Do tej pory wszystkie nasze poniedziałki wyglądały tak samo. Potężny dół z okazji zakończenia weekendu i wieczorne dobicie poniedziałkowym spotkaniem Ekstraklasy, w którym grał Piast, GKS Bełchatów, albo (w najgorszym wypadku) i Piast, i GKS Bełchatów. Wynik zazwyczaj można było przewidzieć jakieś trzy tygodnie przed meczem, a jedyną niewiadomą były rozmiary remisu – 0:0, czy może 1:1?
Dziś więc z całą pewnością możemy mówić o poniedziałku przełamań. Przełamała się liga – wreszcie mecz zamykający kolejkę nie był kolejnym nudnym i przetruchtanym remisem. Przełamała się Korona – wreszcie wygrała, wreszcie strzeliła gola z akcji (ostatniego takiego zdobyli 2. sierpnia…), wreszcie mogła bez lęku podejść do kibiców. Przełamaliśmy się wreszcie i my – przetrwaliśmy mecz bez kąpieli w kofeinie.
Nie zrozumcie nas źle – to nie był jakiś kawał widowiska, niecelne podania zdarzały się tu częściej, niż błyskotliwe akcje, ale mimo to – widać było werwę, jakieś chęci do gry, czasem nawet zalążek umiejętności, kiełkujący nieśmiało u niektórych zawodników. Jasne, Trytkę od noty 1 uratował tylko pojedynczy rajd, po którym padł zwycięski gol. Oczywiście, Stano też powinien mieć o wiele niższą notę, podobnie jak cały blok defensywy Podbeskidzia (co robili przy bramkach?!) czy Jacek Kiełb (zaczął grać w okolicach 65. minuty). Ale mimo potężnych błędów, masowo popełnianych w każdym sektorze boiska, u obu zespołów widzieliśmy element w poniedziałkowych meczach rzadki, by nie powiedzieć wprost: praktycznie niewystępujący.
Parcie na bramkę. Chęci. Wiarę, że da się grać w piłkę, gdy cała liga przygotowuje się już do następnej kolejki. Że można wyjść na murawę i pokazać kilka dryblingów (Patejuk), fajnych klepek (Sylwestrzak!) czy dokładnych dośrodkowań (Iwański, Golański). Taka to liga, że trzeba chwalić za chęci i na zachętę, ale nic nie poradzimy, gdy widzieliśmy, że Podbeskidzie w końcówce wjeżdża all-in zostawiając w tyłach głównie Peskovicia, najchętniej wyściskalibyśmy każdego z tych zawodników.
Szczególnie Sylwestrzaka, który na tle Leandro wyglądał dziś mniej więcej tak, jak stadion Korony na tle obiektu Piasta Chęciny. Sądziliśmy, że prędzej Sylwestrzak zostanie astronautą, niż otrzyma od nas gorące pochwały, ale dzisiaj naprawdę był najlepszy na boisku – zarówno w odbiorze i asekuracji (raz asekurował nawet na prawej stronie po którymś stałym fragmencie), jak i w ofensywie. Nie mówimy tu tylko o golu, bo Sylwestrzak potrafił jeszcze w pierwszej połowie rozklepać z Markoviciem całą defensywę, a i przyspieszanie akcji wychodziło mu dziś naprawdę w porządku.
Korona więc po serii tajemniczych spotkań integracyjnych (wg Kiełba: inaugurujących) ze strzelnicą na czele i szyderczą oprawą kibiców (oczywiście dotyczącą owej strzelnicy) wygrywa po raz pierwszy w tym sezonie Ekstraklasy. I jednocześnie odbija się od dna, spychając na ostatnią pozycję bydgoskiego Zawiszę. Nadal jest to raczej hobby futbol, ale naprawdę, widzieliśmy już takie poniedziałkowe spotkania, że nie ma co narzekać.
Fot.FotoPyK