„W Neapolu zastrzelono szefa sycylijskiej rodziny mafijnej. Młody Włoch uznawany był za jednego z najniebezpieczniejszych…” Kiedy czytałem te słowa, zacząłem otwierać szampana. Niestety, nie był to różowy Moet, tylko Sowieckoje Igristoje z okolicznej Biedronki, ale w sumie nieważne. Istotne jest co innego – albo don Massimo w całej swej wyjątkowości nie okazał się jednak kuloodporny i dzięki temu ten groteskowy romans wreszcie się skończy, albo przejrzał na oczy i sfingował własną śmierć, żeby uwolnić się od tej polskiej Karyny.
Kolejne strony powieści sugerują, że żadna z tych opcji się nie sprawdziła i Toriccelli wymyślił jakąś grubszą aferkę. Wynika z nich bowiem, że owszem, żyje, ale nie wiadomo w jakim jest stanie i gdzie przebywa. Dlatego też najlepiej, aby pozbawiona jego ochrony Laura dla własnego bezpieczeństwa na razie udała się do Warszawy.
Może don Massimo kombinuje tak: wyślę ją do domu, zabezpieczę finansowo, poczekam aż o mnie zapomni, a potem skupię się na innych babkach. Na przykład takich, które nie poświęcają 95% swojego czasu na zakupy, chlanie i rozkminy w stylu „ale bym chciała, żebyś mi włożył”.
O tym, że chyba dobrze odczytuję jego zamiary, świadczą kolejne informacje: Massimo ustawił w Warszawie Laurę na lata. Na jej koncie pojawiła się siedmiocyfrowa kwota, w garażu – biały SUV BMW, a kilka pięter nad nim zajebisty apartament z wyczesanym tarasem. Gdybym był milionerem i chciał, żeby jakaś walnięta laska na zawsze dała mi spokój, przekupiłbym ją właśnie takimi fantami, także brawo (d)on!
Nasza gwiazda rozpaczała przez jakiś czas po Włochu, ale potem uznała, że trzeba żyć dalej. Po wielkim come backu do miasta predyspozycji udała się do swojej przyjaciółki. I teraz zagadka: kim jest najlepsza psiapsióła panny Biel, jak myślicie? Lekarką? Prawniczką? A może chociaż HR managerem? Takiego wała!
„Miała czarne włosy i zmysłowo zaokrąglone ciało. Mężczyźni ją kochali, nie wiem, czy za wulgarność, czy za wyuzdanie, a może za śliczną twarz. Bo Olga niewątpliwie była śliczną dziewczyną o bardzo egzotycznej urodzie. Jej w połowie ormiańskie korzenie nadawały twarzy ciekawe, ostre rysy. (…) Nie była prostytutką, raczej utrzymanką znudzonych głupimi kobietami mężczyzn”.
Czyli dziwka, która myśli o sobie, że jest wytworną damą do towarzystwa, wszystko jasne. Po powyższym opisie pomyślałem sobie, że te dwa lachony mogą zrobić w stolicy niezłą rozpierduchę. To tym bardziej prawdopodobne, że już za studenckich czasów szalały bez umiaru. Pora na wzruszające wspominki:
– Pamiętasz jak mieszkałyśmy w tej kawalerce na Bródnie?
– Tak, z tą babą pod nami, co mówiła, że urządzamy orgie?!
– No wiesz, to nie do końca było kłamstwem.
– Przypierdalasz się, raptem pare razy pisnęłam sobie głośniej.
– Tak, pamiętam, jak kiedyś nieopatrznie wróciłam wcześniej i myślałam, że cię ktoś morduję.
– Och, ten gówniarz, co wtedy mnie posuwał, był naprawdę ostry, a do tego jego tatuś miał klinikę dentystyczną. Fundował mi takie dymanie, że gryzłam ściany.
Yyy, to w sumie całe szczęście, że ojciec był stomatologiem.
To pierwszy wniosek po lekturze tego wysublimowanego dialogu. Kolejny: te laski zaraz się odpicują, najebią, a potem dadzą bzyknąć pierwszym z brzegu gościom, którzy będą mieć granitowe szczęki, gęste włosy i umięśnioną klatę. Chociaż czy będą aż tak dojebani, jak Don Massimo? No nie sądzę.
Kiedy Laura opisywała go Oldze, użyła takich słów: „Ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ZERO (!!!) procent tkanki tłuszczowej i wygląda jak wyrzeźbiony przez samego Boga. Malutka dupeczka, gigantyczne barki, szeroka klata. To właśnie jest Massimo.”
Ja już nawet nie mam siły tego komentować, idźmy dalej, dokładnie na ulicę Mazowiecką gdzie zazwyczaj bawi się warszawka. Panie pojawiły się w klubie Ritual: „tu piłyśmy, jadłyśmy i chciałabym powiedzieć podrywałyśmy facetów, ale niestety ten zaszczyt (WTF?! – red.) dotyczył tylko mojej przyjaciółki.”
Kiedy nie-dziwka Olga przygruchała sobie jakiegoś zapewne nie-sponsora, Laura wpadła na… ha, nie Massima, nic z tych rzeczy. Otóż do gry wrócił Martin! Zapewne wyszedł do miasta, by znaleźć jakiś substytut panny Biel, co zważywszy na to, jak nisko zawieszona była poprzeczka, nie byłoby trudne. No ale skoro spotkał swoją ex, postanowił z nią pogadać, a potem ją bzyknąć. Pewnie myślicie sobie, że nic prostszego do ogarnięcia, bo u naszej bohaterki ochota na seks wzrastała wraz z kolejnymi drinkami.
Mam was! Nic takiego się nie stało, bowiem Laura NIE PIŁA NIC PRZY MARTINIE. Tak, to nie jest błąd w druku. Udało jej się spędzić z jakimś facetem kilkadziesiąt minut bez opróżnienia butelki trunku. Ja wiem, że to może być dla niektórych czytelników szok, ale poczekajcie na kolejną scenę.
Mimo trzeźwości Biel, Martin nie zamierzał bowiem rezygnować z seksu. Odprowadził ją pod drzwi apartamentu, pod którymi ślinił się do Laury mocniej niż instagramowi onaniści na widok zdjęć Julii Wieniawy (pozdro dla kumatych). Gdy już myślał, że weźmie ją metodą na upierdliwego byłego, w drzwiach apartamentu pojawił się don Massimo!
Nie ukrywam, że w tym momencie liczyłem na kosmiczną rozpierduchę. Zanim zacząłem czytać dalej, zrobiłem sobie popcorn w mikrofali i czekałem na konkret. Może wściekły Włoch błyskawicznie wstrzeli w tego łysola cały magazynek swojego pistoletu? Albo ewentualnie w napadzie furii wypatroszy go nożem?
Niestety, zamiast zajebistego filmu akcji spotkała mnie “Śmierć w Wenecji”.
– Nie rozumiem co mówicie, ale Laura chyba nie chce, żebyś wchodził. Czy mam ci to powiedzieć ja, żebyś zrozumiał? Może po angielsku będzie łatwiej?
(skoro dopiero miał przejść na angielski, nie zna polskiego, a Martin włoskiego, zastanawia mnie, w jakim języku wymawiał te słowa? – red.)
– Do zobaczenia, Lauro. Jesteśmy w kontakcie.
Kurde, serio? Tak wygląda „starcie” dwóch ostrych facetów mających chrapkę na tę samą Karynę? OK, może z tym pistoletem i nożem to mnie poniosło, ale do diaska mogli chociaż poorać se ryje kastetami albo rozwalić głowy krzesłami, a tu nic, zero, null, nothing.
No dobrze, ale skąd w ogóle Toriccelli na Mokotowie? Otóż wrócił do Laury ponieważ ją kocha! Czyli całą moją rozkminką z początku tekstu mogę sobie co najwyżej podetrzeć dupę. Dodam że nie jest tak malutka, jak ta Toriccelliego, nie mam zera procent tkanki tłuszczowej, nie jestem równie wysoki, nie posiadam siedmiocyfrowej kwoty na koncie w banku.
Z pozytywów: nie zadurzyłem się w lasce, która ma IQ kwiata w doniczce.
Do jutra, buonanotte!
KAMIL GAPIŃSKI
Część 1:
https://weszlo.com/2020/04/02/facet-czyta-365-dni-lipinskiej-odcinek-1/
Część 2:
Facet czyta „365 dni” Lipińskiej, odcinek 2: Ekskluzywne… porwanie
Część 3:
https://weszlo.com/2020/04/04/facet-czyta-365-dni-lipinskiej-odcinek-2/
Część 4:
https://weszlo.com/2020/04/05/facet-czyta-365-dni-lipinskiej-odcinek-4/
Część 5:
Część 6: