“Ja akurat jeżdżę spokojnie, więc nie narażam się na mandaty. Ale była taka sytuacja teraz na wiosnę, kiedy jechałem do Nowego Targu i przy lotnisku stał patrol policji. Otwieram okno, a pan patrzy do środka i mówi: dzień dobry, pan już po sezonie, to można pić, tak? I podaje mi alkomat. Powiedziałem mu, że można, ale nie kiedy się jeździ autem.”. Z Dawidem Kubackim rozmawiamy o wygranym niedawno Turnieju Czterech Skoczni, o pozasportowych pasjach, sposobach na relaks i, jak już pewnie zauważyliście, przygodach życia codziennego.
Zacznijmy od nagrania z portalu skijumping.pl, może się teraz wytłumaczysz: dlaczego nie wpuściłeś Kamila i Piotrka na podium, co tam się działo w Predazzo?
Taki jest sport, że podium jest zarezerwowane dla trzech osób. Chłopakom niewiele zabrakło. Piotrek mówił że pół punktu, potem się okazało, że 0.9. Mówiłem im, że trzeba było lepsze noty za styl dostać i bylibyśmy w trójkę na trzecim miejscu. Jednak 0.9 punktu, ani za metry nie idzie wykalkulować, ani za styl, jedynie za wiatr. Musiałby więc pomóc nam przypadek. Nie mam na to już żadnego wpływu. Wszystko o czym rozmawialiśmy, było oczywiście w ramach żartów.
Ale to chyba fajnie, że kamera uchwyciła taką sytuację, w której mogliśmy zobaczyć świetną atmosferę w kadrze.
Zgadza się. To trochę inna sytuacja, niż podczas wywiadów świeżo po skokach. Wtedy człowiek stara się odpowiedzieć na różne pytania i trochę poważniej do tego podchodzi. A to była sytuacja bliżej szatni. Wyszło śmiesznie, więc jest okej. To ważne, żeby radość była cały czas. Nie tylko na skoczni, ale też poza nią, bo sporo czasu razem spędzamy.
Gdzie widzisz u siebie rezerwy? Osiągnąłeś życiową formę: wygrana w Turnieju Czterech Skoczni, sześć podium z rzędu. Cały czas podkreślasz jednak w wypowiedziach, że to jeszcze nie jest twoje maksimum.
Według mnie zawody wygrywa zawodnik, który popełnia najmniej błędów. I wydaje mi się, że nie ma takiego, który nie popełniałby ich w ogóle. Jestem świadomy, że w każdym elemencie można jeszcze coś zrobić. To nawet nie jest kwestia zajmowanych miejsc, bo trzeba pamiętać o wpływie wiatru, czy czynników zewnętrznych. Czułem jednak, że ostatnie skoki w Val Di Fiemme nie były tak dobre, jakbym chciał. Widzę w sobie rezerwy.
Pod jakim kątem?
Pod każdym… na progu mogę radzić sobie nieco lepiej. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo nie będę podawał innym na tacy, tego nad czym pracujemy na co dzień. Chociażby moje telemarki nie były ostatnio pierwszej jakości. A czasem punkt w notach więcej, jest tym co dzieli nas od wygranej, albo kilku miejsc wyżej w klasyfikacji.
Wszystkich sędziów i tak się pewnie nie zadowoli, bo jak ostatnio patrzyliśmy na wyczyny pani z Niemiec w Predazzo, to zastanawialiśmy się czy to nie jest jakaś prowokacja ze strony FIS. Wracając do Turnieju Czterech Skoczni, udało się trochę odetchnąć po tym triumfie? Jak to wyglądało kilka dni po zdobyciu Złotego Orła?
O dziwo miałem względny spokój – poza gratulacjami i wiadomościami na stronie, do których się jeszcze nie dokopałem, bo jest ich bardzo dużo. Wróciliśmy do domu po całej nocy jazdy, więc pierwszy dzień był przeznaczony na odpoczynek. Kolejny to już trening w standardowym trybie, który robimy zawsze. A potem jechaliśmy na zawody. Ważne było trochę odpocząć i przygotować się do następnego startu.
Generalnie jesteś skoczkiem, który się sporo naczekał w ciągu swojej kariery. Na pierwsze punkty, pierwsze podium, jak i również pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata. Miewałeś wątpliwości co do tego, czy będziesz dalej skakał?
Nie tyle co się naczekałem, co sporo napracowałem. W tej kategorii bym to rozpatrywał. Prawda jest taka, że trochę mi to zajęło i nie było to dla mnie łatwe. Już od dziecka wiedziałem jednak, że skoki są tym, co kocham i chcę robić. Nawet kiedy bywało źle, to zawsze starałem się wszystko poprawić, a nie zakończyć. Nigdy nie miałem myśli, żeby rzucić nartami w kąt i zająć się czymś innym. Dopóki zdrowie pozwoli, będę chciał dalej skakać.
Podobno ojciec Zbigniewa Klimowskiego przewidywał, że szybciej zrobisz karierę w sumo niż skokach.
Jak miałem pięć lat, to nie należałem do najchudszych dzieci. Nie musiałem jednak nad tym specjalnie pracować. Kiedy rozpocząłem treningi, to waga szybko doszła do normy, a potem nie miałem z nią większych problemów. Jako skoczkowie musimy się oczywiście bardzo pilnować, ale jak człowiek się przyzwyczai do pewnego trybu życia, to nawet niczego nie zauważa.
Powiedziałeś kiedyś, że częstotliwość startów raczej nie sprzyja temu, żeby się chełpić trofeami. Jesteś jednak mistrzem świata, zdobywcą Turnieju Czterech Skoczni i medalistą igrzysk. Masz poczucie, że dokonałeś czegoś wyjątkowego, a sukcesy przekroczyły twoje oczekiwania?
Zgadzam się z tym, że nie mamy dużo czasu na świętowanie. Najważniejsze konkursy i zawody w ciągu sezonu, rozgrywa się w jego środku. Na przykład kończą się igrzyska, a my musimy się już przygotowywać do kolejnych startów. Radość po wyniku jednak istnieje i zostanie ze mną do końca życia. Po prostu człowiek się cieszy, ale nie ma za dużo czasu na rozmyślanie.
To prawda, że nie rozpoznajesz wszystkich Norwegów i Austriaków rywalizujących z tobą na skoczni? Bardziej się skupiasz na sobie, niż rywalach?
Tak było dziesięć, piętnaście lat temu, kiedy jeździłem na pierwsze konkursy letniego Grand Prix, czy Pucharu Świata. Byłem dzieckiem, które wolało iść na skocznię, niż oglądać skoki w telewizji. Jeśli była okazja, to siadałem przed telewizorem, ale nie było czegoś w stylu: koniec zabawy w polu, wracam do domu, bo zaraz zaczynają się zawody. Wolałem zawsze zagrać z kolegami, albo potrenować. Nie znałem tylu zawodników, co kumple którzy oglądali skoki namiętnie.
Mama nie wołała na Małysza?
Powiedzmy, że jak byłem w domu, to oglądałem cały konkurs, a jak mnie nie było, to nie oglądałem wcale. Byłem więc trochę do tyłu, jeśli chodzi o znajomość skoczków. Ale teraz kiedy skaczemy razem i jesteśmy na zawodach co tydzień, to ich znam i kojarzę kto jest kto.
Który konkurs w ramach Turnieju Czterech Skoczni był najtrudniejszy?
Wszystkie były dość trudne. Każdy stał na wysokim poziomie. Trzeba było mocno pracować, aby się w tej czołówce utrzymywać. Wydaję mi się, że nie umiałbym wyznaczyć jednych najtrudniejszych zawodów.
Ale wszyscy mówili, że Innsbruck jest dla ciebie przeklęty. Też to tak odbierałeś?
Może pod tym względem Innsbruck był trudniejszy, bo media bardzo to rozgrzebywały. Dla mnie to, że nie miałem na tej skoczni wyników, nie jest żadnym wyznacznikiem. Nieraz skakaliśmy tam podczas treningów i wiedziałem, że potrafię daleko latać. Brak wyników w poprzednich sezonach w Innsbrucku wynikał z mojej winy. Zawiniły błędy, a nie budowa skoczni.
To zwycięstwo jest o tyle przyjemne, że teraz nikt nie będzie miał do ciebie pretensji za radość po wygranej, jak to miało miejsce po mistrzostwach świata w Seefeld.
Dochodziły do mnie wtedy uwagi, że niepotrzebnie cieszyłem się z tamtego sukcesu. Nie czytałem zbytnio tego wszystkiego i nie znam szczegółów, kto co mówił. Prawda jest taka, że były to zawody sportowe, które przebiegły od początku do końca. Czemu miałbym po takim konkursie płakać? Trzeba się cieszyć, bo to jest sukces. Z tego co pamiętam, ktoś mi tam zarzucał, że się śmiałem w twarz innym zawodnikom. Nie pamiętam jednak takich sytuacji.
Wiemy jak te zawody wyglądały ze strony sportowej, wiadomo że u niektórych skoczków mogło pojawić się poczucie niesprawiedliwości. A teraz podczas TCS oddałeś osiem równych, dalekich skoków i w każdym konkursie byłeś na podium. I nawet jeśli ktoś chciałby wbić jakąś szpilkę, to nie ma jak, bo po prostu pokazałeś klasę.
To na pewno bardzo fajne uczucie. Ale wracając do mistrzostw świata, zgadzam się z tym, że zawody niekoniecznie musiały być rozgrywane. Można było przenieść je na kolejny dzień. Tym bardziej cieszę się jednak z mojego występu w mikstach. Oddawałem dalekie skoki i myślę, że chociaż tym byłem w stanie udowodnić, że sobie na ten sukces zapracowałem.
Jak reagujesz na głosy, że prestiż TCS spada w porównaniu do Raw Air, ze względu na niższe nagrody finansowe?
Nijak się do tego nie odnoszę, bo nie mam nic do gadania. TCS ma już swoją bardzo długą historię. Nagrody finansowe to jedno, ale idąc na skocznię, nie myśli się o tym. Człowiek koncentruje się na rywalizacji i oddawaniu dalekich skoków. To jest najważniejsze. Natomiast ludzie przychodzą na skocznie, nie po to żeby popatrzeć jakie nagrody dostaniemy, tylko dla emocji.
A zauważyłeś skok popularności od kiedy zostałeś znanym skoczkiem? Odzywają się dawni koledzy z ławki, koleżanki dzwonią i wspominają, że od siebie ściągaliście na lekcjach?
Nie zauważyłem znaczącego wzrostu popularności. Nawet po tym mistrzostwie świata w zeszłym roku, kiedy wydawało mi się że może być z tym ciężko. Ale tak się nie działo. Na pewno jest to po części zasługa tego, że Polski Związek Narciarski próbuje nas chronić przed mediami, abyśmy mogli odpoczywać i przygotowywać się do zawodów. Nie możemy pozwolić sobie na nadmierną liczbę nagrań i wywiadów.
Pamiętasz jakąś najśmieszniejszą sytuację z kibicem, która ci się przydarzyła?
Było naprawdę sporo takich sytuacji. Kiedy stoję w korku koło Zakopanego, to ludzie czasami mnie zauważają i machają, albo coś mówią. A kiedy stoimy dłużej, to nawet poproszą o autograf, a ja go podam przez okno. Takich fajnych momentów jest sporo. Nieraz chodząc po mieście, ktoś mnie zauważy, pogratuluje, ucieszy się. To miłe, że sport wzbudza u ludzi tyle emocji, a oni potrafią się nimi podzielić długo po sukcesie.
Policjanci potrafili odpuścić mandat?
Ja akurat jeżdżę spokojnie, więc nie narażam się na mandaty. Ale była taka sytuacja teraz na wiosnę, kiedy jechałem do Nowego Targu i przy lotnisku stał patrol policji. Otwieram okno, a pan patrzy do środka i mówi: dzień dobry, pan już po sezonie, to można pić, tak? I podaje mi alkomat. Powiedziałem mu, że można, ale nie kiedy się jeździ autem.
Wiedźmin i pokemony. Trzeba przyznać, że ciekawe znalazłeś sobie sposoby na uniknięcie stresu podczas Turnieju. Planujesz jakieś następne?
W pokemony gram już długo i raczej tego nie zaprzestanę. Co do Wiedźmina, tak się złożyło że skończyłem jeden serial podczas Turnieju i musiałem zacząć nowy. I akurat koledzy go polecili. Takich sposobów na odcięcie się od skoków jest sporo, bo oprócz seriali, czy gier, zdarza mi się zabierać na obóz model, którym można polatać, albo sama aparaturę, aby można było polatać na komputerowym symulatorze. Ale wiem też, że w kolejnych miesiącach skupię się na nauce, bo będę zdawał egzamin państwowy z latania szybowcem.
Po sezonie nie będzie więc tylko czasu na to, żeby się napić, ale też trochę pouczyć.
Napić się za bardzo nie można, kiedy chce się latać, bo to się mocno gryzie ze sobą. Albo jedno, albo drugie. Na pewno znajdzie się jednak czas na to, żeby usiąść z kolegami, wypić to piwo, porozmawiać i pocieszyć się tym co się działo w sezonie. Później będzie czekać mnie sporo aktywności niealkoholowych, bo do sportowca to nie za bardzo pasuje.
Szczególnie, że macie taką przypadłość, z tego co rozmawiałem z Maćkiem Kotem, że jesteście chudzi jak patyki i jedno, czy dwa piwka sprawiają, że bardziej kręci wam się w głowie.
Żaden skoczek na pewno nie jest ekspertem w tym temacie. Ale taka jest prawda, że nie ma potrzeby, abyśmy mieli mocną głowę, bo zajmujemy się skokami, a nie imprezami.
Zbliżają się skoki w Zakopanem, a więc nawiązując do znajomych: zdarza się komuś zadzwonić i zapytać, czy załatwisz bilety?
Zdarza się, aczkolwiek w Zakopanem przez sporą liczbę zainteresowanych przyjazdem na zawody, jest z tym ciężko.
Chcesz powiedzieć, że nawet mistrz świata nie może załatwić biletów na skoki w Zakopanem?
Wedle przepisów na zawodnika przypadają dwie wejściówki dla rodziny. Nie każdy z nich korzysta, bo chociażby Japończycy często ich nie potrzebują i oddają innym. Ale wciąż, podczas zawodów w Zakopanem, każdy chciałby zaprosić rodzinę, a miejsc jest mało. Staramy się sobie z tym radzić, ale nie jesteśmy w stanie tych biletów wyprodukować. Niektóre sprawy są nie do przeskoczenia.
Po twoim pierwszym zwycięstwie w Pucharze Świata, w Szaflarach na twoją cześć postawili siedmiometrowego bałwana, który niestety zniknął, bo komuś przeszkadzał. Po zdobyciu Złotego Orła odzywali się do ciebie w ramach jakiegoś innego podarunku?
Żadnych propozycji nie było. Tam sytuacja wydawała się trochę śmieszna, chociaż oczywiście sam gest był bardzo przyjemny. Potem przerodziło się to w nieco kuriozalną sytuację, nie wiem jak ona się zakończyła.
Czytałem, że bałwan zniknął.
Bałwan musiał zniknąć, bo powstał w zeszłym roku, więc nie mógł wytrzymać całego lata. Po tej aferze musieli go trochę rozebrać. Nie chciałbym się wdawać w szczegóły. Z tego co słyszałem, konserwator zabytków miał uwagi, że jakiś zabytek tam jest. Sam widziałem tylko kawałek parkingu i ślad po jakimś murku. Ale tak jak mówiłem, nie znam się na tym.
Masz już Złotego Orła, a sytuacja w Pucharze Świata wygląda coraz lepiej. Apetyt rośnie w miarach jedzenia, atakujesz Kryształową Kulę?
Wiem o co toczy się walka. Ale tak jak nie mówię przed zawodami w jakie miejsca celuję, tak i w tym wypadku wstrzymałbym się z zapowiedziami. Mam świadomość, że można sobie planować i mieć dobre chęci, ale dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane. Tu trzeba pracy i skupienia. Marzenie o tym, jaki chce się osiągnąć wynik w niczym nie pomaga. Trzeba myśleć co trzeba zrobić, żeby w ogóle było to możliwe.
ROZMAWIAŁ WOJCIECH PIELA