych wyników sprzedaży niż rok wcześniej. Nie brakuje jednak takich, którzy… nadal się niezadowoleni. Trener Feyenoordu, Dick Advocaat ostatnio wbił szpilkę kibicom jego drużyny, uważając, że dali z siebie za mało. – Mówimy, że Feyenoord to największy klub w Holandii, a sprzedajemy 17 tysięcy karnetów. Ajax sprzedał już 30 tysięcy, nie rozumiem tego. Oni zaczęli wcześniej? Okej, więc w przyszłym tygodniu mamy 30 tysięcy? Zawsze jesteśmy pierwsi i tak też powinno być teraz. To by bardzo pomogło klubowi – cytuje jego słowa portal vi.nl.
Efekt? Klub w ciągu następnych kilku dni sprzedał ponad trzy tysiące karnetów, przekraczając łącznie liczbę dwudziestu tysięcy. A warto zaznaczyć, że na tym etapie karnety mogą nabywać jedynie ci, którzy posiadali je w minionym sezonie. Wolna sprzedaż rusza od 1 lipca.
Feyenoordowi pomogli też sami piłkarze, który jeszcze w maju zgodzili się na obniżki wynagrodzeń. Klubowy budżet został obniżony aż o 1/3, czyli 25 mln euro. W holenderskiej piłce zwlekano z podejmowaniem tego tematu. Dopiero gdy stało się jasne, że przerwa od futbolu będzie wyjątkowo długa, zabrano się za cięcia w wynagrodzeniach zawodników. I raczej się dogadywano.
Jako że w Holandii nie można grać w piłkę do 1 września, tamtejsze kluby mają problem w kontekście pucharowych eliminacji, które rozpoczynają się wcześniej. Z piątki pucharowiczów na dziś jedynie Feyenoord jest pewny fazy grupowej (Liga Europy). Ajax znajdzie się z marszu w fazie grupowej Ligi Mistrzów pod warunkiem, że zwycięzca trwającej edycji poprzez krajowe rozgrywki wywalczy przepustki do LM na następny sezon. Szanse na to są duże. Pozostali będą musieli na szybko rzeźbić formę. Jako że w rundach wstępnych odbędzie się tylko jeden mecz w danej rundzie, w przypadku terminów sierpniowych od razu staje się jasne, że przedstawiciele Eredivisie zostaną skazani na grę na wyjazdach. Dotyczy to przede wszystkim AZ Alkmaar, który zacznie rywalizację od II rundy eliminacji Ligi Mistrzów (25 lub 26 sierpnia).
Belgia
W Belgii też przedwcześnie zakończono sezon, ale wszystko sprawniej wraca do równowagi. Liga ma wystartować na początku sierpnia. Kluby pomału już teraz wznawiają treningi. W środę zrobiły to zespoły Standardu Liege, Eupen i Charleroi.
Kibice na trybuny wrócą znacznie szybciej. Od lipca na stadionie będzie mogło przebywać maksymalnie dwustu widzów. W kolejnych miesiącach liczby te powinny być zwiększane, co na pewno cieszy Club Brugge i Royal Antwerp. Drużyny te 1 sierpnia jednak rozegrają finał krajowego pucharu, dzięki czemu w sportowy sposób wyłoniony zostanie kolejny pucharowicz (UEFA musi mieć zgłoszony komplet do 3 sierpnia). W momencie ogłaszania zakończenia sezonu w Jupiler Pro League doprowadzenie do tego meczu pozostawało w sferze hipotetycznych założeń.
W innych kwestiach spokoju nie ma.
Zamieszanie z awansem
W przeciwieństwie do Holendrów, Belgowie postanowili uznać najważniejsze rozstrzygnięcia. Mistrzem został Club Brugge, a do drugiej ligi spadło Waasland-Beveren. Nowego beniaminka wyłoni rewanż pomiędzy Leuven a Beerschot VA, który zaplanowano na 2 sierpnia. W pierwszym spotkaniu Beerschot wygrał u siebie 1:0. Przedstawiciele wielu klubów na początku uznawali, że najlepszym wyjściem byłoby powiększenie ekstraklasy z szesnastu do osiemnastu drużyn i zlikwidowanie skomplikowanej fazy play-off o europejskie puchary. Pomysł ten jednak nie przeszedł podczas walnego zgromadzenia, które odbyło się 15 maja.
Mimo to włodarze Leuven i Beerschotu nie poddają się w forsowaniu tego rozwiązania, gdyż uważają, że rozgrywanie rewanżu tak późno narusza ich interesy. De facto obie ekipy w ostatniej chwili dowiedzą się, na którym poziomie przyjdzie im grać, co znacznie utrudni dalsze działania. Do tego w barażu (podobnie jak w finale Pucharu Belgii) będą mogli wystąpić wyłącznie zawodnicy będący na liście płac w zakończonym sezonie. Pierwotnie miało być inaczej, ale krajowy związek zmienił przepisy. Dla takiego Leuven to olbrzymia komplikacja, bo aż dziesięciu piłkarzom kontrakty wygasają 30 czerwca i nawet jeśli zostaną przedłużone o miesiąc, w sierpniu już będą nieważne.
Mamy tutaj jeszcze jeden ciekawy wątek. Otóż Beerschot… nadal ma do rozegrania zaległy mecz z Virtonem. A precyzując: do powtórzenia. Mecz odbył się już w styczniu, Virton wygrał 1:0 po błędzie sędziego. Beerschot złożył skargę, Komisja ds. Sporów Odwoławczych przyznała mu rację i nakazała ponowne rozegranie spotkania.
Virton się odwoływał, wszystko się przeciągało, ale na początku czerwca decyzja została podtrzymana. Klamka zapadła: trzeba znaleźć termin. Jeżeli Virton znów wygra, zajmie pierwsze miejsce, co oznaczałoby totalne zamieszanie w kontekście wspomnianego rewanżu Beerschotu z Leuven. “Ratunkiem” dla zachowania spokoju może być brak licencji Virtonu, który oczywiście próbuje coś zmienić. Klub ten stoi na stanowisku, że niektóre punkty polityki licencyjnej są zbyt restrykcyjne. O dziwo, według najnowszych doniesień, belgijski urząd ochrony konkurencji (BMA) stwierdził w pierwszej odpowiedzi, iż istotnie niektóre warunki dotyczące licencji są sprzeczne z prawem konkurencji.
Jeszcze większe zamieszanie ze spadkiem
Beveren również nie akceptuje niekorzystnych dla siebie rozstrzygnięć i od razu zapowiedziało walkę w sądzie. Działacze utrzymywali, że decyzja z walnego zgromadzenia jest de facto nieważna i niezgodna ze statutem. – Na przykład porządek obrad musi zostać przesłany z ośmiodniowym wyprzedzeniem, a pierwsze zaproszenie otrzymaliśmy dopiero 11 maja. O wiele za późno. Ponadto już 15 maja porządek obrad został dwukrotnie zmieniony. Chodziło przecież o jedno z najważniejszych spotkań w historii Pro League. Jeśli to zgromadzenie nie będzie prawomocne, to jego decyzja również – tłumaczył Tom Rombouts, klubowy prawnik i członek zarządu, cytowany przez nieuwsblad.be
I dodawał: – W sezonach 1939/40 i 1944/45 liga była anulowana, bez mistrzów i spadkowiczów. To dwa ważne precedensy, na których możemy się opierać. I nie chodzi nam o to, czy Club Brugge będzie mistrzem. Gdyby te rozstrzygnięcia anulowano, byłby mistrzem moralnym, ale nas interesuje tylko interes naszego klubu.
W sprawie nieważności walnego zgromadzenia złożono skargę do Belgijskiego Sądu Arbitrażowego ds. Sportu (BAS).
Badana jest też możliwość zakwestionowania licencji dla Mouscron. Były już klub Rafała Pietrzaka kolejny raz miał olbrzymie problemy ze spełnieniem wymogów finansowych. Wydawało się, że tym razem naprawdę żarty się skończyły, ale koniec końców licencja została przyznana. W Beveren uważają, że komisja przymknęła oczy na zbyt wiele niedociągnięć. Tutaj wpłynęła skarga do sądu pierwszej instancji.
Lwy będą gryźć
Klub zamierza walczyć do upadłego. – Jesteśmy Lwami Beveren, a lwy potrafią gryźć. Nie pozwolimy się wykończyć. Przez kilka lat broniliśmy się przed spadkiem. Jako jeden z pięciu profesjonalnych klubów w Belgii mamy dodatni bilans finansowy. Nie mamy żadnych długów, co roku wychodzimy na plus i bez problemu otrzymujemy kolejną licencję. A wychodzi, że ostatecznie jesteśmy za to karani, podczas gdy inni muszą szukać różnych sposobów, żeby przetrwać z długami. To się musi zmienić – podsumował Rombouts.
Beveren ryzykuje podwójnie. Statut Pro League zabrania bowiem klubom odwoływania się do sądów cywilnych. Złamanie tego zapisu grozi utratą pieniędzy z praw telewizyjnych. W drugiej lidze chodziłoby raptem o 600 tys. euro, ale za ten sezon klubowi należałyby się blisko 3 mln euro. Bez tej kwoty Beveren trudno będzie przetrwać. W ostatnim czasie pojawił się temat z niemieckimi inwestorami, ale w obliczu spadku raczej stracą oni zainteresowanie.
Niewykluczone jednak, że uda się dopiąć swego. W środę w belgijskim urzędzie ochrony konkurencji (BMA) odbyło się pierwsze posiedzenie w tej sprawie. Wnioski są raczej pozytywne dla Beveren. BMA samodzielnie decyzji władz ligi cofnąć nie może, ale może nałożyć bardzo wysokie grzywny za złamanie zasad konkurencji.
Podsumowując, Beveren walczy na trzech frontach.
- Belgijski Sąd Arbitrażowy ds. Sportu może uznać walne zgromadzenie Pro League za nieważne, a wtedy też nieprawomocne stają się jego decyzje
- degradację za nieuzasadnioną może uznać także urząd ochrony konkurencji, a wtedy władze ligi znajdą się pod dużą presją i będą grozić im wysokie grzywny
- sąd pierwszej instancji może rozstrzygnąć, że Mouscron niesłusznie otrzymał licencję, co skutkowałoby przeniesieniem tego klubu do futbolu amatorskiego i utrzymaniem Beveren w ekstraklasie
Koniec z podwójnymi funkcjami?
Na tym nie koniec sporów. Royal Antwerp zaskarżył przedwczesne zakończenie sezonu w kontekście przyznawania miejsc w europejskich pucharach. Drużyna ta aktualnie zajmuje czwarte miejsce i ma grać w eliminacjach Ligi Europy, podczas gdy trzecie Charleroi od razu wskoczy do fazy grupowej. Royal byłby za rozegraniem mini fazy play-off o europejskie puchary. Celem ataku stał się Mehdi Bayat, który jednocześnie jest prezesem Charleroi i prezesem belgijskiej federacji.
Klub z Antwerpii zarzuca mu konflikt interesów. Złożył skargę i do UEFA, i do BMA. Zdaniem jego działaczy Bayat nadużywa swojej pozycji i kierował się przede wszystkim dobrem swojego klubu. Jeżeli wspomniane organy przyznają im rację, może on zostać zmuszony do zdecydowania się, które stanowisko zamierza piastować. Zapewne wówczas przed identycznym dylematem stanie Peter Croonen, który funkcję prezesa Pro League łączy z rządzeniem w Racingu Genk.
Wszystkie te spory sprawiły, że na prośbę klubów z tzw. K11 walne zgromadzenie Pro League zostało przeniesione z 12 na 29 czerwca.
BeNeLiga
Kolejny raz odżył temat połączenia ligi holenderskiej i belgijskiej w jedne rozgrywki. Nazywałyby się one BeNeLiga. Pomysł ten pojawił się już w 1996 roku i co jakiś czas do niego wracano. W ostatnich miesiącach zintensyfikowano działania w tym kierunku.
Związki piłkarskie w obu krajach i czołowe kluby są na “tak”. W ubiegłym roku zaczęto sondować ich spojrzenie na tę sprawę. Gdy okazało się, że jest pozytywne, nastąpiło przejście do etapu drugiego. Było nim zbadanie potencjalnych korzyści sportowych i finansowych w tym projekcie. Raport Deloitte mówi, że przychody z praw telewizyjnych i od sponsorów mogłyby wynieść od 250 do nawet 400 mln euro rocznie. Średnio byłby to wzrost o 35 procent w porównaniu do dotychczasowych obrotów klubów. Z korzyści czysto piłkarskich podaje się większą liczbę meczów między najlepszymi drużynami, co idzie w parze ze zwiększoną atrakcyjnością ligi, a piłkarze mogliby regularnie rywalizować na wyższym poziomie. BeNeLiga mogłaby się stać szóstą siłą w Europie i posiadać aż siedem miejsc w europejskich pucharach. Szczegółowy raport zostanie przedstawiony pod koniec sierpnia.
Start za pięć lat
Połączona liga składałaby się z osiemnastu zespołów – dziesięciu holenderskich i ośmiu belgijskich. Pewnych startu w lidze byłoby 11 klubów stowarzyszonych, czyli Ajax, PSV, Feyenoord, AZ Alkmaar, Vitesse i Utrecht ze strony holenderskiej oraz Club Brugge, Standard, Racing Genk, KAA Gent i Anderlecht ze strony belgijskiej. Pozostała siódemka (cztery drużyny Eredivisie i trzy Jupiler Pro League) zostałaby wyłoniona na podstawie wyników z pięciu ostatnich sezonów. Oznacza to, że kluby będą teraz walczyć nie tylko o jak najwyższe miejsce w lidze, ale również o miejsce na przyszłość w BeNeLidze. Na dziś skład uzupełniłyby Groningen, Heerenveen, Heracles Almelo i PEC Zwolle (Holandia) oraz Charleroi, KV Kortrijk i KV Oostende (Belgia).
Oczywiście kontrowersji związanych z tym tematem też nie brakuje. Pozostałe kluby nadal grałyby w swoich ligach, które stałyby się znacznie mniej atrakcyjne dla odbiorców i sponsorów. Mimo to z raportu Deloitte wynika, że również one by zyskały i miały wyższe przychody niż teraz. Pojawią się też problemy z odległościami, co byłoby nowością. Przykładowo Groningen na mecz do Kortrijk jechałoby pięć godzin. Jak na tamtejsze realia, to bardzo dużo.
Jakim systemem grałaby BeNeLiga? Tradycyjnym. 34 kolejki, każdy z każdym gra mecz i rewanż, żadnych udziwnionych play-offów w temacie pucharów. Ciekawie byłoby ze spadkami. Aby zachować proporcje, automatycznie do swojej krajowej ligi spadałaby jedna najgorsza drużyna belgijska i jedna holenderska. Mogłoby się więc na przykład zdarzyć, że najgorszy przedstawiciel Eredivisie zająłby dwunaste miejsce, wyprzedzając sześć ekip z Jupiler Pro League, a i tak czekałaby go degradacja. Drugie najgorsze kluby z obu federacji rozegrałaby baraż o utrzymanie z wicemistrzami lig krajowych.
Kiedy ten twór mógłby wystartować? Najbardziej prawdopodobny wariant to 2025 rok, gdy nastąpi nowe rozdanie w temacie praw telewizyjnych. Wychodzi więc na to, że kluby niestowarzyszone walkę o załapanie się do BeNeLigi poprzez bilans pięcioletni rozpoczynają właśnie od najbliższego sezonu.
Fot. FotoPyK/Newspix