Miało być rach-ciach. Chwila moment, bo Szymona Marciniaka złapaliśmy w czasie odprawy, ale nie sędziowskiej, tylko tej na lotnisku. Jednak jako że nasz rozmówca powiedział wiele więcej niż standardowe “liczę, że pierwszy mecz nie będzie jednocześnie ostatnim. Dlatego postanowiliśmy, korzystając z okazji, przepytać go również o inne wydarzenia z nieodległej przeszłości, a działo się sporo, o czym zaraz sami się przekonacie.
Jaka ta Liga Mistrzów? Mogę już chyba zapytać, bo dla was właśnie się zaczęła, zaraz lecicie do Frankfurtu.
– Jak jest? Raczej jednak jak będzie? Nie mam wątpliwości, że tak samo, jak w Lidze Europy czy na meczach reprezentacji narodowych, zapewniam, że większej różnicy nie ma. Może dziwnie to zabrzmi, ale stresu też nie ma. Jako cała ekipa jesteśmy do jutrzejszego debiutu naprawdę fajnie przygotowani, zresztą UEFA prowadzi politykę przygotowywania sędziów na kolejne wyzwania. Stopniowo, krok po kroku, trafiały się nam mecze coraz ważniejsze, aż w końcu dostaliśmy Ligę Mistrzów. Taka kolej rzeczy, doskonale wiemy, co do nas należy i po prostu jedziemy zrobić swoje.
Za panem ostry miesiąc, sporo się przez ten czas działo. Konferencja w Nyonie, mecz w Krasnodarze czy wreszcie czerwona kartka dla naszego dobrego znajomego, Dalibora Stevanovicia. Zacznijmy może od szkolenia.
– Oj, konferencja była zdecydowanie najbardziej intensywna, ponieważ trwała cztery dni. Ja, ze względu na udział tej naszej siódemki w programie mentorskim, miałem dzień dłużej. Spotkania, teoria, bieganie… No nie nudziłem się na pewno. Ale nie narzekam, lubię tam jeździć, każdy chce ci pomóc, są nastawieni bardzo pozytywnie.
Słyszałem, że w tym roku wasze osiągnięcia, zwłaszcza wyniki testów szybkościowych, były rekordowo dobre na tle reszty. To prawda?
– Ciężko pracujemy w kraju, mamy testy bardziej wymagające niż FIFA tak więc problemów z zaliczeniem nie mieliśmy, chociaż gdyby spojrzeć na liczbę tych, którym się nie udało, to wychodzi, że łatwo nie było. A patrząc na siebie – jakbym w ogóle w wieku 33 lat mógł mieć problemy ze zdaniem testów z przeszłością – powiedzmy – piłkarską, gdzie te treningi opierały się przecież na intensywnym bieganiu? Ja lubię biegać, biegam przez całe życie i dlatego nawet testy mogę traktować w kategoriach zwykłego treningu. Obudzony w środku nocy powinienem bez problemów łapać się w limitach – taki mój obowiązek.
Wspomniał pan o waszej siódemce z grupy objętej programem mentorskim. Siedmiu najzdolniejszych sędziów w Europie, a w tym gronie młodszy od pana jest tylko Francuz Clement Turpin. To przedsionek przed grupą Elite, zrzeszającą najlepszych z najlepszych, gwiżdżących na największych turniejach. UEFA przyznała wam mentorów, panem opiekuje się Frank de Bleeckere.
– I jutro się spotkamy, to będzie pierwszy mecz, w którym Frank zobaczy mnie na żywo. Wcześniej, po każdym moim występie, dostawał płytę, którą oglądał, a później wspólnie ją analizowaliśmy. Szukamy lepszych rozwiązań w niektórych sytuacjach, przyglądamy się rzecz jasna kontrowersyjnym decyzjom, a te dobre decyzje staramy się rozkładać na czynniki pierwsze. Przez tyle lat nigdy nie miałem meczu idealnego, zawsze jest jakiś niuans do poprawienia czy zastanowienia się nad innym rozwiązaniem. Taki w stu procentach idealny pewnie nigdy się nie zdarzy, ale najważniejsze, aby przytrafiały się błahostki, same drobiazgi, a jak najmniej tych rzeczy większych… Nie można w nieskończoność rozpamiętywać pomyłek, to musiałoby się skończyć depresją…(śmiech).
Czyli zakładam, że Frank de Bleekere oglądał pojedynek Krasnodaru z Sociedad. Z perspektywy czasu, już ponad trzech tygodni – był ten karny?
– Jasne, że oglądał. A co do słuszności tamtej decyzji, to odpowiem tak: ci, co nie chcą go widzieć, to go nie widzą. Natomiast ci, co chcą – widzą. Sytuacja kontrowersyjna, wiele ich w życiu sędziego.
Ale rzut karny dla gospodarzy miał miejsce przy wyniku bezbramkowym, w 77. minucie rewanżu. Przypomnijmy, że w pierwszym meczu było 1:0 dla Hiszpanów, którzy do tego momentu bronili wyniku dającego im awans.
– A co by było, gdybym nie gwizdnął karnego? To Rosjanie mieliby pretensje, że ich zawodnika kopnęli w nogę, a ja nie zareagowałem. Napastnik biegł, co prawda powoli tracił równowagę, jednak to obrońca wziął na siebie odpowiedzialność, wykonując wślizg z tyłu i trafiając w nogę. Dla mnie z boiska sytuacja była czysta.
Sugerując się reakcją gości – dla nich ta sytuacja czysta nie była. Ruszyli na pana niemal z odsieczą.
– Baskowie… Oni maja swój styl – i Real Sociedad, i Athletic Bilbao to samo. Byłem przygotowany, że grają ostro, nie przebierają w środkach i kwestionują każdą decyzję niewspółmiernie do samego wydarzenia, ale koniec końców istotne jest co innego: potrafią się zachować. Po meczu przyszła do nas delegacja i przeprosiła za zachowanie, wydawało im się, że ich obrońca wcelował w piłkę. Tyle że powtórka zza bramki ewidentnie obroniła tę jedenastkę. Wcelował w nogę postawną. A czy faulowany mógłby dalej biec? Pewnie tak. Cóż, takie prawo sprytnego napastnika – widzisz jak facet leci „na dzika”, to dajesz mu się trącić, faul i karny.
– To ludzie na poziomie, którzy walczyli o wielkie pieniądze – i dla siebie, i dla klubów, dlatego wiadomo było, że skoro wynik na styku, emocje muszą się pojawić . Sam zdziwiłem się ich zachowaniem, lecz nie tyle samymi protestami, co impulsywnością. W tamtej chwili zachowałem się jednak odpowiednio, obserwator wystawił mi bardzo wysoką notę, wręcz świetną, podobnie jakiś czas później w starciu Estonii ze Słowenią. Między innymi dzięki odwadze teraz jesteśmy na lotnisku, a jutro gwiżdżemy na Juventusie.
UEFA lubi, gdy arbiter nie boi się podjąć odważnej decyzji, ale zakładam, że przede wszystkim lubi, gdy w tych kontrowersyjnych decyzjach – kluczowych dla losów spotkań o stawkę – racja leży po stronie pana z gwizdkiem. Wtedy się udało, aczkolwiek zastanawiam się, czy na dłuższą metę w pana sytuacji opłaca się ryzykować. Czy to rozsądne, będąc tak blisko EURO 2016?
– Sędzia nie może się bać, w Krasnodarze nie zawahałem się ani chwili. Gwizdek i karny. Nie myślałem, że jest 0:0, bo o tym się nie myśli, skoro w mojej ocenie nastąpiło przewinienie. Wiem, że to był ostatni kwadrans, przy czym jednak gospodarze przez wcześniejsze minuty gnietli Sociedad, choć nic nie chciało im wpaść. W samej końcówce była prawdziwa egzekucja, skończyło się 3:0 i awanturą. Takie mecze budują doświadczenie i rozwijają sędziego.
Z pana postawy bardzo zadowolony był obserwator, ale też Artur Jędrzejczyk. Wraz z końcowym gwizdkiem podbiegł do was z rękoma w górze, uśmiechnięty. W swoim stylu, można stwierdzić.
– (śmiech) Na jego miejscu pewnie też byłbym zadowolony. Nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. Przez cały mecz grał czysto, nie komentował moich decyzji, a nawet – powiem więcej – niekiedy pomagał w komunikacji z zagranicznymi zawodnikami z Krasnodaru, z którymi kontakt był mocno utrudniony. Od siebie dodam, jako ciekawostkę, że Artur spisał się bardzo fajnie, rywale po jego strzałach dwukrotnie wybijali piłkę z linii bramkowej.
No to Stevanović. Nie kusiło, żeby od razu wyciągnąć mu czerwoną?
– Pewnie, że kusiło. Kolejna kontrowersja. Pierwsza myśl: na pewno coś więcej niż tylko żółta, po chwili szybka konsultacja z sędzią technicznym. Trzeba jednak pamiętać, że to był kompletnie inny mecz niż ten w Rosji, ogólnie spotkania reprezentacyjne mają to do siebie, że są czystsze. Od początku pozwoliliśmy grać, walka była fair. Do tamtej sytuacji z końcowej fazy pierwszej połowy pokazałem ledwie jedną żółtą kartkę, za nierozważny atak przedramieniem w okolice szyi. I patrzę, że upomnienie dostał nr 16 w Estonii, a teraz Stevanović wjechał wślizgiem w niego. Po mojemu: rewanż. Typowa wymiana uprzejmości ze strony Dalibora. Oprócz tego gra była czysta, dlatego wybrałem mniejszą karę. Staram się zarządzać zawodami, a nie być w nich najważniejszy.
Ale co się odwlecze…
– Dokładnie tak. Drugi faul głupiutki, z gatunku tych wyjątkowo nierozsądnych, jeżeli ma się już jedną kartkę. Zdziwiłem się, że zachował się w taki sposób, a jego późniejsze tłumaczenia, żeby nie karać, bo on z polskiej ligi, i tak dalej… No, absurd straszny. Dalibor sprawiał wrażenie zaszokowanego, więc może po prostu w ferworze walki z perspektywy piłkarza niektóre ewidentne sytuacje widzi się inaczej. Mój obserwator, członek komisji sędziowskiej UEFA podziela tamtą decyzję, zresztą pozostałe także, a najbardziej sam fakt, że daliśmy pograć, że dostroiliśmy się do tego, co pasowało zawodnikom, że to był płynny mecz również dzięki nam.
Podkreśla pan te dobre opinie, jednak daje się odczuć, że ma przy okazji żal o krytykę u nas w kraju.
– Bez krytyki nie da się rozwinąć, ale ona musi – podkreślam: musi – być konstruktywna. Dziś jednak żyjemy w czasach, w których dzieci internetu jadą ze mną, ponieważ kiedyś tam zagwizdałem coś przeciwko drużynie, której kibicują. Niech wykładnią będą przepisy, zasady fair-play, a nie czyjeś klubowe preferencje. Starajmy się być obiektywni…
Ile razy ostatnio oglądał pan Juventus?
– Raz, w sobotę. Wygrali u siebie 2:0 i nic wielkiego nie zmieniło się, odkąd widziałem ich wcześniej. Jestem w pewnym sensie uzależniony od piłki, po swoim występie oglądam mecze w telewizji. Co ciekawe, będę się upierał, że gdy grają najlepsi, sędziuje się prościej.
Bo faworyt długo utrzymuje się przy piłce?
– Bo z reguły normą jest, że podający wie, gdzie konkretnie ta poleci. Przejrzystość. Więcej podań, mniej walki wręcz, która u nas dominuje. Ale żeby nie było, że narzekam, to podzielę się opinią na temat jakości Ekstraklasy. A ta moim zdaniem w poprzednich dwóch-trzech latach podniosła się dość zauważalnie, przynajmniej oceniając poprzez pryzmat mojej roli.
Plany na jutro od wtorek od godziny 20:45?
– Jak mówi UEFA: „Expect an unexpected”, czyli spodziewaj się niespodziewanego. Musimy być elastyczni i przygotowani na każdą okoliczność. Bardzo się cieszę, że mam fajny zespół, któremu mogę w pełni ufać – są ze mną moi asystenci, a także do pomocy sędziowie bramkowi. Dla takich chwil warto żyć i opłacało się tyle lat trenować, natomiast nasze ambicje sięgają jeszcze wyżej. Celu nie osiągnęliśmy, oby to był dopiero przystanek. Z pokorą i do przodu.
Wasza ekipa to swoją drogą ciekawa sprawa. Asystenci – Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz, plus bramkowi – świetnie znani Tomasz Musiał oraz Paweł Raczkowski. Cała nasza czołówka młodych-zdolnych, jest tylko jedno „ale”.
– Tak?
Nie zawsze to, co dla pana czy Raczkowskiego jest przewinieniem, będzie nim dla Musiała. On jednak po gwizdek sięga zdecydowanie rzadziej, tę granicę faulu – jeśli to dobre sformułowanie – przesunął bardziej od was. Wypośrodkujecie to jakoś na jutro, rozmawiacie o tym?
– Rzeczywiście, Tomek lubi dać pograć, ale uważam, że ja i Paweł tak samo. Co do faulu, moja interpretacja wydaje mi się być bliższa do wytycznych UEFA, a Tomek preferuje styl wyspiarski, przez piłkarzy lubiany. Generalnie niesamowicie się cieszę, że oni będą ze mną, bo mam cztery dodatkowe pary oczu zza bramki, które w kluczowym momencie niewątpliwie się przydadzą. Oni za bramką są jak saperzy, nie mogą się pomylić w zasadzie ani razu, dlatego wiadomo, że nie zasygnalizują każdego minimalnego szarpnięcia za koszulkę, kontaktu czy jakiejś pierdółki. Ufam im, ufam im bardzo. Oni też debiutują, jesteśmy zgrani i rozumiemy się bez problemów. Sędzia bramkowy, ustawiony po linii diagonalnej – głównie stosuje prewencję. Cały czas krzyczy, podpowiada. Musi pokazać zawodnikom, że on tam jest i wszystko widzi, że nie ma mowy o wymuszaniu czy kombinowaniu, czego ja ewentualnie mógłbym nie zobaczyć. Paweł i Tomek sprawdzają się świetnie w tej roli.
Rozmawiał PIOTR JÓŹWIAK
Fot.FotoPyK