Niewykluczone, że w piłkarskim Monachium takiego meczu potrzebował każdy. Robert Lewandowski, żeby pokazać, że znów potrafi czarować w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Hans Flick, żeby udowodnić, że jego Bayern to już powoli faktycznie jego Bayern. Serge Gnabry, żeby podbić kolejną część Londynu, od którego swojego czasu się odbił. Jerome Boateng, żeby ponownie uwierzyć w to, że jest w stanie zagrać niemal bezbłędnie. Alphonso Davies, żeby na dobre zacząć budować swoją legendę. I tak można by z każdym kolejnym piłkarzem Bayernu, który przyjechał do stolicy Anglii, rozejrzał się i rozniósł Chelsea w bezlitosnym wymiarze 3:0.
Londyn widział już wielkie spektakle. Nawet nie będziemy z tym polemizować. To przecież jeden z najważniejszych ośrodków kultury na świecie. Pewnie ciężko też szokować tutejszych kibiców, bo w swoich życiach widzieli wiele pokazów futbolu na wysokim poziomie, ale tym razem Bayernowi to się udało. Naprawdę. Zagrali spektakl.
Zaburzmy na chwilę chronologię – kiedy przy stanie 3:0 dla Bayernu, trochę po osiemdziesiątej minucie, czerwoną kartkę dostawał Marcos Alonso na stadionie panowała prawie że grobowa cisza. Przynajmniej po jego niebieskiej i dominującej stronie. Wyglądało to nieco komicznie. Na ławce rezerwowej – tak samo, Giroud miał zamknięte oczy, jakby tylko wyobrażał sobie, że jest już w innym miejscu, daleko od tego upiornego Stamford Bridge, a Frank Lampard nawet za bardzo nie próbował namawiać swoich podopiecznych do bardziej wytężonych starań w gonieniu wyniku.
A przecież po pierwszej połowie nic tego nie zapowiadało.
No właśnie, przecież długo wcale nie zanosiło się na pogrom. Swoje szanse – niezbyt spektakularne, ale jednak – miał i bardzo aktywny Mason Mount, i nieustannie szukający sobie pozycji Oliver Giroud, a na swojej flance szarpał też James, choć jego akurat z każdą kolejną minutą coraz bardziej czapką przykrywał genialny (tak, cholera, genialny) Davies. Chelsea brakowało trochę ogłady, takiej twardszej decyzji o tym, że atakują i już, więc nic konkretnego z tego nie wyszło, ale przynajmniej bronili całkiem nieźle, choć trzeba przyznać, że Bayern do swoich okazji dochodził.
Trzy niezłe sytuacje miał Robert Lewandowski, ale trzy razy wychodził z nich przegrany w starciach z nieśmiertelnym Willym Caballero. Nie można mieć wielkich pretensji do polskiego napastnika. Zdaje się, że lepiej mógł zachować się tylko raz, kiedy z boku pola karnego, będąc sam na sam, strzelił Argentyńczykowi w klatkę piersiową. Poza tym – takie fifty-fifty, nawet w przypadku tak klasowego snajpera nie zawsze się strzeli.
Widać było za to, jak świetnie dysponowany jest Thomas Mueller. Brak gracji w jego ruchach, który zamieniał się w najpiękniejszą grację świata, taka pozytywna nieporadność, a zarazem niesamowity talent techniczny i wręcz bezczelność w ciągłym sprawianiu zagrożenia – to był Mueller godny swoich najlepszych czasów i najlepszych dni. De facto powinien mieć dwie bramki po samej pierwszej połowie – raz cudownie przymierzył zza pola karnego, ale jego rogal nieznacznie minął bramkę, a dwa jego kapitalny strzał tyłem głowy uderzył w poprzeczkę. Jemu też nie weszło.
Wesoła bawarska ferajna rozkręciła się trochę po przerwie. Z tym, że to trochę jest bardzo ważne, bo zanim cokolwiek zdziałali, już mogło być 1:0, jeśli nie 2:0 dla Chelsea. Jak to? Ano tak, że jedną fatalną stratę pod własną bramką zaliczył Kimmich, a Ross Barkley w wyniku innej niezłej akcji londyńczyków stanął na jedenastym metrze oko w oko z Neuerem, ale trafił prosto w niego.
I wtedy obudziła się bestia. W szeregach Bayernu doszło do małej zamiany ról.
Akcja na 1:0? Gnabry przyjmuje długą piłkę na klatkę piersiową, niefortunnie wywraca się Azpilicueta, Niemiec podaje do Lewandowskiego, ten biegnie na bramkę. Będzie strzelał? Nie, zwraca piłkę w genialny sposób na dziewiąty metr do Gnabry’ego, który kończy wszystko mocnym strzałem.
Akcja na 2:0? Gnabry pędzi z piłką, podaje do znajdującego się na skrzydle Lewandowskiego, a ten zaraz obsługuje go świetnym prostopadłym podaniem. Przyjęcie, podprowadzenie, długi róg, dziękuję, pozdrawiam, zamykam temat.
Lewandowski popisał się brakiem nawet minimalnego egoizmu, pokazując zarazem, że ciągle się rozwija i niczym za swoich wyśmienitych eliminacji do Euro 2016 roku dalej potrafi idealnie obsłużyć swojego kolegę z drużyny (wtedy zazwyczaj Milika, teraz akurat Gnabry’ego) błyskotliwym podaniem. Klasa. A sam strzelec? Ten pan już jeden spektakl w Londynie odegrał – strzelając cztery bramki w fazie grupowej w meczu z Tottenhamem. Teraz była kolejna część. I wcale nie gorsza.
Ale zaraz, zaraz, to nie koniec. Raz, że Lewy miał jeszcze chrapkę na swoją brameczkę. Dwa, że Mueller dalej mącił. Trzy, że cały Bayern rozgrywał naprawdę kapitalne zawody. Weźmy przykładowo takiego Jerome Boatenga. Gość odpieprza coś mecz za meczem. Jego najlepsze lata dawno już minęły. W tym sezonie zwykle jest tykającą bombą, ale tego wtorkowego wieczoru na Stamford Bridge czyścił aż miło.
Na niego już się jednak w czasie jego długiej kariery napatrzyliśmy, nie robi już na nas wielkiego wrażenia – co innego Alphonso Davies. Chłopak ma 19 lat, a gra lepiej niż jego wiele lat starszy i dużo bardziej doświadczony mentor David Alaba. I to serio. Kanadyjczyk jest tak przebojowy, tak błyskotliwy, tak dobry, że aż trudno w to uwierzyć. Po grubo ponad godzinie intensywnej gry mógłby być już nieco zmęczony, ale nie, nie on. W ciągu kilku minut przeprowadził kilka takich rajdów skrzydełkiem, że aż nam się zaświeciły oczy, jak ludziom pogrążonym gorączką złota na widok złota.
To właśnie on przeprowadził brawurową szarżę lewą stroną boiska, omijającą ni to szybkością, ni to siłą, ni to techniką trzech defensorów na swojej drodze, torując sobie drogę i podając na pustą bramkę do Lewandowskiego, który ustalił wynik spotkania.
Spektakl.
Co więcej – Bayern mógł strzelić więcej bramek. Próbował Alaba, próbował Mueller, próbował Coutinho, wcześniej Coman. Flick tylko bił prawo. Lampard wiedział, że przegrał. Nie pomogło ani wejście Williana, ani wejście Abrahama, ani wejście Pedro. Trzeba było rzucić ręcznik.
Ten dwumecz jest już praktycznie rozstrzygnięty. Tylko cud może sprawić, że Chelsea odrobi stratę trzech bramek na Allianz Arenie w Monachium. Dla Bayernu za to może być to pierwszy krok do zbudowania czegoś większego. Bo sami chyba sobie udowodnili, że stać ich na dużo. Naprawdę dużo.
Chelsea 0:3 Bayern Monachium
Gnabry 51′, 54′, Lewandowski 76′
Fot. Newspix