Nie trzeba nikogo przekonywać, że Dominic Thiem to talent pierwszej wody. W ubiegłych latach udowodniał to wielokrotnie, ale na ostatniej prostej często brakowało mu końcowego szlifu, wisienki na torcie, czy kropki nad i. Ten sezon zaczyna jednak jeszcze lepiej, niż skończył poprzedni i powoli wyrasta na czwartego giganta światowego tenisa. Austriak pokonał Alexandra Zvereva w półfinale Australian Open 3:6, 6:4, 7:6 (7:3), 7:6 (7:4) i w decydującym pojedynku turnieju zmierzy się z Novakiem Djokovicem.
Trudno było pokusić się wyłonienie faworyta. Owszem, to właśnie Thiem w ćwierćfinale wyrzucił z turnieju rozstawionego z jedynką Rafę Nadala. Po jego stronie stała też niezła końcówka ubiegłego sezonu, kiedy doszedł do finału ATP Finals, czy dotychczasowy bilans meczów z piątkowym rywalem (6-1). Z drugiej strony Zverev w całym tegorocznym Australian Open stracił zaledwie jednego seta (!), w czym mógł równać się z nim tylko Djokovic. Co tu dużo mówić, obaj panowie znajdowali się po prostu w świetnej dyspozycji.
Pierwsza partia rozegrała się w zaskakująco jednostronnych okolicznościach. Niemiec dwukrotnie przełamał starszego o cztery lata rywala i wyszedł na prowadzenie 1:0 w setach. Jak się jednak okazało, Thiem potrzebował po prostu momentu na przebudzenie. Rozkręcał się z każdą minutą, znowu przypominając tego zawodnika, którego oglądaliśmy podczas ćwierćfinałów. Dodatkowo sam mecz nabrał rumieńców, bo niektóre wymiany naprawdę cieszyły oko. Wszystko to ustało kiedy na stadionie… zgasł jeden z reflektorów. Naturalnie nawet mała usterka (bo przecież to nie tak, że nagle zrobiło się ciemno) potrafi uderzyć w koncentracje zawodników, dlatego organizatorzy byli zmuszeni poświęcić dwadzieścia minut, aby doprowadzić wszystko do porządku.
Walka nie ustawała, każda piłka była na wagę złota, ale to ostatecznie Thiem przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę. W decydujących momentach zachowywał po prostu nieco więcej zimnej krwi. Tak było też w tiebreaku w czwartym secie. Zverev po trzech pierwszych przegranych wymianach, zdołał doprowadzić do stanu 3:2. Następnie świetnie trafił rywala serwisem, tylko po to, aby po chwili popełnić błąd w najprostszej sytuacji. Thiem nie wypuścił już prowadzenia z garści i zapewnił sobie bilet do trzeciego wielkoszlemowego finału w karierze (pierwszego nie na mączce).
Tam zmierzy się z Djokovicem, który wczoraj pokonał w trzech setach Rogera Federera. Jeśli wygra, zostanie pierwszym zawodnikiem od Stana Wawrinki w 2016 roku, który przełamał wielkoszlemową dominację wielkiej trójki. Jak oceniamy jego szanse? Dosyć wysoko. Z Djokovicem w poprzednim roku mierzył się trzy razy i dwukrotnie – podczas Roland Garros i ATP Finals – zwycięstwo trafiało w jego ręce. Wciąż, gdybyśmy mieli postawić na jednego z zawodników wszelkie oszczędności, to raczej zaufalibyśmy Serbowi.
Na koniec trochę polskiego akcentu. Kiedy oczy tenisowego świata zwróciły się w kierunku półfinałów męskiego singla, w Australii toczyła się również rywalizacja na sąsiednich kortach. Weronika Baszak awansowała do finału juniorskiego Australian Open, pokonując w półfinale Niemkę Alexandre Vecic 5:7, 6:2, 2:6. Daleko w turnieju juniorskiego debla zaszedł też Mikołaj Lorens, który razem z Łotyszem Karlisem Ozolinsem zakończył swoją krucjatę dopiero na finale (7:6, 5:7, 4:10). Cóż, jesteśmy pod wrażeniem i liczymy, że młodzi zawodnicy w niedalekiej przyszłości dołączą do śmietanki polskiego tenisa, grając pierwsze skrzypce u boku Igi Świątek i Huberta Hurkacza.
Fot. Newspix.pl