Trenerzy klubowi nie cierpią zbitki słów: „przerwa” i „reprezentacyjna”. Wtedy stołki tych osiągających słabe wyniki zaczynają się mocniej chwiać – lepszego momentu na zmianę szkoleniowca nie ma. Ale wtedy też tracą swoich grajków, nie mają szans popracować z nimi przed kolejnym meczem, jest też ryzyko, że ci wrócą z wojaży zmęczeni lub kontuzjowani. Ale znoszą to nieco lepiej od 2008 roku, a więc od kiedy UEFA wypłaca za powołanych rekompensaty. Europejska federacja wzięła pod uwagę obecną sytuację na świecie i postanowiła, że z wypłatą kasy za eliminacje Euro 2020 (a w zasadzie to 2021) i za Ligę Narodów nie będzie zwlekać do zakończenia turnieju.
Do rozdania za paneuropejskie mistrzostwa przewidziane było 200 milionów euro, z czego za kwalifikacje i Ligę Narodów – nieco ponad 1/3 tej sumy. W komunikacie na stronie UEFA czytamy, że w najbliższym czasie rozdysponowane zostanie 67,7 miliona euro. Dodatkowe 2,7 miliona przysługiwać ma zespołom, które wyślą swoich piłkarzy na baraże, gdy tylko te się odbędą. Reszta zaś ma być wypłacona już za uczestnictwo w turnieju.
Jak wylicza UEFA – beneficjentami zostanie 676 klubów należących do 55 federacji.
Nie zostały jeszcze co prawda podane dokładne liczby, ile klub otrzyma za rozegrane przez jego zawodnika spotkanie. Pula zwiększyła się względem Euro 2016 o 1/3, ale i meczów było więcej, bo reprezentacje najbardziej „zapracowane” rozegrały w eliminacjach Euro i Lidze Narodów zagrały 16-krotnie (jak na przykład kadra Jerzego Brzęczka).
Wtedy podział pieniędzy wyglądał następująco:
Co ważne, w eliminacjach nie miało znaczenia, w lidze jakiego kraju gra klub wypuszczający swojego piłkarza – to jest istotne dopiero przy turnieju finałowym. Stąd największymi beneficjentami tamtych eliminacji byli w… gibraltarskim Lincoln Red Imps – zgarnęli aż 442 tysiące euro.
Istotny jest też fakt, że piłkarz powołany nie musi wcale wystąpić – wystarczy, że znajdzie się w protokole meczowym UEFA, w którym jest miejsce na 23 nazwiska. To oznacza profity dla zdecydowanej większości ekstraklasowiczów. Najliczniejsza pod tym względem Legia na ostatnie zgrupowania w 2019 roku wysłała pięciu swoich ludzi (Novikovas, Jędrzejczyk, Gwilia, Vesović, Majecki), drugi Lech – trzech (Satka, Gytkjaer, Jóźwiak).
Ale i pierwszoligowcom uda się tutaj coś uszczknąć dla siebie. GKS Tychy puścił choćby na pięć meczów reprezentacji Estonii Kena Kallaste. Jego kolega z kadry Artur Pikk z Miedzi Legnica powołany był na wszystkie mecze swojej drużyny narodowej zarówno w kwalifikacjach, jak i w Lidze Narodów. Vladislavs Gutkovskis z Bruk-Betu zaś, gdy tylko zdrów, regularnie pojawiał się w kadrze Łotwy.
Nie będzie to może zastrzyk pieniędzy tak ogromny, by przywrócić zawodnikom stuprocentowe pensje, kupić trzech starych Słowaków i po kartonie rożków waniliowych dla każdego pracownika klubu. Ale w czasach epidemii, kiedy wiele piłkarskich firm może mieć trudność, by związać koniec z końcem, każde euro jest niezwykle cenne.