Przez moment było miło, ale jednak się skończyło – Wisła nie jest już liderem ekstraklasy, po laniu w bezpośrednim meczu właśnie traci tę pozycję na rzecz Legii. Tak sobie myślimy – to chyba jednak byłoby zbyt piękne. Za szybkie i zbyt łatwe. Ba, niezbyt dobrze nawet świadczyłoby o całej naszej lidze i jej mistrzu, gdyby Wisła – jeszcze chwilę temu uznawana za kopciuszka i biedaka – nagle rozstawiała Legię po kątach. Szkoda tylko, że nigdy nie dowiemy się, co by było gdyby… Gdyby pierwszy gol nie padł w wyniku nieodgwizdania wyraźnego spalonego.
Co z tego, że na wyższy level – poziom poważnego – grania nagle weszli Sa i Pinto, że wyraźnie krok za nimi został Dudka, który zbierał się do interwencji jak emeryt w przychodni do lekarza. No nic z tego, skoro arbiter, ten sam, który parę dni temu po raz pierwszy gwizdał w Lidze Mistrzów, razem z asystentem już sześć minut po przerwie przekręcił wynik. Takie sytuacje zawsze wywołują kaca, chociaż powiedzmy sobie jasno – Legia i bez tego mogła ten mecz wygrać. Pretensji nie wyrażał nawet Smuda, który tuż po końcowym gwizdku stwierdził, że porażki nie ma co tłumaczyć pierwszą, nieprawidłową bramką. – Legia grała bardziej agresywnie, my nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji i później było trudno. Widać, że legioniści są ograni w pucharach. Większa agresywność, większa waleczność… Niektórzy nasi zawodnicy nie potrafią zawalczyć w taki sposób – mówił, komplementując przeciwnika.
– Dobrze widzieć, że mamy tak wielu dobrych zawodników w składzie – usłyszeliśmy na wstępie od Henninga Berga. Norweg – choć na zdrowy rozum bywają takie okazje, kiedy warto zaprezentować się w najlepszym składzie, w najbardziej odświętnym garniturze i mecz z liderującą Wisłą może należeć do tej kategorii – przed długi czas, zamiast Dudy i Radovicia, trzymał na placu Orlando Sa z Saganowskim. Portugalczyk stworzył sobie najdogodniejszą okazję w pierwszej części, kiedy z niepozornego dośrodkowania Brozia wycisnął dwieście procent normy i wyskoczył tak wysoko, że Buchalik musiał solidnie rozprostować kości. „Sagan”, szukany podaniami, też mógł ten mecz zakończyć stosunkowo szybko, gdyby przynajmniej dwa razy na czas dojechał w pole karne. Jednak chyba żaden to przypadek, że kropkę nad „i” w doskonałym, iście mistrzowskim stylu postawili jednak Duda z Radoviciem. Kiedy Berg przestał już rżnąć głupa i chować ich na ławce, zatańczyli z wiślakami jak na dobrym weselu.
Całościowo: na pewno nie był to mecz – marzenie, jakieś totalnie trzęsienie ziemi, chociaż gdybyśmy chociaż raz w tygodniu dostawali takie święto, ta liga miałaby zdecydowanie więcej sensu.
Ile razy to bywało w tego typu hitach, że na wysokim poziomie fruwała tylko piłka i na koniec wszyscy rozchodzili się do domów zdegustowani po marnym 0:0. Dziś nawet to 0:0 do połowy było takie, że chciało się je oglądać. Zwłaszcza na stadionie, w połączeniu z całą tą otoczką. Tak, bez wątpienia na Reymonta zawitała dzisiaj piłka w najlepszym ligowym wydaniu i to po prostu czuło się w powietrzu. Atmosfera, jakiej nie było w Krakowie… Chyba właśnie od poprzedniego starcia z Legią. Pierwsza klasa. Za jedną z bramek ponad 5 tysięcy dopingujących w czerwonych, jednolitych barwach, po przeciwległej stronie wypełniony po brzegi sektor ubranych na biało legionistów. Oczywiście takie mecze mają swoją specyfikę – już na długo przed pierwszym gwizdkiem w mało wyszukanych słowach dowiedzieliśmy się, co jedna strona sądzi o drugiej. Mieliśmy też race, które na dobre dwie minuty ograniczyły widoczność do minimum, ale generalnie było spokojnie i jako tako z klasą. Policjanci w sektorze buforowym przysypiali.
W przeszłości nie było to takie oczywiste.
Kibice Wisły, dziś w sile blisko 30 tysięcy (całkowita liczba widzów: 31 289) z pierwszym gwizdkiem zaprezentowali efektowną oprawę złożoną z kartonów i transparentu na płocie. Chociaż raczej taką „dla kumatych”. Postronni musieli chwilę pogłówkować, co takiego autor miał na myśli.
Na boisku Wisła mogła się podobać mniej więcej przez 25 minut. Weszła w to spotkanie z animuszem, od razu zabiegała Legię, wysoko odbierając piłkę, sprawnie radząc sobie tuż przed jej polem karnym. Kilka okazji miała. Raz groźnie strzelał Boguski, niecelnie nad bramką Stilić, później Jankowski wprost w Kuciaka, ale z czasem – kiedy już się wyszumieli – gra się wyrównała, a po przerwie w wykonaniu Wisły już jej praktycznie nie było. Nie istnieli ani Brożek, ani Stilić. Nie pomogły zmiany Guerriera ani Stępińskiego. Element padaki, której Wisła ponoć nie gra, jednak się pojawił.
Legii trzeba oddać, że w ostatnich minutach spuentowała to wszystko doskonale i z przytupem odzyskała pierwsze miejsce. Całościowo była dziś zwyczajnie lepsza, co odzwierciedlają noty.
Chociaż trudno zapominać, w jakich okolicznościach zmienił się wynik bezbramkowy.