Reklama

Ile waży pomyłka Majeckiego? “W Legii błąd bramkarza zawsze jest na świeczniku”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

15 czerwca 2020, 17:02 • 5 min czytania 38 komentarzy

Legia Warszawa niespodziewanie przegrała w Zabrzu, a sporą winę w tym ponosi Radosław Majecki. Błąd młodego bramkarza widział już chyba każdy – nieudany koszyczek, piłka przemknęła między nogami i było 0:1. Zdarza się, wiadomo, tak jak wiadomo było, że momentalnie zacznie się szydera. Ale to, jak mocno po Majeckim jechano, trochę nas zaskoczyło. Było nie było, nie mówimy przecież o komediancie, a o kimś, kto za chwilę trafi do Monaco. Dlatego podpytaliśmy i sprawdziliśmy, czy faktycznie jest się czym przejmować.

Ile waży pomyłka Majeckiego? “W Legii błąd bramkarza zawsze jest na świeczniku”

Bramkarz popełnił błąd i wpuścił – nie będziemy tu może używać zbyt ciężkich słów – farfocla. Sensacja XXI wieku? No, raczej nie. Ale chcąc nie chcąc, zawsze w takich chwilach ten, który błąd popełnił, trafia na usta wszystkich. Zwłaszcza gdy pomyłka wygląda komicznie, a nie ma co się oszukiwać – ta wyglądała.

Nie zamierzamy w żadnym razie Radosława Majeckiego bronić. Obśmiewaliśmy, czy wytykaliśmy błędy innych, więc i tu sprawiedliwie zauważamy – wtopa była i to spora. Ale równie sprawiedliwie trzeba dodać, że inaczej patrzy się na wpadki bramkarza, który przez cały sezon jest solidny i skuteczny, a inaczej na takiego, który tydzień w tydzień odstawia takie cyrki, że jego zdjęcie można wstawić do mema “jak oni się tam w ogóle znaleźli”.

Majecki zdecydowanie zalicza się do pierwszej grupy.

Reklama

Zerkamy na nasze oceny dla bramkarza Legii w tym sezonie. Dominuje wspomniana solidność – dostał dwie “siódemki”, cztery “szóstki” a poza tym raczej trafiała mu się wyjściowa “piątka”. Nie ma co się dziwić, bo jako golkiper lidera rozgrywek, zbyt wielu okazji do ratowania skóry swoich kolegów nie miał. Zresztą, żeby mieć pełną ocenę, zacytujemy rubrykę “statystyki bramkarzy” w EkstraStats.

Radosław Majecki w sezonie 2019/2020

  • Czyste konta – 10 (3. wynik w lidze)
  • Passa minut bez wpuszczonego gola – 289 (9. wynik)
  • Liczba obronionych uderzeń – 77 (11. wynik)
  • Procent obronionych strzałów – 74% (10. wynik)

Wnioski? Zupełnie normalne statystyki, jak na bramkarza czołowej drużyny w lidze. Dlatego też stawianie Majeckiego w jednym rzędzie z van der Żartem, czy robienie wielkiego halo z powodu tej pomyłki to gruba przesada.

Ani wielu punktów Legii nie przyniósł, ani wielu przez niego Legia nie straciła. Bo pomyłka w meczu z Górnikiem to w zasadzie jego drugi poważny błąd w Ekstraklasie. Wcześniejsza pomyłka? Mecz z Wisłą Płock. Dominik Furman ładuje bombę z rzutu wolnego. Majecki sobie z nią radzi, ale niezbyt dobrze, bo po jego interwencji ląduje ona pod nogami Grzegorza Kuświka, który korzysta z prezentu. Całkiem możliwe, że Kuświk do dziś tę chwilę pamięta i wspomina ją z rozrzewnieniem. W końcu według naszych ocen był to jego najlepszy występ w ostatnich trzech sezonach.

Ale po Majeckim tamta wpadka absolutnie spłynęła.

Skąd takie wnioski? Kilka dni później Legia grała z Cracovią. 21-latek wybronił trzy strzały, w tym dwie sytuacje, które mogły przebieg meczu zmienić. Może nie były to brawurowe interwencje, ale bez jego pewnej postawy, “Pasy” mogłyby urwać punkty ekipie z Warszawy. Ta pewność zaraz po poważnym błędzie dowiodła, że Majecki nie rozpamiętuje. Potwierdza nam to Grzegorz Szamotulski, który długo pracował z przyszłym bramkarzem Monaco.

Kwestia psychiki, a Radek jest dobrze skonstruowany pod tym względem, jak na bramkarza. Nie ma co robić z tego tragedii. To jest wpisane w zawód bramkarza, lepszego czy gorszego. To nie kwestia czy bramkarz zawali, tylko kiedy zawali. Wiadomo, że to robi wrażenie na każdy z nas, ale ma tyle spotkań przed sobą, że trzeba to traktować jako wypadek przy pracy – ocenia “Szamo”.

Szamotulski nie ma też wątpliwości, że i tym razem jego były podopieczny podejdzie do pomyłki z chłodną głową. A raczej, że szybko ją z niej wyrzuci. – Uważam, że sobie z tym poradzi. Pozycja bramkarza jest taka, że po prostu błędy widać jak na świeczniku. Zwłaszcza w przypadku bramkarzy Legii. Trudno, mleko się rozlało, trzeba posprzątać. 

Reklama

Oczywiście, zawsze istnieje pewne zagrożenie, że gość jednak straci trochę pewności siebie. Nie dźwignie tego błędu, trochę przygaśnie. Przed Legią ważne mecze, więc presja na pewno swoje zrobi. Nie oszukujmy się – mecz z Górnikiem niewiele ważył. Mecz z Wisłą Płock tak samo. Ale już mecze grupy mistrzowskiej będą wymagały stuprocentowej pewności siebie. Czy Majecki nie spęka w spotkaniu, które będzie miało większą stawkę?

Tu znów odwołamy się do historii.

Październik 2018 roku. Majecki tak naprawdę debiutuje na najwyższym poziomie, choć to nie Ekstraklasa, a Puchar Polski. Wcześniej jednak bronił tylko w pierwszej lidze czy w rezerwach Legii, więc teraz stawka jest nieporównywalnie większa. Zwłaszcza że naprzeciw niego nie byle kto, bo Piast Gliwice. Mecz był długi, nawet bardzo, bo przedłużył się aż na rzuty karne. Niedoświadczony bramkarz miał spore wyzwanie i absolutnie mu sprostał.

Między słupki wszedł na pewniaka. Trochę docinał rywalom, trochę tańczył jak Jerzy Dudek w pamiętnym finale w Stambule. Nawet po mimice twarzy widać było, że to nie jest tylko gra – Majecki wiedział, że sobie poradzi. I sobie poradził – w pierwszej próbie zatrzymał Urosa Koruna. Potem tak wyprowadził z równowagi Patryka Sokołowskiego, że ten ustrzelił poprzeczkę. Legia wygrała, awansowała do kolejnej rundy, a młody golkiper mógł sobie przypisać tytuł bohatera.

Mało tego – skoro już przy pucharowych potyczkach jesteśmy, to przecież właśnie w Pucharze Polski Majecki zaliczył samobója. Bardziej pechowego niż wynikającego z błędu, ale jednak – w starciu z Rakowem. Czy go to przejęło? Ani trochę, potem wychodził i zachowywał się tak samo pewnie, jak wcześniej.

***

Trudno się spodziewać, żeby tym razem było inaczej. Naprawdę, nie widzimy powodów ku szyderce czy kwestionowaniu umiejętności młodego bramkarza. Podkreślmy to, bo to również ma spore znaczenie – młodego bramkarza. Inaczej takie błędy wyglądają u kogoś, kto pół życia tarza się w błocie między słupkami, choć też warto zaznaczyć, że jeśli popełnia je rzadko, nie jest to powód do wielkiego wstydu. Majecki – jak mawia znana maksyma – kiedyś przecież nauczyć się musi. I teraz z pewnością się nauczy, żeby przy “koszyczku” nieco ciaśniej trzymać nogi.

A jeśli nie nauczy się sam, to zrobi to za niego Krzysztof Dowhań. To ostateczny argument za tym, żeby nie wylewać na chłopaka wiadra pomyj i nie iść w skrajności. Mając takiego mistrza nad sobą, możemy być pewni, że z pomyłki zostaną wyciągnięte wnioski, więc nie ma co się zbytnio nad bramkarzem Legii znęcać. Nominacja do badziewiaków w zupełności wystarczy.

SZYMON JANCZYK

Fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

38 komentarzy

Loading...