Pierwszy raz w życiu otrzymałem propozycję finansową, aby we wtorkowym felietonie poruszyć chociaż trochę konkretną tematykę – mianowicie napisać o… urlopach tacierzyńskich i w ogóle relacjach ojców z dziećmi. Jako że stawka oferowana przez ogromny koncern była atrakcyjna, zgodziłem się.
Wczoraj jednak musiałem wykonać telefon: – Słuchajcie, zamykane są stadiony, odwoływane mecze, wszyscy moi czytelnicy dyskutują o koronawirusie. Ja nie mogę wkroczyć w sam środek tego zamieszania i oświadczyć: „słuchajcie, urlopy tacierzyńskie są w porządku!”. Wyjdę na idiotę. I wy w sumie też.
Wirus kosi wszystko. Weszło Travel znowu brutalnie w czapkę (znowu, bo zaczęło działalność od przełożonego meczu Barcelona – Real), jak przełożoną Euro to dograne umowy czy to dla portalu, czy to dla niedawno uruchomionego Kanału Sportowego odfruną w siną dal. Odwoływanie kolejnych lig mogłoby wstrząsnąć firmami bukmacherskimi, a więc finalnie oberwalibyśmy i my. Jakoś będzie trzeba sobie z tym poradzić, więc… poradzimy sobie (chyba – no chyba, że jednak nie). Takie zmartwienia – mniejsze lub większe – będą mieli wszyscy. Jeff Bezos, właściciel Amazona, wedle najnowszej wyceny obudził się biedniejszy o 7,5 miliarda dolarów (jakoś to udźwignie: niedawno rozwód kosztował go 38 miliardów), co jest chyba dzisiejszym rekordem. Gdybym ja zbiedniał o 7,5 miliarda dolarów to byłbym 7,5 miliarda dolarów na minusie… W każdym razie excele firm wszelakich spływają czerwienią, a być może najgorsze dopiero przed nami. Wiadomo, że w stopniu nadzwyczajnym oberwie branża futbolowa i dzisiaj aż trudno przewidzieć finalne skutki. Paradoksalnie w najlepszej sytuacji są chyba polskie kluby, ponieważ nigdy nie nauczyły się generować dużych zysków z dni meczowych, więc nie za bardzo mają co stracić. Owszem, oberwą finansowo, ale tąpnięcie nie powinno być szokujące dla całorocznego budżetu. Co innego w przypadku takich klubów jak Barcelona, Real, Bayern, Juventus, Milan, Inter… Tu przychody z jednego meczu idą w miliony euro, a całosezonowe wpływy z dni meczowych u najlepszych zbliżają się do 150 milionów euro (a może nawet ta granica pękła, a ja mam nieaktualne dane).
Tylko, że grać bez publiczności można jedynie przez chwilę, tak w Polsce, jak i zagranicą – a konkretnie do momentu, aż nie zachoruje pierwszy piłkarz. Wtedy kwarantanną objęci muszą zostać jego koledzy z boiska. Dzisiaj pojawiło się podejrzenie, że koronawirusa ma Kylian Mbappe, co z czasem poprzez badania wykluczono. Gdyby jednak Francuz miałby być zarażony, wówczas pod obserwację trafiliby jego koledzy z zespołu i oczywiście nie mogliby się spotykać – a więc grać – z innymi osobami. Rozgrywki ligi francuskiej zostałyby zawieszone, a kto wie – może za jednym zamachem cała Liga Mistrzów (bo jak to rozwiązać inaczej – walkowerem?). Być może na jakiś czas oglądamy zmierzch futbolu, jaki znamy. Granie bez publiczności, chociaż bezsensowne, kluby jakoś zdołają przetrzymać, głównie dzięki wpływom telewizyjnym i sponsorskim – nawet jeśli mniejszym, to wciąż znaczącym. Natomiast braku grania w ogóle na dłuższą metę nie przetrzymają i cała stuletnia biznesowa konstrukcja wielkich – mających też wielkie koszty i zobowiązania stałe – może się zawalić jak domek z kart. Kontrakty wielu zawodników wygasną lub będzie się je dało rozwiązać, ci bardziej niecierpliwi być może będą szukać szczęścia w tych zakątkach świata, które wirusowi się względnie oparły i gdzie rozgrywki trwają. Czy Cristiano Ronaldo będzie wegetował w Juventusie, jeśli Serie A zamrozi się na półtora roku? Czy Lionel Messi nie zdecyduje się na wyjazd do ligi argentyńskiej? Domino, jakie zostało puszczone w ruch, może strącać kolejne klocki w bardzo wielu kierunkach.
Ktoś powie – co to za brednie, zaraz sytuacja się unormuje. Oby. Na razie Agnela Merkel poinformowała, że wedle jej wiedzy koronawirusem docelowo zarazi się od 60 do 70 procent mieszkańców Niemiec (czyli kilkadziesiąt milionów osób), a wydaje mi się, że ona nie rzuca liczbami frywolnie i bez zastanowienia, więc ktoś mądry musiał jej te wartości podsunąć. To by oznaczało, że piłki nożnej długo nie uświadczymy, chyba że zarażonych będzie w pewnym momencie tak wielu, że po prostu przekroczona zostanie bariera strachu i wszyscy uznają: no dobrze, skoro już jesteśmy chorzy, to grajmy. Chorzy na chorych. Z chorymi kibicami na trybunach. Machniemy na wirusa ręką i zamiast się go bać, zaczniemy funkcjonować z nim i obok niego. Tylko czy tak się w ogóle da?
Piłka nożna, wbrew temu co głosi popularne hasło, nie jest sprawą poważniejszą niż sprawa życia i śmierci. Jest błahostką, która umilała nam weekendy. Właśnie nastąpiła ostateczna weryfikacja tego powiedzonka.
Trzymajcie się w zdrowiu! I powiedzcie swoim babciom, żeby modliły się w domu, a nie w kościele. Pan Bóg też usłyszy.