Emilia Zdunek zeszłego lata spełniła swoje piłkarskie marzenie i wyjechała do Hiszpanii. Kontrakt z Sevillą wydawał się przepustką do lepszego świata, a przy składaniu życzeń sylwestrowych na 2020 rok zapewne w jej sercu dominowała nadzieja i pewność siebie. Los wszystkim sprawił jednak psikusa, a dziś wspaniała kraina słońca oraz wielkiego futbolu kojarzy się głównie z czterema ścianami oraz kanapą. O tym, jak wygląda sytuacja zdrowotna w Hiszpanii, ale również realiach żeńskiej drużyny Sevilli, niezwykłej ambicji Krzysztofa Piątka w czasach Zagłębia Lubin czy wiernym kibicu prowadzącym jej profil na Wikipedii reprezentantka Polski opowiedziała w naszym wywiadzie. Zapraszamy!
Najważniejsze pytanie na początek. Żadnej gorączki nie odczuwasz?
Nie, na szczęście ze zdrowiem wszystko w porządku. U nas w klubie zarówno, jeśli chodzi o żeńską, jak i męską drużynę, nie ma żadnych przypadków zachorowań na koronawirusa. U nikogo z pracowników też go nie wykryto. To jeden z niewielu pozytywów w ostatnim czasie, ale Sevilla jest zdrowa!
Masz jakieś pomysły na siebie, gdy jest więcej czasu w domu?
Zawsze coś znajdę sobie do roboty, bo wychodzę z założenia, że można wykorzystać ten czas produktywnie. Już wiele lat gram w piłkę i jestem przyzwyczajona do monotonii, ale teraz jest ona jednak męcząca. Siedzę w domu od ponad 20 dni i coraz trudniej zmobilizować się do treningu. Mimo wszystko staram się, aby nie leżeć i nie oglądać tylko seriali, choć ostatni sezon “Domu z papieru” już mam ogarnięty. Bardzo dużo czasu spędzam na rozmowach z przyjaciółmi i rodziną. Nie wiem, czy bez tego dałabym radę wysiedzieć tyle dni sama w domu.
Wychodzisz z domu gdziekolwiek czy kompletna izolacja?
Do Hiszpanii przyjechałam 13 marca po zgrupowaniu kadry i jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się o zakazie jakiegokolwiek wychodzenia. Od tamtej pory do dzisiaj byłam na zewnątrz może pięć razy w sklepie. Dobrze, że mam balkon i mogę czasem wyjść na dach, bo w innym wypadku naprawdę dostałabym jakiejś psychozy.
Skoro jednak mogłaś udać się do sklepu, to nie próbowałaś negocjować choćby wyjścia na bieganie?
Nie było żadnej dyskusji. Klub narzucił nam ograniczenia i zresztą je kontrolował.
W jaki sposób?
Musieliśmy na przykład w określonych godzinach porannych podać swoją lokalizację i mieć ją ciągle włączoną przez cały dzień. Wiadomo, że można było zostawić telefon i wyjść, ale nie chciałam ryzykować. Mieszkam na takim osiedlu, gdzie jest też dużo osób z klubu, więc gdyby mnie ktoś zobaczył, to na pewno miałabym nieprzyjemności.
Jasne. Twoja sytuacja jest o tyle trudna, że pewnie nie wrócisz do Polski w najbliższym czasie, prawda?
Zdecydowanie nie. Fakt że, jestem teraz w Hiszpanii to też był ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń. O zawieszeniu treningów dowiedziałam się bowiem będąc w Lizbonie, kiedy wracałam z ostatniego zgrupowania reprezentacji. Zadzwoniła do mnie nasza dyrektor sportowa i powiedziała, że mogę stamtąd lecieć do Polski. Od razu o tym pomyślałam, nieważne czy miałabym wracać na 3-4 dni, czy na dłużej. Niestety nie miałam jednak żadnego połączenia do naszego kraju. Z perspektywy czasu żałuję, że nie stanęłam na głowie i mimo wszystko nie skombinowałam jakiejś drogi powrotu. Na przesiadkę miałam tylko dwie godziny, więc skonsultowałam się z przyjaciółmi. Oni w trosce o moje zdrowie doradzili żebym nie tułała się po lotniskach, tylko wracała do Sevilli. Ja oczywiście jako grzeczna dziewczynka posłuchałam i oto jestem już prawie miesiąc odizolowana od świata (śmiech).
Jak wyobrażasz sobie najbliższe Święta Wielkanocne?
Od wielu lat zawsze trochę inaczej traktowałam te Święta i nie przywiązywałam do nich specjalnie wielkiej wagi. Aczkolwiek to będzie mój pierwszy raz w życiu, kiedy spędzę Wielkanoc poza domem, więc na pewno będzie brakować tego kontaktu z bliskimi. Jestem chyba świetnym odzwierciedleniem powiedzenia, że człowiek zaczyna coś odczuwać po stracie. Jest mi przykro, ale nie mam wyjścia. Myślę, że pewnie skończy się na rozmowie wideo i w ten sposób podzielimy się jajkiem.
Mocno odczuwasz tęsknotę za futbolem?
Wiadomo, że jak czasami sobie pomyślę o ciężkich treningach to aż tak mnie nie ciągnie, ale bardzo tęsknię za atmosferą i całą otoczką. Brakuje też zajęć z piłką i otwartą przestrzenią, bo każdego dnia nie jest łatwo wykonywać te same ćwiczenia w ograniczony sposób. Mamy rozpiskę na 6 dni w tygodniu z klubu i wiemy dokładnie, co mamy robić, ale chciałabym już wrócić na boisko. Na moje nieszczęście, sytuacja w Hiszpanii zamiast być lepsza, jest coraz gorsza. Mimo, że pojawiają się głosy mówiące o powrocie rozgrywek w maju lub na początku czerwca, to ja w to nie wierzę.
Masz kontakt z koleżankami?
Na szczęście na ten aspekt życia koronawirus jeszcze nie wpłynął. Mamy ze sobą kontakt w internecie. Te same koleżanki, które wiodą prym w szatni, tam również się udzielają. Ponadto, trzy razy w tygodniu mamy treningi multimedialne z całą drużyną na kamerce, więc wtedy się widzimy. Ja jestem jednak w takiej dziwnej sytuacji, że już od ponad miesiąca nie widziałam koleżanek z klubu na żywo, bo przecież wcześniej byłam jeszcze na kadrze. Zobaczymy, jak to będzie jak wrócę. Na razie czuję się trochę tak, jakbym miała trafić do nowego zespołu (śmiech).
Podtrzymujecie między sobą rywalizację?
Tak. Koleżanki wymyślają nowe zadania i nominują następne do jego wykonania. Najśmieszniejsze jest to jak, któraś próbuje zrobić jakąś figurę i ułożyć ciało w dany sposób, a jej nie wychodzi. Kwarantanna niektórym zdecydowanie wjeżdża za mocno (śmiech). Są też zadania z piłką, z butelkami, z kartami – zabawy nie brakuje.
Ty jak sobie poradziłaś?
Ja stoję raczej z boku i się przyglądam, bo niektóre zadania mnie nie śmieszą, a nie chcę czegoś robić z łaski czy przymusu. Niektóre są też jednak ciekawe, więc można się sprawdzić.
Wśród Hiszpanów jest duża panika w związku z obecną sytuacją?
Nie jest mi łatwo cokolwiek powiedzieć, bo mieszkam na obrzeżach Sewilli, ale chyba jest nawet odwrotnie. Na moim osiedlu ludzie są zdyscyplinowani, każdy się dostosowuje i paniki nie ma. Z tego, co jednak czasem przeczytam w internecie lub usłyszę w telewizji, to nie wszyscy mogliby zostać ambasadorami akcji “Zostań w domu”. Swoją drogą, w Hiszpanii też jest o niej bardzo głośno, ale dwa dni temu przeczytałam, że niedaleko w Andaluzji ludzie zorganizowali sobie jakąś paradę. Hiszpania ma już przerażające liczby, jeśli chodzi o koronawirusa, więc absolutnie nie rozumiem takiego zachowania. Takie zdarzenia utwierdzają mnie niestety w przekonaniu, że ten kraj szybko nie wyjdzie na prostą.
Policja nie reagowała na te wydarzenia?
Nie chcę ich krytykować, bo chyba starają się egzekwować obostrzenia. Nawet ostatnio trzy dziewczyny ode mnie z klubu wybrały się razem do sklepu, ale nie zdążyły przejść choćby 100 metrów i zatrzymała je policja. Funkcjonariusze nakazali powrót do domu i zagrozili mandatem, bo nie wolno poruszać się w grupach. Z tego co się orientuję, po tej paradzie ludzie też dostawali kary, więc nie uszło to wszystkim na sucho. Część na pewno miała jednak trochę szczęścia, bo było tam dość dużo ludzi.
Jak wygląda teraz życie codzienne w Hiszpanii?
Obostrzenia są podobne jak w Polsce. Tutaj też nie można spacerować czy biegać i wszystko jest pozamykane. Otwarte są chyba tylko apteki, banki i sklepy, a te mniejsze spożywcze też tylko do południa. Później można pójść już jedynie do hipermarketu.
Macie jakąkolwiek datę powrotu wyznaczoną w klubie?
Nie ma tematu, jeśli chodzi o nasz powrót do treningów i to się prędko nie zmieni. Do 26 kwietnia w Hiszpanii jest stan wyjątkowy, więc na pewno musimy pozostać w domach. Jeżeli wtedy rząd zdecyduje się go zmienić, to klub zapewne też się do tego odniesie. Na razie nikt nic nie wie i czekamy.
Ostatnio dużo emocji budzi kwestia obcinania zarobków w futbolu. U was podjęto jakieś decyzje?
Tak. Wiem na pewno, że nasze pensje będą opłacane z urzędu pracy. Sevilla nie jest w stanie utrzymać wszystkich pracowników, łącznie z piłkarzami i piłkarkami, więc trzeba było zgodzić się na takie regulacje. Jeśli dojdzie do cięć, to w wysokości 30%, choć tutaj też pewności nie ma. Urząd ma bowiem widełki, co do których musi się stosować i może wypłacać mniejszą kwotę niż 70% mojej dotychczasowej stawki. Sprawa jest jeszcze w toku.
Odczuwasz pewien dyskomfort w związku z zejściem z pensji?
Nie mamy innego wyjścia i trochę to wszystko rozumiem. Wiem jak wygląda teraz sytuacja ekonomiczna. Jeśli klub będzie zachowywał się fair i o wszystkim informował, to nie mam nic przeciwko. Mam nadzieję, że nie będzie tak jak w Polsce, gdzie słyszałam, że niektórzy piłkarze byli stawiani pod ścianą albo dowiadywali się po fakcie. U mnie w klubie tak nie było, więc liczę na to, że ten stan rzeczy się utrzyma.
To wynagrodzenie będzie obcięte na dany okres z góry czy do momentu powrotu na boisko?
Myślę, że w przypadku takich zawodniczek jak ja, które mają kontrakt do końca czerwca, pewnie zostanie to zrobione już do końca umowy. Gdyby sezon się przedłużył na lipiec czy sierpień, będzie to raczej rozciągnięte w czasie.
Rozmawiacie o nowej umowie?
Na pewno zostało to poruszone, ale Sevilla jednoznacznie mówi, że nie może podjąć jakichkolwiek negocjacji, bo na dzisiaj nie wie na czym stoi. Tak jak w każdym innym temacie, rozumiem to i muszę czekać.
Obawiasz się o swoją przyszłość?
Myślę, że jeżeli wszystko wróci do normy, to się dogadamy. To na pewno jest trudna sytuacja dla Sevilli, ale liczę na wypracowanie jakiegoś rozwiązania, które zadowoli obie strony.
Jak wygląda kobieca drużyna Sevilli od środka? W Polsce to duża marka głównie ze względu na występy mężczyzn, ale wy również zapewne źle nie macie.
To na pewno. Na początku próbowałam się dowiedzieć, jak wszystko wygląda i wiem, że Sevilla jest lepiej zorganizowana od większości drużyn w La Liga. Co prawda, nie jesteśmy w czołówce, jak Atletico czy Barcelona, ale niczego nam nie brakuje. Przepaść jest ogromna choćby nawet pomiędzy zespołem mistrza Polski – Górnikiem Łęczna, a tym, co się dzieje tutaj. Mam na myśli na przykład liczbę boisk i stan całego zaplecza treningowego. Warunki do pracy są takie, że nic tylko zasuwać. W tym roku w Sevilli powstał nowy projekt, wedle którego nasza drużyna ma być traktowana bardziej profesjonalnie, więc na pewno dobrze trafiłam. Jeśli kryzys mocno nas nie dotknie, to myślę, że niedługo będziemy drużyną walczącą o TOP5 w La Liga. Naprawdę, nie ma na co narzekać.
W czym to się przejawia?
Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że w klubie właściwie nie ma znaczenia, czy mówimy o piłkarzu pierwszej drużyny, czy piłkarce pierwszej drużyny. Wiadomo, że są czasem pewne różnice, ale gdy porównuję to choćby z sytuacją w Zagłębiu Lubin, to nie ma o czym mówić. Tam byłyśmy traktowane jak przeciętna drużyna z akademii, która specjalnie nikogo nie interesuje. W Sevilli liczą się z naszym zdaniem i chcą nam stworzyć dobre warunki. Pamiętam, że był taki moment, gdy grałyśmy bardzo źle i miałyśmy passę kilku porażek z rzędu. Wtedy zszedł do nas do szatni Monchi. W pierwszej chwili pomyślałyśmy, że może się to skończyć źle, ale wykazał się wielką empatią. Mówił, że dostrzega naszą ciężką pracę i uspokajał, że jeszcze trochę cierpliwości, a wyniki przyjdą. Wlał w nas dużo wiary i to pomogło. Ta sytuacja pokazała mi, że rzeczywiście drużyna kobiet w Sevilli jest potrzebna i traktują nas poważnie.
A jak to wygląda kibicowsko?
Na pewno na nasze mecze przychodzi o wiele mniej ludzi, ale mamy też grupkę swoich kibiców. Są z nami niezależnie od rangi spotkania czy przeciwnika i zawsze można ich usłyszeć, więc bardzo to doceniam. To samo jest na wyjazdach. Nawet, gdy jest ich 5-10 osób, to starają się być głośni i rywalizują z kibicami gospodarzy.
Jesus Navas, Ever Banega, Nolito, Suso, Chicharito – z tymi wszystkimi graczami miałaś do czynienia w trakcie swojej przygody z Sevillą. Ktoś na tobie zrobił szczególne wrażenie?
Czasem się w klubie mijamy, ale nie mamy strasznie zażyłego kontaktu. Bywają jednak takie sytuacje, jak na przykład wspólne zdjęcie grupowe czy kolacja klubowa zorganizowana na 130-lecie Sevilli. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie Nolito, bo za każdym razem gdy przechodzimy obok siebie, to zawsze się uśmiechnie czy zażartuje. Bardzo pogodny człowiek. Wielką legendą jest tutaj Jesus Navas, gramy nawet na stadionie jego imienia. Prywatnie też wydaje się być miłym i wyluzowanym gościem. Nie zauważyłam nigdy, żeby traktowali nas jak powietrze i na przykład się nie przywitali. To wszystko jest miłe, bo przejawów gwiazdorstwa u nich nie dostrzegam.
W trakcie swojej przygody w Hiszpanii zetknęłaś się już z inną ciekawą sytuacją, a mianowicie strajkiem piłkarek. Możesz przybliżyć, o co chodziło?
To też było dla mnie dziwne. Wiem, że jeśli kiedyś zdecyduje się napisać książkę, to rozdział pod tytułem “Hiszpania” będzie chyba najdłuższy (śmiech). Na początku nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi. Główne wydarzenia miały miejsce w listopadzie, ale zaczynało się to już w październiku. Ja wtedy nie rozumiałam jeszcze kompletnie hiszpańskiego, więc właściwie się nie angażowałam. Na pewno chodziło o byt socjalny dla piłkarek z La Liga. Mam na myśli takie kwestie, jak urlop macierzyński, zwolnienia czy minimalna stawka wynagrodzenia. Celem było choćby zmniejszenie wielkich różnic między płacami w Barcelonie, a drużynami z dołu tabeli. Odbiło się to szerokim echem, bo jedna kolejka ligowa z tego powodu się nie odbyła. Miałam niestety pecha, gdyż akurat miałyśmy grać wtedy derby z Betisem, zresztą podobnie, jak teraz, kiedy wybuchła pandemia. Dwa niezłe mecze przeszły mi więc koło nosa, ale trzeba to wszystko zrozumieć. Najważniejsze, że udało się wywalczyć, to o co chodziło, bo szef związku zaakceptował postulaty. Od następnego sezonu mają one wejść w życie.
To pokazuje, że władze nie podchodzą z pozycji siły.
Piłkarki grające w Barcelonie czy Atletico są tutaj dużymi autorytetami i ludzie w wielu kwestiach się z nimi zgadzają. Nawet teraz przy okazji koronawirusa kapitan Dumy Katalonii Vicky Losada zorganizowała akcję pomocy potrzebującym. Polega ona na tym, że zawodniczki, które mogą, oddają swój sprzęt piłkarski, który można wylicytować, a otrzymane pieniądze trafia do danego szpitala by wspomóc walkę z wirusem. To fajne, bo w ten sposób wykorzystują pozytywnie swój wizerunek.
Miałaś kiedykolwiek jakąś niezwykłą historię ze swoim kibicem?
Hmmm… Czekaj, niech pomyślę. Chyba poza zwykłymi prośbami o zdjęcia czy autograf, to nic specjalnego się nie działo.
A to, że twój profil na Wikipedii jest prowadzony chyba najbardziej skrupulatnie ze wszystkich polskich piłkarek to na pewno przypadek?
Już wiem! Mówisz o Michale. Poznałam go kilka lat temu wirtualnie i towarzyszy mi po dziś dzień. Rzeczywiście jest to trochę szalona historia. Sama jestem nieraz tym zaskoczona, gdy tam wchodzę i widzę, że już sprzed miesiąca są wprowadzone dane i wszystko jest prowadzone bardzo aktualnie. Zastanawiałam się czasem, po co on to w ogóle robi (śmiech). Stwierdził jednak, że podoba mu się moja gra i sprawia mu to przyjemność, więc ja nie mam nic przeciwko. Na pewno jest to bardzo miłe.
Spotkaliście się kiedykolwiek?
Tak, udało się. Michał mieszka na Śląsku, więc zdarzyło się to przy okazji meczów z Katowicami czy Sosnowcem. Poznaliśmy się i okazało się, że jest bardzo w porządku. Dla mnie to też ważne, że nie jest to tylko internetowa znajomość.
Nie podrywał?
Nie, nic z tych rzeczy (śmiech).
Za czasów twojej gry w Łęcznej miałaś do czynienia z trenerem Franciszkiem Smudą, który trenował wówczas zespół męski. Jak go wspominasz?
Jeżeli chodzi o kontakty z naszą drużyną, to nie mogę powiedzieć złego słowa. Jak tylko mógł, przychodził na nasze mecze i bardzo nas wspierał. Nie było problemu, żeby z nim porozmawiać na jakikolwiek temat. Często opowiadał historie ze swoich czasów w reprezentacji Polski, ale te może zachowam dla siebie. Pamiętam, że wtedy jedna z zawodniczek robiła kurs trenerski UEFA A i musiała odbyć jakiś staż. Trener Smuda bez problemu zaprosił ją do siebie, więc zachował się bardzo przyjacielsko.
Skoro anegdotek z czasów reprezentacji nie chcesz przytaczać, to musisz opowiedzieć coś innego…
Pamiętam, że trochę się zezłościłam na niego.
Czyli jednak nie był taki wspaniały?
Tak, ale to już było jak odszedł do Widzewa. W tym samym sezonie grałyśmy finał Pucharu Polski w Łodzi. Problem w tym, że działo się to na stadionie ŁKS-u. Chciałam jednak zaprosić trenera na nasz mecz, więc zadzwoniłam i mu to powiedziałam. Stwierdził na początku, że mają trening w tej godzinie, ale postara się to jakoś przesunąć i przyjdzie. Ostatecznie jednak się nie pojawił i było mi przykro. Potem jednak skojarzyłam, że może jednak nie po drodze było mu na ŁKS jako trenerowi Widzewa. Zostało mu wybaczone.
Gdy grałaś z kolei w Zagłębiu Lubin zetknęłaś się z Krzysztofem Piątkiem. Co o nim możesz powiedzieć?
Z Krzyśka zawsze trochę z dziewczynami sobie żartowałyśmy. Nieoficjalnie chłopaków z pierwszej drużyny dzieliłyśmy na dwie grupy. W jednej na przykład znajdowali się Maciek Dąbrowski, Djordje Cotra czy Jarek Kubicki, z którym do dziś mam kontakt. Chodziło o takich zawodników, którzy zawsze byli otwarci i można było z nimi swobodnie pogadać. Często bowiem mieliśmy ze sobą do czynienia, gdyż ćwiczyliśmy na tej samej siłowni. W drugiej był właśnie Krzysiek (śmiech). Pamiętam go z tego, że często przyglądał się swoim mięśniom w lustrze i to było dla niego charakterystyczne. Czasem w szatni nawet sobie żartowałyśmy i pytałyśmy siebie nawzajem “Widziałaś dzisiaj Piątka? Jak tam jego mięśnie?”. Z nim akurat żadna z dziewczyn nie miała chyba bliższego kontaktu, ale ogólnie bardzo dobrze wspominam tamte czasy.
Obawiasz się o polską piłkę kobiecą po pandemii? Już wcześniej nie było kolorowo, co obrazuje najlepiej twój przykład. Często, gdy trafiałaś do klubów, jak choćby Pogoni Szczecin czy Unii Racibórz, to one się rozpadały.
To bardzo trudny temat. Niełatwo spotkać ludzi, którym piłka nożna kobiet sprawia przyjemność. Mam tu na myśli kogoś, kto mógłby potencjalnie zainwestować w jakąś drużynę. Wszyscy patrzą przez pryzmat pieniędzy, a umówmy się ekipy kobiece nie przynoszą żadnego zysku. Zdarzają się przypadki, że w klubach niektórzy wolą dać więcej środków na akademię niż otworzyć sekcję żeńską, bo za kilka lat młody piłkarz może odejść nawet za kilka milionów. Na pewno jest to przykre. Jeśli chodzi o obecną sytuację, to na pewno pozytywny jest fakt, że w piłce kobiecej nie ma pieniędzy z praw telewizyjnych…
To chyba lekki paradoks, bo stawiam, że na co dzień narzekacie na brak zainteresowania telewizji.
Trochę tak, ale w tej sytuacji przynajmniej kluby nie są od tego uzależnione. Pozyskują one pieniądze z miast czy od prywatnych sponsorów. To nie są jakieś zawrotne sumy, ale w obecnej sytuacji gospodarczej, nawet o takie środki może być niełatwo. Sami prezesi pewnie nie wiedzą, co się będzie działo za miesiąc czy dwa. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie dojdzie do zamknięcia żadnego klubu i wszyscy sobie poradzą.
Walczycie o przepustki na EURO, które zresztą też zostało przełożone na 2022 rok. To byłby pierwszy w historii awans polskiej reprezentacji na dużą imprezę. Wierzysz, że dzięki temu sytuacja mogłaby się poprawić?
Bardzo dużo się o tym mówi i wydaje mi się, że jest na to szansa. Rozmawiałam w klubie z dwiema reprezentantkami Chile, które pojechały na ostatni mundial do Francji. Pokazywały mi zdjęcia z meczu z Argentyną podczas pierwszej przerwy reprezentacyjnej , zaraz po mundialu, gdzie na trybunach było ponad 20 000 ludzi. Byłam w szoku, bo przecież u nas 7 000 to jest rekord i to też wtedy, kiedy przyjedzie mocna drużyna, czyli Hiszpania. Podpytywałam je, jak to jest możliwe. One powiedziały jasno, że przed awansem na mundial na ich mecze też przychodziło po 2-3 tysiące ludzi, a teraz to się zmieniło. Telewizja pokazywała ich spotkania i mimo braku wyjścia z grupy na turnieju, wszyscy zainteresowali się bardziej. To dla mnie argument za tym, że u nas może być podobnie. Wszystko będzie jednak zależeć od mentalności Polaków. Wiadomo, że u nas wszyscy kochają piłkę nożną, ale w wydaniu męskim, bo na dzień dzisiejszy zbyt wielu fanatyków nie mamy. My też się jednak rozwijamy i nasza gra może się podobać. Z roku na rok dajemy coraz więcej powodów, aby można było przyjemnie spędzić czas oglądając mecz kobiecej reprezentacji. Chcemy awansować i spełnić nasze marzenia. Żadna z nas nigdy nie miała przecież do czynienia z takim turniejem. Każdego dnia mam to w głowie i zrobię wszystko, aby na te mistrzostwa pojechać.
Rozmawiał WOJCIECH PIELA
Fot. FotoPyK