O poziomie czwartej rundy Pucharu Anglii niech świadczy fakt, że na tym etapie nawet Jesse Lingard wygląda jak poważny piłkarz. Łączny kurs na zwycięstwa Manchesteru City, Manchesteru United i Liverpoolu był dziś tak wysoki, że gdybyście postawili na te zdarzenia cały dom, to po rozliczeniu kuponu dostalibyście dom z powrotem, a za wygraną moglibyście kupić co najwyżej budę dla psa. Po godzinie ostatniego z tych trzech meczów mieliśmy napisane tu zdanie “no i niespodzianek nie było, ekstraklasowicze przeszli przez niedzielne granie suchą stopą”. A później Liverpool się skompromitował.
Ale po kolei. Zdanie o suchej stopie też było nie do końca trafne, bo boisko Tranmere Rovers, z którym potykały się “Czerwone Diabły”, przypominało nieudaną krzyżówkę basenu z torfowiskiem. Mieliśmy flashbacki z obozów harcerskich, gdy mądre głowy wywoziły nas na największe wygnojewo w powiecie i twierdziły, że w ten sposób nabiera się życiowej mądrości. Dziś piłkarze obu ekip nabierali tylko tonę błota w gacie przy każdym wślizgu po tej mieszaninie mokrej ziemi ze śladowymi elementami trawy. Phil Jones po kwadransie gry wyglądał jak po dwunastogodzinnej zmianie w chlewie. I to tak, jakby po tym chlewie poruszał się metodą posuwisto-zwrotną z wykorzystaniem wślizgu.
Kryzys jakości w ekipie United nie posunął się jednak do tego stopnia, by choćby przez moment męczyć się z zespołem, który walczy o utrzymanie w trzeciej lidze angielskiej. Kto wie – może właśnie dziś oglądaliśmy zawodników, którzy za cztery-pięć lat wpadną do Korony Kielce na testy. Tranmere wyglądało jednak katastrofalnie i przepaści w umiejętnościach nie dało się zalać błotem.
W tym meczu działy się rzeczy przedziwne. No bo tak należy nazwać gola Harry’ego Maguire’a, który zgrabny rajd zwieńczył bombą pod poprzeczkę, której nie powstydziliby się Frank Lampard, Juninho, Alessandro Del Piero i Mateusz Możdżeń.
Jeszcze dziwniej zrobiło się, gdy do siatki trafił Jesse Lingard. Chłop zdobywa bramki z wprost odwrotną regularnością wobec wykolejeń tramwajów we Wrocławiu, a tu proszę – przekładka na prawą nogę, techniczna wkładka przy samym słupku. Mamy styczeń, a Anglik ma już jednego gola. Tak to się robi, szanowni państwo.
Aha, pierwszego gola od prawie sześciu lat strzelił też rzeczony Phil Jones. Obawiamy się, że teraz przed każdym meczem będzie upodabniał się strojem do pracownika PGR-u.
Ostatecznie wyjazd Manchesteru na to pastwisko skończył się gładkim 6:0. Bezproblemowo przez IV rundę przeszedł mistrz Anglii. “The Citizens” mieli przed sobą zadanie najtrudniejsze z całej dzisiejszej trójki ekstraklasowiczów, bo grali z Fulham. Niemniej powiedzieć, że ułożyli sobie ten mecz po swojemu, to nic nie powiedzieć. Przez półtorej godziny gry ich rywale oddani jeden strzał. JEDEN.
O głębi składu ekipy Guardioli niech świadczy fakt, że Hiszpan zostawił na ławce Sterlinga, Aguero czy De Bruyne, takiego Walkera czy Edersona w ogóle nie było w osiemnaste meczowej, a wyjściowa jedenastka i tak wyglądała jak solidny kandydat do dzielnego bicia się w Lidze Mistrzów. Fulham nie chciało utrudniać sprawy rywalom – w piątej minucie Ream wyleciał z boiska z czerwoną kartką, chwilę później Gundogan wykorzystał rzut karny, a później był już dublet Gabriela Jesusa i gol Bernardo Silvy. Odhaczone, prysznic, premia i do domów.
Piłkarze Liverpoolu też myśleli, że awans mają w kieszeni i przed nimi już tylko perspektywa rozdania koszulek piłkarzom Shrewsbury, później regeneracja i powrót do walki o rekordy rekordów Premier League. Po godzinie grania prowadzili przecież 2:0 z trzecioligowcem i nic nie zapowiadało, że tu może zaśmierdzieć chociażby stratą gola przez “The Reds”, a o wypuszczeniu tego wyniku to nawet nie wspominamy.
Problem w tym, że w obronie gości zagrał dziś prawdziwy Dejan Lovren, a nie Virgil van Dijk przebrany za Dejana Lovrena. I przekonaliśmy się o tym na własne oczy. Niemniej – zostawmy antybohatera Liverpoolu, a doceńmy bohatera Shrewsbury. To prawdopodobnie najlepszy dzień Jasona Cummingsa w jego życiu. Podsumujmy:
– 60. minuta, Cummings wchodzi na boisko przy stanie 0:2
– 65. minuta, Cummings strzela na 1:2
– 75. minuta, Cummings strzela na 2:2
– 94. minuta, Cummings tonie w ramionach kibiców, którzy tłumnie wbiegli na boisko wyściskać swoich piłkarzy
Urocze były te scenki – nagle po ostatnim gwizdku trybuny opustoszały, a na murawie zaroiło się od ludzi, którzy świętowali remis swojego zespołu. Oczywiście bylibyśmy durniami, gdybyśmy napisali “hehe, cieszą się z remisu” – mówimy przecież o remisie z jednym z najlepszych zespołów XXI wieku w piłce nożnej. Klopp przy stanie 2:2 próbował jeszcze coś zdziałać, wpuścił na boisko Firmino i Salaha, ale zabrakło już czasu. Niemiec krytykował ostatnio przeładowanie terminarza zbędnymi meczami typu rewanże w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi. No to na własne życzenie jego zawodnicy sprezentowali sobie dodatkowy zajęty termin w kalendarzu. Shrewsbury dostało piękną nagrodę za ambitną walkę do końca – rewanż na Anfield. A Kloppowi pewnie przypomniała się klątwa krajowego pucharu – odkąd jest trenerem Liverpoolu ani razu nie dotarł chociażby do 1/8 finału tych rozgrywek.
Manchester City – Fulham 4:0
Gundogan (7.), B. Silva (19.), Jesus (72. i 75.)
Tranmere Rovers – Manchester United 0:6
Maguire (10.), Dalot (13.), Ligard (16.), Jones (41.), Martial (45.), Greenwood (56.)
Shrewsbury Town – Liverpool 2:2
Cummings (65. i 75.) – Jones (15.), Love (46. – sam.)
fot. NewsPix