Przed rokiem w Australii Iga Świątek debiutowała w głównej drabince turnieju wielkoszlemowego. Doszła wówczas do drugiej rundy, gdzie surowej lekcji, oddając tylko dwa gemy, udzieliła jej Camila Giorgi. Teraz, rok później, Włoszka pożegnała się już z Australian Open. A Iga? Nie zatrzymuje się. Ograła w nocy rozstawioną z “19” Donnę Vekić i awansowała do czwartej rundy.
Okej, sprawa wygląda tak: potrzebujemy kogoś, kto zrobi nam generator tekstów do zachwycania się postawą Igi Świątek w kolejnych meczach. Bo z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej się powtarzamy. Ale przy takiej grze Polki po prostu trudno pisać inaczej. Przecież ta dziewczyna ostatni mecz przed tym turniejem rozegrała we wrześniu na US Open. Później, z powodu urazu, przedwcześnie zakończyła poprzedni sezon, ogarniała szkołę i starała się odpowiednio przygotować do tego, co czeka ją w 2020 roku na światowych kortach. Nie wiemy, jak wyglądają jej oceny w klasowym dzienniku, ale z dotychczasowych tenisowych sprawdzianów spokojnie wystawić możemy jej piątkę z plusem.
Serio, postępy jakie robi Iga niezmiennie nas zaskakują. Bo właściwie nie ma elementu w jej grze, który po tych kilku miesiącach przerwy nie wyglądałby lepiej. Możemy tylko pogratulować Piotrowi Sierzputowskiemu i samej Świątek wspaniale wykonanej pracy. I w sumie nie tylko im, a wszystkim ludziom, których Iga ma dookoła siebie. Bo to nie tylko kwestia samej techniki czy urozmaicenia repertuaru zagrań (dla przykładu – bardzo fajnie nauczyła się wykorzystywać forehand grany pod górę, zwalniający nieco tempo wymiany, bezpieczny, ale często lądujący blisko końcowej linii i odsuwający rywalkę do tyłu), a znakomitego przygotowania fizycznego oraz psychicznego. Przypomnijmy sobie mecze z Giorgi w Australii czy Simoną Halep na Roland Garros. Iga przegrywała je wtedy częściowo sama ze sobą. Te trzy, które rozegrała w tym sezonie, wręcz przeciwnie.
Dziś nie była faworytką. Jasne, wiedzieliśmy i wierzyliśmy, że może wygrać z Donną Vekić. Zresztą wystarczy spojrzeć na reakcje, jakie ta wygrana wywołała na świecie – zaskoczenia nie ma. Ale przed meczem typowano jednak, że to 23-letnia Chorwatka przejdzie do czwartej rundy. Tak się nie stało i wielka w tym zasługa samej Igi. Bo Vekić grała naprawdę niezły mecz, trudno jej cokolwiek zarzucić. Ale Świątek po prostu wyglądała lepiej. Znakomicie atakowała, nie wahając się przy tym ani przez moment. Zresztą to rzecz, która imponuje nam chyba w jej grze najbardziej – niezależnie od tego, co się dzieje na korcie, Iga gra po swojemu, starając się przejąć inicjatywę i albo wygrać punkt, albo zmusić przeciwniczkę, by to ona go przegrała. Warto też podkreślić, że Polka nie robi już tego na “hura!”, jak to bywało w zeszłym sezonie, gdzie momentami przypominała szarżującego ułana, którego już nic nie zatrzyma. Nawet jeśli kontynuowanie szarży to wielki błąd. Świątek nauczyła się, że by dyktować warunki, nie musi uderzać na pełnej mocy i przy samej linii. Przez to popełnia mniej błędów, częściej przebija piłki i zmusza przeciwniczki do wysiłku. Jaki daje to efekt – widzimy.
Do tego doszła defensywa. Ale nawet nie tyle samo bronienie się przed atakami rywalki (choć Vekić kilka razy w tym meczu miała prawo czuć się naprawdę sfrustrowana, że nie wygrała punktu), co umiejętność kontratakowania. Jednym, dłuższym zagraniem nagle przejmuje inicjatywę w akcji. Mnóstwo widzieliśmy dziś takich wymian. I większość z nich wpadała ostatecznie na konto Igi. To był świetny mecz w wykonaniu Polki, po prostu. Nawet, gdy na początku drugiego seta miała problemy i straciła swój serwis, nie wstrzymała ręki. Parła do przodu i od stanu 1:3 wygrała pięć kolejnych gemów. Oczywiście, w rzeczywistości było to dużo trudniejsze niż wynika z tak krótkiego opisu – często kolejne gemy grane były na przewagi, trzeba było bronić się przed atakami rywalki i walczyć o każdy punkt. Ale to tylko sprawiło, że wygrana smakuje lepiej.
W czwartej rundzie – która już jest wyrównaniem jej wielkoszlemowej życiówki – Iga zmierzy się z Anett Kontaveit z Estonii, czyli teoretycznie tą lepszą opcją z dwóch, na jakie mogła się tam natknąć. Drugą była bowiem Belinda Bencić, rozstawiona w Australii z szóstką. Jest tu jednak spore “ale”. Bo opcja niby lepsza, ale Kontaveit po prostu zmiotła Bencić z kortu. Szwajcarka wygrała tylko jednego gema, a cały mecz trwał zaledwie 49 minut. Sama Estonka mówiła potem, że “to był jeden z tych dni, gdy wszystko jej wychodziło”. I można się obawiać, że jeśli taki będzie mieć też pojutrze, to Świątek może mieć spore problemy. Nawet wtedy jednak sporo będzie zależeć od Polki – bo i ona w swej najlepszej formie jest zdolna pokonać każdą rywalkę. Do tego w ciemno można zakładać, że Iga – w przeciwieństwie do Belindy – nie odda pola rywalce, tylko sama będzie starać się przejąć inicjatywę. A Kontaveit w takich sytuacjach radzi sobie kiepsko. W dwóch turniejach przed Australian Open odpadała szybko – w drugiej (Brisbane) i pierwszej (Adelajda) rundzie. W Melbourne już doszła dalej, więc uznać możemy chyba, że jej wystarczy, prawda?
Pisząc jednym zdaniem: mecz zapewne będzie trudny, ale całkiem prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym Iga będzie pojutrze cieszyć się z awansu do pierwszego ćwierćfinału wielkoszlemowego w karierze. I oby tak się stało.
Iga Świątek 7:5, 6:3 Donna Vekić
Fot. Newspix