Para Wisła Płock – Korona Kielce na papierze nie zachęcała. Gospodarze strzelają głównie ze stałych fragmentów, co wiele mówi o ich stylu gry. Goście rzadko kiedy w ogóle trafiali do bramki rywali, mają zdecydowanie najsłabszy atak w lidze. A jednak czuliśmy w kościach, że warto będzie w niedzielne południe włączyć telewizor i nie zawiedliśmy się. Oczywiście wielkiego poziomu nie dostaliśmy, nie ze względu na poziom ogląda się Ekstraklasę. Było jednak wszystko, czego możemy od niej oczekiwać: emocji, zwrotów akcji i tego, żeby po prostu się działo na swój wyjątkowo specyficzny sposób.
Mówiąc najkrócej, było to sto procent Ekstraklasy w Ekstraklasie.
Z perspektywy kibiców złocisto-krwistych wydarzyły się rzeczy niezwykłe. Korona, jeżeli już w tym sezonie wygrywała, to zawsze do zera. Teoretycznie zatem po golu Dawida Kocyły nie miała prawa się podnieść. A tu proszę – podniosła się i to jeszcze przed przerwą. Idziemy dalej. We wcześniejszych trzynastu meczach wyjazdowych kielczanie zdobyli łącznie pięć bramek. Dziś w Płocku zdobyli cztery.
Jak wspominaliśmy, polską ligę w dużej mierze śledzi się dla jej osobliwości. Skoro tak, osobliwych zdarzeń w tym spotkaniu mieliśmy co niemiara. Wymieńmy tylko te najważniejsze.
-
- przy golu na 1:0 Adnan Kovacević w niezrozumiały sposób uchylił się przed piłką, dzięki czemu Kocyła mógł się cieszyć ze swojego premierowego trafienia na najwyższym szczeblu.
- przy bramce na 1:2 Angel Garcia mógł zrobić wszystko, więc… przy próbie prostej interwencji nabił Marcina Cebulę, a ten efektownie załadował od poprzeczki. Wystarczy dodać, że Cebula w trwającym sezonie wcześniej gola nie strzelił.
- gol na 1:3 przebija nawet postawę defensywy Wisły Kraków w pierwszych sekundach meczu w Gliwicach. Thomas Daehne wypluł uderzenie Cebuli prosto w niego. Alan Uryga chciał zapewne posłać piłkę za linię końcową, zamiast tego omal nie zapisał na swoje konto najbardziej kuriozalnego samobója sezonu. Piłka odbiła się od słupka, dopadł do niej Petteri Forsell. Jego strzał przeleciał między nogami Garcii i Urygi (rykoszet), aż wreszcie znalazł drogę do siatki. Jeżeli komuś trudno zobrazować sobie tę komedię pomyłek, służymy wizualizacją.
Dlaczego obronca strzelal do wlasnej bramki 😂 #WPŁKOR pic.twitter.com/RgcEm6vBxa
— wolf ⚒ (@Pan_WilkW) May 31, 2020
Można też wspomnieć o ostatniej bramce. Daehne (chyba) spokojnie poradziłby sobie ze strzałem Kiełba, ale na drodze piłki stanął Jakub Rzeźniczak, kolejny rykoszet i niemiecki bramkarz był bezradny. Nie zmienia to faktu, że znów Daehne nie ogarniał. Przed przerwą Matej Pućko próbując zza pola karnego obił poprzeczkę, a Niemiec nawet nie wyciągnął rąk. Niezmiennie zastanawiamy się, o co chodzi z Krzysztofem Kamińskim na ławce.
Kovacević za fatalny błąd zrehabilitował się golem wyrównującym. Bośniacki obrońca z pięcioma trafieniami stał się samodzielnie najlepszym strzelcem Korony. Koledzy z ofensywy rumienią się ze wstydu.
Ale co by nie mówić, trzeba oddać gościom z Kielc, że pokazali charakter i wolę walki. Maciej Bartoszek potrafi swoje drużyny odpowiednio nastawić mentalnie. Korona z jesieni po golu przeciwnika spuściłaby głowy i rozbijała je o mur niemocy. Korona Bartoszka jeszcze bardziej się wkurzyła. A że trochę jakości miała, wkurzenie przekuło się na konkrety. Forsell z golem, asystą i dużym udziałem przy kolejnej bramce wyrósł na postać numer jeden, ale tak naprawdę wszyscy jego koledzy wypadli co najmniej nieźle. No, ewentualnie doczepimy się do Mateusza Spychały, który miał olbrzymie problemy na swojej stronie w pierwszej odsłonie. Nie jest przypadkiem, że grający na niego Giorgi Merebaszwili stanowił najjaśniejszy punkt Wisły.
Gra płocczan była bezsensowna jak maseczka Grzegorza Kuświka. Z taką formą czeka ich ciężka walka o utrzymanie. Korona w drugim meczu pod wodzą Bartoszka odniosła drugie zwycięstwo i traci już tylko dwa punkty do Wisły Kraków.
Fot. FotoPyK