Możecie tego nie pamiętać, bo do reportażu z Trenczyna weszła ostatecznie tylko jedna jego wypowiedź, ale z Martinem Sevelą spotkaliśmy się już kiedyś. Cztery lata temu, gdy dopiero pracował na wielką renomę, jaką dziś cieszy się na Słowacji. Wczoraj umówiliśmy się z nim na rozmowę po raz drugi, niemal pół roku po tym, jak skierował swoje kroki do Lubina. Miejsca, gdzie czekały go wyzwania, jakich się nie spodziewał – w zimowym oknie transferowym musiał przejąć część obowiązków dyrektora sportowego, bo tego w Zagłębiu wciąż po rozstaniu z Michałem Żewłakowem brakuje.
Na stadionie w Lubinie poza transferami rozmawiamy też o “oszukiwaniu” głów zawodników, o niekorzystaniu ze zmian, o odkryciu Bartka Białka. O zawodzących Sirku, Tajtim czy pożegnanym już smutasie Suljiciu. O dotarciu do głów piłkarzy, którzy szykują się do przeprowadzki, o wyrwanym w ostatniej chwili Bartoszu Sliszu, o kominie płacowym Filipa Starzyńskiego. Ale i o przeszłości – o wycieńczającej psychicznie pracy w Slovanie Bratysława i ataku kibiców na rodzinę Seveli oraz jego asystenta podczas meczu ligowego na Słowacji.
***
Wygodnie w końcu siedzieć na krześle z czterema nogami?
— Wygodnie, dziękuję.
Pracę w Slovanie porównał pan kiedyś do siedzenia na takim, które ma jedną urwaną i wiecznie się chwieje.
— Slovan jest bardzo specyficznym klubem, ponieważ jeden-dwa niedobre wyniki sprawiają, że właściciel decyduje o zmianie trenera. Łatwiej zerwać jeden kontrakt, ze szkoleniowcem, niż z czterema, pięcioma czy sześcioma piłkarzami, którzy nie dają tyle, co powinni. Szedłem do Slovana wiedząc, czego się spodziewać. Że trenerzy nie mają tam długiego żywota. Potraktowałem to jako wyzwanie – spróbować i zobaczyć, jak długo ja sam będę tam w stanie przetrwać. Wygrałem puchar, wygrałem ligę, udało się być w Bratysławie przez 21 miesięcy. Myślę, że to dobry wynik. No ale priorytetem była Champions League, więc skoro odpadliśmy w pierwszej rundzie, to odpadłem i ja. Sezon ligowy się jeszcze nie zaczął, a już byłem bez pracy.
Trudno się pracuje, gdy właściciel mówi w wywiadach takie rzeczy jak: „rozpisaliśmy z trenerem dziesięć rzeczy do poprawy, poprawiona została zaledwie jedna z nich”, „jak będziemy wygrywać, ale tracić trzy-cztery gole co kilka meczów, to trener Sevela nie będzie dalej pracował”?
— To prawda, były takie wywiady udzielone przez właściciela. Nie była to lekka praca, psychicznie bardzo mocno mnie ona obciążała. Ale taka była jego droga. Wywierał presję na mnie, bo twierdził, że wtedy ja nałożę jeszcze większą presję na zawodników.
Ivan Kmotrik wtrącał się do pana codziennej pracy?
— Nie mieszał się do wyboru składu, do przygotowania chłopaków do meczu. Nie mówił mi: ten ma grać, a ten nie. Strategia na mecz była moja, ale po spotkaniu zawsze mówił mi, co było dobre, a co powinniśmy poprawić przed kolejnym starciem.
Ma pan żal o to, jak się z panem rozstano? Mówił pan w jednym z wywiadów, że zrobiono to telefonicznie, że nie było spotkania twarzą w twarz, podania sobie ręki na koniec.
— To jest smutne, ale sam też nie zrobiłem pierwszego kroku, żebyśmy usiedli, porozmawiali i podali sobie ręce. Trochę żalu zostaje – kiedy przychodziłem pracować w Slovanie podaliśmy sobie ręce i wyobrażałem sobie, że rozstanie nastąpi w podobnym stylu. Ale do głosu doszły emocje, w emocjach została też podjęta decyzja o moim zwolnieniu po tym, jak odpadliśmy z Sutjeską.
Inne nieprzyjemne wspomnienie ze Slovana to to z meczu z Trnawą. Co tam się dokładnie wydarzyło?
— Na spotkaniu była moja rodzina, dostała bilety razem z rodziną asystenta Ivana Vrabca w sektorze rodzinnym Trnawy. Jako że stadion nie był pełny, kibice z sąsiedniego sektora – nie ultrasi, ale jednak ci bardziej zagorzale dopingujący – przesiedli się bliżej, bo stamtąd widoczność jest lepsza. Gdy strzeliliśmy bramkę, nasze rodziny cieszyły się, biły brawo. Kibice Trnawy zaatakowali więc naszych bliskich. Rywalizacja Trnawy ze Slovanem jest dość duża, pojawiły się złe emocje, fani Trnawy byli wypici, a wtedy ma się moc. Trzeba pokazać reszcie chłopaków, że jest się ekstra. No i ich ekstra polegało na pobiciu naszych rodzin.
W Slovanie nie miał pan obowiązków dyrektora sportowego, w Zagłębiu jednak – wobec jego braku przez całe zimowe okienko – pewnie musiał przejąć pan ich część?
— Tak, rozmawiamy regularnie z prezesem na ten temat. To o tyle trudniejsze dla mnie okienko, że nie miałem w tej materii doświadczenia. Normalnie prezes działałby pod tym kątem z dyrektorem, a tak musiałem się bardziej zaangażować. Szukaliśmy więc wspólnie najlepszych alternatyw na pozycje, żebyśmy byli lepszym zespołem. Główne założenie, to takie, żebyśmy dołożyli jakości. Nie chcieliśmy 4-5 zawodników tylko po to, by siedzieli na ławce. Chcemy takich, którzy wniosą jakość do jedenastki.
Tę jakość w środku pola ma dać Jewhenij Baszkirow. Środek pomocy faktycznie był pierwszą pozycją wymagającą wzmocnienia (rozmawiamy jeszcze przed złożeniem przez Legię oferty za Bartosza Slisza – przyp. red.)?
— Pojawiła się taka szansa, aby zyskać nie zawodnika, a piłkarza. Czyli – kogoś, kto ma jakość z piłką przy nodze. Zawodników jest wielu, ale dobrego piłkarza na pozycję środkowego pomocnika nie jest łatwo znaleźć. On da nam jakość, to była wspólna decyzja, że nam się przyda. Mamy jeszcze 2-3 dni, żeby coś do tego dołożyć. Każdy dzień jest teraz bardzo intensywny, ja zaraz idę znów rozmawiać z panem prezesem. Szukamy ludzi na pozycje, by spełnić nasz główny cel – awans do pierwszej ósemki. Robimy maksimum, pan prezes tak naprawdę pracuje za dwóch, za siebie i za dyrektora sportowego. Ma wiele innych rzeczy na głowie, a musi poświęcić wiele energii na transfery.
Pan pomaga uruchamiając jakieś swoje kontakty na Słowacji?
— Tak. Tym bardziej, że tamtych chłopaków znam nie tylko od strony piłkarskiej, ale też wiem, jakie są ich możliwości fizyczne, ich przygotowanie mentalne. Polecałem prezesowi tej zimy kilku znanych piłkarzy, o których wiem, że daliby nam jakość.
Czyli poza przyjściem Baszkirowa można oczekiwać, że coś się wydarzy.
— Można, zdecydowanie.
Patrzę na pana mecze w Zagłębiu – na 15 spotkań w lidze, w 9 nie wykorzystał pan kompletu zmian. To sygnał, że ławka jest o wiele za krótka?
— Na ławce większość chłopaków to wychowankowie akademii. Aby być gotowymi do gry na poziomie ekstraklasy, większość z nich musi jeszcze dużo pracować. Jest ogromna różnica między III ligą, gdzie grają nasze rezerwy, a ekstraklasą. Trzy poziomy. Musimy być cierpliwi i szykować ich do występów w lidze spokojnym tokiem. By mogli za tą sprawą wypromować się do lepszych klubów, lepszych lig. W Trenczynie musiałem pracować tak samo – przychodzili bardzo młodzi piłkarze z Brazylii, z Argentyny, z Afryki. Rok-dwa zajęło wykreowanie ich na takim poziomie, by pan właściciel Trenczyna mógł sprzedać ich za kilka milionów euro.
Pan jest tutaj dość krótko, a jednak można już mówić o pierwszym odkryciu – Bartosz Białek wszedł do ligi bez kompleksów. Pytanie, czy to napastnik, na którym można już dziś oprzeć atak Zagłębia na całą rundę?
— I to jest bardzo trudne pytanie. Białek ma dopiero 18 lat, piłkarsko to jeszcze dziecko. Musi się uczyć. Na jesień dostał szansę, w sześciu meczach strzelił trzy gole, miał asystę, wywalczył karnego. Jego efektywność była okej, ale w takim wieku forma to zawsze sinusoida. Ważne, by być w jego przypadku cierpliwym i zapewnić mu konkurencję, ale i kogoś, od kogo mógłby się uczyć. Żałuję, że przed moim przyjściem do Piasta odszedł Patryk Tuszyński, bo on był doświadczonym piłkarzem, którego Bartek mógłby podpatrywać. Nie możemy jeszcze dziś mieć wobec niego nie wiadomo jakich oczekiwań, bo to chłopak, który się rozwija. Ale nie mam wątpliwości, że może stać się piłkarzem ponad miarę ekstraklasy. Top, top napastnikiem.
A z Roka Sirka może jeszcze być taki top napastnik? Wiążecie z nim nadzieje?
— Sirk przychodził do klubu jeszcze przede mną, decyzja o jego zatrudnieniu nie była moja, podobnie jak o ściągnięciu Matyasa Tajtiego czy Asmira Suljicia. Ich już tutaj zastałem. Zawsze przykładam wielką wagę do treningu. Jak tam chłopaki pokazują jakość, zaangażowanie, walkę, to wiem, że mogę na to samo liczyć w meczu. A tutaj musiałem Roka upominać, by w treningu bardziej się przykładał, dawał więcej energii, więcej emocji. To nie krytyka, tylko rada dla zawodnika. Jak on nie da mi podczas zajęć dowodu, że ma jakość której oczekuję, to jak mam wierzyć, że da mi to samo w ekstraklasie? A z drugiej strony widzę 18-letniego Białka, który robi top pracę w treningu, a po zajęciach zostaje jeszcze na indywidualny trening pozycyjny. Dla mnie to sygnał, że Bartek jest przygotowany. Że jak dostanie okazję, to zrobi maksimum, by było jak najlepiej.
Ten sam problem, co z Sirkiem, był też z pożegnanym już Asmirem Suljiciem?
— U Asmira była kontuzja, problemem była jednak na pierwszym miejscu mentalność. Przez to, że nie grał, chodził smutny, sceptyczny, nastawiony negatywnie. A to nie jest dobre, także dla pozostałych graczy, którzy widzą, jak jeden z nich chodzi cały czas ze zwieszoną głową. Takie emocje są zaraźliwe, a ja nie chciałem, by przeniosły się na pozostałych. Dlatego usiedliśmy do stołu i zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jak pójdzie dalej i nie zostanie w Lubinie, gdzie ewidentnie jest nieszczęśliwy.
Jak trudna była rozmowa z Alanem Czerwińskim, którego Lech chciał u siebie już teraz i który mocno czeka na ten transfer, a jednak został?
— Ani trochę. W tym krótkim czasie, w jakim tutaj pracuję, poznałem go jako stuprocentowego profesjonalistę. Przygotowanego na każdy trening. Nie pamiętam zajęć, na których by się obijał, nie dał z siebie maksimum. Powiedziałem mu: „Alan, masz podpisany kontrakt w Lechu, ale chcę, żebyś do ostatniego dnia czerwca zrobił wszystko dla Zagłębia. Ja mogę ci obiecać, że przygotuję cię najlepiej jak mogę na kolejny krok w twojej karierze. Celem jest ósemka, a ty jesteś moim kluczowym zawodnikiem”. Odpowiedział mi: „Trenerze, nie bój się, jestem gotowy i dam z siebie wszystko”. Wiele razy rozmawiałem z nim o piłce, o życiu. Widziałem, że gdy gadamy w cztery oczy, to mnie nie okłamuje. Jest między nami zaufanie i dokładnie to samo mogę powiedzieć o Bartku Kopaczu w jego sytuacji.
Dlaczego Zagłębie tak źle zaczęło wiosnę? Pierwsze dwa mecze do zapomnienia, dopiero z Wisłą Płock wyglądało to naprawdę dobrze i tylko wynik się nie zgadzał.
— Wydaje mi się, że chłopaki oczekiwali, że to będą nieco łatwiejsze spotkania i przez to brakło zaangażowania, pozytywnych emocji, zespołowości. Ducha drużyny. Nie było go w dwóch pierwszych meczach. Nie było ruchu, agresji na takim poziomie, jakiego bym chciał. Przed Wisłą Płock skupiliśmy się na tym mocniej i wyglądało to już inaczej. Dominowaliśmy, atakowaliśmy każdą stykową piłkę, mieliśmy szanse. Brakło efektywności, ale byliśmy lepsi. To jest droga, którą chcemy kroczyć. Oczywiście chcemy wygrywać takie mecze, ale grając jednocześnie w takim stylu jak z Wisłą Płock.
Co sądzi pan o decyzji o braku czerwonej kartki dla Wojtkowskiego w meczu z Wisłą Kraków?
— Myślałem, że to oczywista czerwień. To było przy stanie 0:0, pan sędzia był blisko sytuacji, ale nie podjął szybkiej decyzji o wykluczeniu. Myślałem, że czeka jeszcze na VAR, żeby potwierdzić słuszność czerwonej kartki. Nie rozumiem, czemu jej nie bylo. Bartek pokazywał sędziemu, że ma trzy-cztery szramy na klatce piersiowej. Oglądałem wieczorem Ligę+Extra, był tam pan sędzia, który powiedział, że to błąd. Ale nam to już nic wtedy nie dawało. Powinniśmy grać o jednego więcej, mieć większe szanse na gola, zamiast tego wygrała Wisła. No nic, musimy to przełknąć.
W którymś z dotychczasowych pana meczów oglądaliśmy takie Zagłębie, pod którym mógłby się pan podpisać, że to “zespół na modłę Martina Seveli”?
— Były takie bardzo dobre mecze w naszym wykonaniu, przede wszystkim te z najmocniejszymi rywalami. Podobało mi się, jak graliśmy na Lechu, na Jagiellonii, no i oczywiście ostatnie spotkanie jesieni z Legią. Tam było wszystko to, czego chcę. Zaangażowanie. Chcemy, by takie nastawienie, jak w tamtych spotkaniach, było zawsze. Zawodnicy muszą nauczyć się motywować na spotkania z teoretycznie słabszymi przeciwnikami. Z ŁKS-em, z Arką. To był do tej pory duży problem. Nastawienie mentalne. “O, dziś gramy z Legią, trzeba się starać podwójnie”, a potem “o, dziś zespół z dołu tabeli, to mogę nieco mniej się angażować, a i tak będzie dobrze”. No nie, nie będzie. Nie może cię motywować tylko zespół, przeciwko któremu grasz. Większość chłopaków ma ambicje, nie chce skończyć kariery w Zagłębiu. Chce grać w dużym polskim klubie jak Alan, Bartek. Może w Bundeslidze, w LaLiga, w Premier League. Motywując się tylko na poszczególne mecze nie zrobi kariery, o jakiej marzy.
Szatnią, gdzie są wysokie kontrakty – a taki dostał niedawno dla Filip Starzyński – trudniej się zarządza?
— Każdy chce dostawać jak najwięcej pieniędzy. Nie ma takiego zawodnika, który nie zastanowi się: “dlaczego on ma, a ja nie mam?”. Ale droga do pieniędzy jest stroma, trzeba robić postępy, by dojść do wymarzonego pułapu. Każdy ma na to szansę, każdy może wywalczyć wielki kontrakt. Czy to w Lubinie, czy gdzie indziej. Rozmawiamy o tym często, mówię im, że jak będziesz posuwać karierę do przodu, to może dziś i jutro nie będziesz mieć takich pieniędzy, jak najlepiej zarabiający. Ale może pojutrze je dostaniesz? Czy robisz maksimum, by je mieć? Dbasz o siebie? Nie chodzisz na dyskoteki? Nie pijesz? Nie palisz? Zrób wszystko, daj sobie szansę, by osiągnąć jakość, jaką później odzwierciedli twoja płaca.
Wchodził pan do zespołu będącego na dwunastym miejscu, z ośmioma punktami po ośmiu meczach. Jest pan znany z metod motywacyjnych, piłkarzy Trenczyna – zapowiadając ciężki trening biegowy – zabrał pan do lasu, na ognisko. Tutaj stosował pan jakieś podobne chwyty, by zbudować morale?
— Widziałem, że chłopaki nie mają nic a nic radości z treningu. Byli smutni, ich miny były nijakie, brakowało uśmiechu. Siedzimy tu z panem chwilę i widzi pan, że dużo się uśmiecham. Kocham swoją pracę, więc cieszę się nią cały czas. Uznałem, że trzeba wprowadzić do treningu element zabawy. Ale połączyć go z rywalizacją, motywacją. Zapowiadałem więc normalny trening, a robiłem go w formie konkursu. Jakaś siatkonoga, zabawa z piłką. Chłopaki nastawiali się na to, że będą bardzo zmęczeni, że znów będą normalne zajęcia, a tu odmiana. Tym sposobem sprawiłem, że wrócił uśmiech, a jednocześnie wszyscy dawali z siebie sto procent, rywalizowali. Okłamałem ich głowy. Zrobili to, co chcę, choć nie byli tego do końca świadomi. W pozytywnej atmosferze pracuje się dużo łatwiej. Jak widzę, że po treningu piłkarz chodzi smutny, ze zwieszoną głową, to zastanawiam się, co mogę zmienić, żeby następnego dnia był już szczęśliwy. Wiadomo, że każdy wolałby spędzić czas z rodziną niż na boisku, ale jak już trenujemy, róbmy to z uśmiechem.
Jaką przyszłość widzi pan dla siebie w Zagłębiu?
— Kontrakt mam póki co do lata. Jest w nim zapis, że jeśli wejdę do górnej ósemki, to zostaję na kolejny rok. Jak nie – muszę usiąść z panem prezesem i dogadać się, co dalej. W moim pierwszym klubie, w Trenczynie, miałem zbudować drużynę, ale i budować pojedynczych zawodników. Rozwinąć ich pod kątem sprzedaży. Pan właściciel chciał na pierwszym miejscu robić biznes. W kolejny, Slovanie, liczyły się tylko wyniki, wyniki, wyniki. Albo raczej powinienem powiedzieć: zwycięstwa, zwycięstwa, zwycięstwa. Była presja, “bo my jesteśmy Slovan”. A tutaj, w Zagłębiu, jest możliwość przygotowania zespołu w spokoju. Nie jesteśmy Legią, od której wymaga się rok w rok mistrzostwa. Nikt nie powie głośno: idziemy na majstra, idziemy po puchary. Nie, najpierw chcemy grać ofensywnie, dobrą piłkę. I równocześnie wydobywać potencjał z chłopaków, których mamy w składzie, umożliwić im pójście wyżej.
Dopuszcza pan myśl, że zostanie tu kilka lat, spróbuje zbudować jakieś dziedzictwo?
— Tak, chcę tutaj coś zbudować. Przygotować zespół tak, byśmy w tym sezonie poszli po ósemkę, w kolejnym – po miejsce szóste, może piąte. A jeszcze w następnym to już ma być zespół przygotowany na to, że zrobimy europejskie puchary. Chcę kontynuacji, kolejnych kroków w górę schodów. Nie da się takich przemian dokonać skutecznie w dziewięć miesięcy, w rok. Ważne, by właściciel zaufał trenerowi, dał mu czas na to, by przygotować się na osiągnięcie celów. Jeśli to jest, przychodzą wyniki. Zwycięstwa. Puchary.
Ciągłości w Zagłębiu nie będzie na pewno w kwestii składu. Czerwiński, Kopacz, Slisz odchodzą, Tosikowi wygasa kontrakt…
— Ta myśl cały czas mi towarzyszy, że czeka Zagłębie przebudowa. Koncentracja jest jednak przede wszystkim na pierwszej ósemce. Jeśli ona będzie, zaczniemy myśleć na poważnie o kolejnych krokach. Jak już będzie jasne, że zostaję, jak właściciel przyjdzie i powie: “hej, kołcz, masz gotowy kontrakt, zostajesz, ufamy ci”, to wtedy powiem, kogo potrzebuję na jaką pozycję. Ale najpierw chcę awansować do ósemki.
A jeśli nie uda się do niej wejść, pan chciałby mimo to zostać?
— Chcę. Świetnie mi się tu pracuje, w klubie są pozytywni ludzie na każdym stanowisku. Czujemy się nawzajem, dobrze współpracuje mi się z panem prezesem. Mamy fundament pod rozwój chłopaków, boiska i akademię, jakiej nie miałem w poprzednich klubach. Tu jest wszystko na czas. Jak kasa ma być dziesiątego, to jest. Tam musiałem słuchać: “Trenerze, nie przyszła mi wypłata”, rozmów na zasadzie: “Masz wypłatę?”. “Nie, a ty?”. “Też nie”. Głowa działa tak, że zaczynasz rozmyślać, czemu nie ma kasy. Koncentracja idzie w dół. Tu nie muszę chodzić do prezesa, prosić w imieniu chłopaków. Możemy się skupić na grze. To bardzo cenne.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK