Reklama

“Nie przyjadę na trening, nie mam na bilet”, czyli żywot piłkarza bez wypłaty

redakcja

Autor:redakcja

12 stycznia 2020, 13:17 • 20 min czytania 1 komentarz

Bogusław Kaczmarek mówił, że płacono mu w czekach – czekał, czeka i będzie czekać na pieniądze. Grzegorz Szamotulski na propozycję zawieszenia i zamrożenia premii odparł, że w zawiasach to są drzwi, a zamrożony to jest Walt Disney. Polski futbol z wymigiwania się od płacenia piłkarzom mógłby robić habilitacje. Ale jak wygląda życie piłkarza, który pół roku nie widział obiecanych pieniędzy? Makaron z cukrem, bilet na MPK przerastający domowy budżet i kolacje stawiane przez trenera.

“Nie przyjadę na trening, nie mam na bilet”, czyli żywot piłkarza bez wypłaty

Zasadniczo szatnia w momentach biedy jest monolitem – każdy siedzi w tym szambie po pachy i nie chce zanurkować. Ale na ogół w zespołach jest kilka osób, na które patrzy się z większą uwagą – dlatego, że mają jakieś oszczędności na kontach i w trudnych chwilach będą mogli wesprzeć kolegów groszem. – W Lechu kimś takim był Piotrek Świerczewski. Pamiętam, że było nas kilku młodych chłopaków, kasy nie widzieliśmy kilka miesięcy, a zbliżały się Święta. “Świrek” nas zwołał, kilku młodziaków, i mówi tak: “panowie, ja coś tam sobie odłożyłem, nie zbiednieję, a wy chociaż będziecie mieli co dziewczynie pod choinkę ustawić”. Dał nam po kilkaset złotych – wspomina Damian Nawrocik.

No takie były czasy. Wie pan, ja w Lechu widziałem wypłatę… Nie no, chyba ani razu nie zobaczyłem. Jakieś zwroty typu “pół premii” albo “ćwierć meczówki”, ale takie wypłaty miesięcznej to wydaje mi się, że ani razu nie dostałem. Ale odłożyłem sobie coś na czarną godzinę w trakcie gry na zachodzie, więc mogłem chłopakom pomóc. Wiadomo, życia na nowo sobie za to nie ułożyli, ale przynajmniej mieli coś na te Święta – dodaje Świerczewski.

Tamten Lech dużo zawdzięczał faktowi, że wielu chłopaków pochodziło z Poznania albo z Wielkopolski. Oni temu Kolejorzowi kibicowali, więc czasami łatwiej było im przymknąć oko na brak płynności finansowej. Wiadomo, umowa jest umowa, to jakaś patologia, że się nie płaci pracownikowi. Ale mówię o tym, że czasami lechitom łatwiej było się zmotywować do tego, żeby zacisnąć zęby na to, że kolejny miesiąc grają za darmo. Wystarczy popatrzeć na nazwiska – Bosacki, Mowlik, Ślusarski, Zakrzewski, Goliński, ja… Sami ludzie z regionu – mówi Nawrocik: – Myślę, że gorzej mieli ci, którzy przyjechali do Poznania gdzieś z innych regionów Polski. Po pierwsze – trzeba opłacić mieszkanie, my tego problemu nie mieliśmy, bo kawalerowie, bo mogliśmy żyć u rodziców. Po drugie – dojazdy. Po trzecie – rodzina zostawiona na drugim końcu Polski też musi za coś żyć. A co im powiesz – “no nadal przelewu nie mam, ale chociaż gole strzelam”?

Trudno też wytłumaczyć szaremu człowiekowi, że piłkarz, który pół roku nie widzi wypłaty, też może wpaść w problemy. Niekoniecznie przez to, że żyje z dnia na dzień, a dziesiątki tysięcy złotych z poprzednich przelewów rozbił na fury, ciuchy i imprezy. – Wydaje mi się, że najgorzej w takich sytuacjach mają młodzi piłkarze, którzy jeszcze nic nie zdążyli sobie odłożyć – mówi Rafał Pietrzak, któremu nie płacili w Wiśle Kraków: – W zespole mieliśmy chłopaków, którzy wynajmowali mieszkania i płacili czesne za szkołę. Oni mieli relatywnie niskie kontrakty, więc nie za bardzo mieli co poodkładać. Szatniowa starszyzna im pomagała, pożyczała pieniądze, żeby młodzi mogli sobie jakoś przeżyć od pierwszego do pierwszego.

Reklama

Sebastian Przyrowski opowiadał: – W Polonii młodsi zawodnicy, jak Paweł Wszołek, Łukasz Teodorczyk, Miłosz Przybecki, mieli małe kontrakty, więc dostawali jakieś pieniądze, my mieliśmy duże i nie dostawaliśmy nic. Ja nie dostałem nic przez dziewięć miesięcy. Jednak gdy siadaliśmy przy stole, to byliśmy równi. Jedliśmy tosty za pięć złotych i jadł je każdy: Baszczyński, ja, Wszołek, Teodorczyk i tak dalej. Nie było tak, że ktoś sobie szedł akurat na coś innego. To nas scalało i miało przełożenie na boisko, gdzie wszyscy mieliśmy do siebie zaufanie. Ale podkreślam: żeby to działało, potrzebny był ktoś taki jak trener Stokowiec.

Rola trenera w takich kryzysach jest trudna do przecenienia. O wspomnianym Stokowcu w biedującej Polonii mówiło się, że umiał zadbać o atmosferę w zespole pogrążonym w finansowej agonii, zresztą fakt, iż skończył sezon na siódmym miejscu w lidze dużo mówi. Taka nawet głupia gra, jak strzelanie w poprzeczki, potrafiła odciąć piłkarzy choć na chwilę od tego syfu.

Daniel Gołębiewski: – Stawką nie mogły być pieniądze, więc zakładaliśmy się o to, kto zrobi herbatę i będzie ją podawał niczym kelner. Pytając: „ile łyżeczek cukru, czy życzy pan sobie cytrynkę?”. Trener raz taki zakład przegrał i nie miał problemu z przyjęciem „kary”.

W Wiśle Stolarczyk zabierał zawodników na strzelnicę czy na kolacje. – Wtedy przychodziliśmy ze słoikami i kurtkami z dużymi kieszeniami, żeby popakować jedzenia na później. Nie no, tak poważnie, to trener Stolarczyk był strasznie ważną postacią dla zespołu w tym kryzysie. On i cały sztab. Starał się nas odcinać od tego, czasami rozładowywał atmosferę żartem, czasem podkręcał nasze emocje. Wiedział kiedy i jak tym zagrać. Wyniki pokazywały, że robił to skutecznie. Pamiętam też, że mówił nam “panowie, jeśli komuś będzie na coś brakować, jeśli będziecie mieli jakieś pilne zobowiązania finansowe, to nie bójcie się pożyczyć ode mnie” – wspomina Pietrzak.

Świerczewski: – Trener Michniewicz też był dobry w te klocki. To jest mistrz budowania atmosfery, trzeba mu to oddać. Chociaż, tak szczerze mówiąc, my mieliśmy wtedy taką ekipę, że atmosfera robiła się sama. Nawet, gdy wypłatę dawali ci w dwudziestozłotówkach zebranych w kasie biletowej. Właściwie prawi sami poznaniacy w zespole, wesołe chłopaki, z fantazją. Pamiętam, że raz z Reissem spóźniliśmy się na trening. Czesiu zamknął drzwi i uradowany, że mnie i Reissika przyłapał na spóźnieniu. A my, myk, przez balkon. Czesiek wchodzi, a ja z Piotrkiem przebraniu z szyderczym uśmiechem na twarzy. Właściwie codziennie coś wykręcaliśmy. Zabijało się te myśli typu “cholera, znowu do klubu, znowu nie zapłacą”.

Ale wracając do wątku “ja jestem kibicem i zarabiam dużo mniej od piłkarzyków, nie wiem jakim cudem przy ich pensjach mogą narzekać na poślizgi w wypłatach” – to myślenie płytkie. – Ja nigdy nikomu w portfel nie zaglądam, ale nie rozumiem takiego gadania. Dlaczego? Bo nie wiadomo, co zawodnik robi w życiu. Może ma kredyt, może zainwestował w coś pieniądze, może buduje dom i nie ma jak opłacić ekipy budowlanej? Każdy ma jakieś wydatki i jednemu wystarczy kilka tysięcy, innemu kilkanaście. Nie można patrzeć stereotypowo, że jak piłkarz nie dostaje kilka miesięcy pensji, to luzik, bo przecież wcześniej dostawał niezłe pieniądze – uważa Pietrzak.

Reklama

W pełni się zgadzam z tym. Różne są sytuacje. Zresztą – o czym my mówimy? Przecież to jest jakaś patologia, że możemy usprawiedliwiać niepłacenie za pracę. Zawodnik przychodzi na treningi, gra w meczach, ryzykuje swoim zdrowiem, a mamy machnąć ręką, bo zarabia więcej niż ktoś inny? Ja poznałem pracę jako piłkarz, ale i jako pomoc w domu dla starszych ludzi czy pracę czysto fizyczną. I nie widzę powodów, by mówić, że niepłacenie zawodnikowi jest mniejszą patologią niż niepłacenie robotnikowi. To i to jest łamaniem zasad – dodaje Nawrocik: – Pamiętam, że gdy grałem w KSZO, to miałem na głowie kredyt. Pewnego dnia zadzwonił do mnie pan z banku i pyta, dlaczego nie opłaciłem raty. Mówię, że nie płacą mi w klubie od paru miesięcy. On zdziwiony – jak to, piłkarzowi nie płacą? A ja – no, nie płacą, gdyby płacili, to bym z panem właśnie nie gadał. “Piłkarz” w rubryce “praca” nie sprawiał, że byliśmy zwolnieni z normalnych opłat. Myślę, że ludzie powinni to wziąć pod uwagę, gdy machają ręką, gdy pojawiają się newsy, że któryś klub im nie płaci.

Niestety poza wspominkami o budowaniu atmosfery, odganianiu myśli i wzajemnym wspieraniu – bieda w klubach to często opowieść o syfie, problemach, kombinowaniu. Anegdoty miło powspominać, ale w klubach biedujących bywało niewesoło.

Bobo Kaczmarek miał to „szczęście”, że regularnie trafiał do klubów, które zalegały z płatnościami. Właściwie jest w tej dziedzinie ekspertem, bo Stomil, Sokół Tychy, GKS Katowice. To może historyjka o tym pierwszym:

Pojechaliśmy do Cetniewa. To było dość dziwne, mieliśmy styczeń, a piłkarzom nie płacono od września. Pojechali jednak, lecz postawili warunek, że jeśli po kilku dniach nie dostaną pieniędzy, wrócą z powrotem do Olsztyna. I tych pieniędzy nie było. Zawodnicy wysupłali jakieś zaskórniaki, złożyli się na autokar i chcieli ruszać w drogę powrotną. Długo trwały pertraktacje, by zostali. Mówiłem im, że teraz, na tym obozie, walczą o swoją przyszłość, bo ktoś ich może zauważyć po dobrej wiośnie. Zgodzili się zostać, jeszcze ktoś życzliwy podesłał tysiąc złotych, więc można było pojechać pod hurtownię i nakupić cytrusów, potrzebnych do uzupełnienia elektrolitów. A Stomil się utrzymał i kilku piłkarzy zostało w poważniejszej piłce, z czego mam satysfakcję.

Jeden z najbardziej biedujących klubów ostatniej dekady – ŁKS przed spadkiem do otchłani piłki niższych lig. Klejenie składu z czego się dało, organizowanie treningów w parku, zrzutki kibicowskie na autobus dla drużyny chwilę przed wyjazdem na mecz. –  Ja wiedziałem na co się piszę. Po pół roku braku gry chciałem wrócić do regularnych występów – wspomina Wojciech Łobodziński: – Zrobiłem wywiad, co się dzieje w klubie. Po przyjściu sytuacja mnie więc sytuacja nie zaszokowała, choć naprawdę brakowało na podstawowe rzeczy. Już nawet nie chodziło o piłkarzy, bo przychodzili tacy, którzy jakieś tam pieniądze mieli i byli w stanie się utrzymać. Ale młodzi zawodnicy czy obsługa na stadionie, sztab, masażyści… Tam był ogromny problem. Ludziom nie wystarczało na nic i trzeba było się zrzucać. Było bardzo źle. Natomiast ja podchodziłem do tego tak, że po pierwsze trzeba regulować należności właśnie tym ludziom z administracji, dookoła drużyny, bo oni nie zarabiają tak dużych pieniędzy i jeśli oni nie mają przelewów, to problem jest ogromny. 

Co ja będę mówił… No bieda taka, że aż świszczało – załamuje ręce Świerczewski: – Chcieliśmy raz obejrzeć mecz w Canal+. Taką analizę rywala, tak to nazwijmy. Problem był taki, że… nie było na czym. Wcześniej był telewizor, bo trener Probierz przywiózł do klubu swój, ale jak odszedł, to wziął ze sobą, normalna sprawa. Raz przychodzi do mnie piłkarz i mówi “trenerze, ja jutro nie przyjadę na trening”. Już go chciałem ochrzaniać, w głowie cała formułka “grasz dla siebie, dzisiaj odpuścisz, jutro wypadniesz z radarów klubowych, zapomną o tobie”. A on “nie no, trenerze, serio nie przyjadę, bo nie mam 3,50 na bilet na autobus”. Pomyślałem sobie – ja pierdolę, Piotrek, to jest już gruba sprawa. My tydzień przed ligą nie mieliśmy gdzie trenować. Jakieś parki, sztuczne boisko zmrożone. Pierwszy trening na boisku przed startem rundy… No to był start rundy, na Legii. Wtedy chłopacy pierwszy raz wyszli na boisko. 

Łobodziński: – Pamiętam, że na jeden z ostatnich meczów wyjazdowych zrzucili się nam kibice. W klubie był komornik, było źle. Nie mieliśmy zgrupowania zimą, nie mieliśmy gdzie trenować. Nic. Zimowy okres przygotowawczy przetrwaliśmy w parku.

W Warcie Poznań za schyłkowej ery Pyżalskich na jednym z treningów zabrakło wody. Po prostu w klubie nie było pieniędzy na to, żeby ktoś mógł wyskoczyć do sklepu po baniaki z wodą. 3,50 zł na bilet MPK. 2,00 zł na pięciolitrowy baniak z wodą – podstawowe potrzeby w klubach biedujących.

Świerczewski: – A, to jeszcze coś mi się przypomniało. W klubie złamanego grosza, chłopacy bez wypłat ponad pół roku. Pytam ich – ty, a co ty jesz na obiad? A zawodnik, że trzeci dzień makaron z cukrem. Powiedziałem mu, że chociaż węglowodany dobrze naładował.

WARSZAWA 12.12.2019 TRENING BYLEGO PILKARZA PIOTRA SWIERCZEWSKIEGO PRZED JEGO PIERWSZA WALKA W MMA --- EX-FOOTBALLER PIOTR SWIERCZEWSKI TRAINING SESSION IN WARSAW BEFORE HIS FIRST FIGHT IN MMA PIOTR SWIERCZEWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Pietrzak: – No to w Wiśle aż tak źle nie było. Śniadania mieliśmy w klubie, więc chociaż młodzi nie musieli po Lidlach biegać, żeby coś zjeść z rana. Ale te kolacje trenera Stolarczyka robiły robotę… Nie no, śmieję się. Nie było tak, że zjadaliśmy tynk ze ścian. Trzeba było żyć skromnie. Kto mnie zna, ten wie, że pieniędzmi nie szastam. Ale w takim okresie trzeba zacisnąć pasa. Najpierw podstawowe wydatki, pilne opłaty, później dopiero myślenie o czymś innym. A jak brakuje, to szukasz życzliwych ludzi, którzy pożyczą. U nas byli starsi piłkarze, którzy się dorobili, więc niektórych poratowali.

Nawrocik: – Od kogo się pożycza? Albo od najbliższych, albo od ludzi, którzy dobrze ci życzą i mają z czego pożyczyć. Tylko wiesz co jest najgorsze? Gdy w klubie mamią cię, że wypłata będzie jednak za miesiąc, ty powiesz swojemu pożyczkodawcy, że za ten miesiąc oddasz. Mijają te cztery tygodnie i prezes znów rozkłada ręce. “Damiano, jednak nie teraz”. I weź teraz świeć oczami przed tym, któremu obiecałeś zwrot kasy.

Każda kolejna obsuwa w wypłacie frustruje bardziej. Kogokolwiek pytamy – nikt nie mówi, że “przy szóstym miesiącu przestałem liczyć”. Raczej “z każdym kolejnym tygodniem byłem bardziej wkurwiony”. Trzeba było brać sprawy w swoje ręce. Czasami do władz klubu chodziły delegacje z rady drużyny, innym razem zespoły strajkowały i piłkarze nie wychodzili na trening.

Smutny był koniec Ruchu Chorzów w Ekstraklasie. U „Niebieskich” nigdy w ostatnich latach ligowego grania się nie przelewało, ale sezon 16/17 przelał czarę goryczy. Wyszło, że klub zawierał z piłkarzami podwójne umowy, by ukrywać zaległości i mieć nadzieję na licencję, poza tym brakowało choćby wypłaty piłkarzom premii, co też starano się skrzętnie ukryć. Niestety, a może jednak „stety”, bo nie ma co zasłaniać patologii, sprawa wyszła na jaw (zresztą na naszych łamach).

Czasy tych opóźnień w przelewaniu premii i wypłat wspomina Marek Zieńczuk: – To było raczej chodzenie na górę i upominanie się o te pieniądze. Raz były półprawdy, raz wywalczyło się skromną zaliczkę, potem klub miał jakiś zastrzyk i wyrównywał. Wspomnę sezon, w którym walczyliśmy o mistrzostwo Polski – dwie kolejki przed końcem mieliśmy cztery czy pięć miesięcy zaległości, ale wszyscy robili swoje. Nie wpływało to super na atmosferę, jednak wiadomo, jak jest wynik to reszta schodzi gdzieś na dalszy plan, inaczej się to wszystko układa w klubie przy wygranych. Umówmy się, w Ruchu nie ma kontraktów z najwyższej półki, szczególnie młodsi chłopacy zarabiają nieduże kwoty, część z nich studiuje, pomaga rodzicom, musi wynajmować mieszkanie i pieniądze szybko się rozchodzą. Nawet jak te miesiące są wyrównywane, to odbywa się na zasadzie piłkarskiej, czyli przyjął-oddał, bo pożycza się pieniądze, a potem oddaje. To nie jest wolna głowa do grania w piłkę i do koncentrowania się tylko na treningu. Nie mówię, że dla wszystkich, bo są chłopacy, którzy mają jakieś oszczędności, ale i tak to nie pomaga w szatni.

CHORZOW 10.08.2013 MECZ 4. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2013/14: RUCH CHORZOW - LEGIA WARSZAWA 2:1 --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: RUCH CHORZOW - LEGIA WARSAW 2:1 MAREK ZIENCZUK LUKASZ BROZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zieńczuk nie ukrywa, że dziwił się trochę Waldemarowi Fornalikowi, który nie wspierał swoim autorytetem walki o spłacenie zawodnikom tych sławetnych premii: – Nie wiem, każdy wybiera swoją drogę, którą podąża, może trener Fornalik liczył, że zrobi to po cichu i porozumienie między nim a klubem zostanie zawarte. Nie każdy chce sobie palić mosty, trener Ruchowi wiele zawdzięcza, Ruch trenerowi jeszcze więcej. Na pewno fajnie by było gdyby sprawę wsparł swoim słowem i autorytetem, wtedy wiele osób spojrzałoby na ten temat inaczej. Nie wypowiedział się, może premię ma zapłaconą, nie mam pojęcia.

W Wiśle Kraków o wypłaty dopominała się rada drużyny. – Dostaliśmy raz zapewnienie, że zostaniemy spłaceni. Później “góra” mówiła, że jednak nie w tym miesiącu, ale za miesiąc – to już na bank, panowie, spokojnie, będzie ogarnięte. Za trzecim razem już każdy wiedział, że zobaczy te pieniądze jak świnia niebo. Nawet nie było co wchodzić na stronę banku, bo przelewu tam trudno było szukać. Kiedy uwierzyłem, że dostanę od Wisły wypłatę? Jak do szatni wszedł Kuba Błaszczykowski i zapewnił, że możemy być spokojni. I tak też było – wspomina Pietrzak.

My też w Lechu myśleliśmy o strajku, ale Czesiu Michniewicz nam powtarzał “panowie, co wam to da? Ale tak serio, co tym osiągnięcie? Dzisiaj nie wyjdziecie na trening, w weekend zagracie do dupy i kto was później weźmie do klubu? Tu jest biednie, gdzie indziej płacą, ale żeby tam zagrać, to trzeba coś prezentować”. No i wychodziliśmy na te treningi, a później na mecze. Chłopacy porobili kariery, mnie zniszczyło zdrowie, ale pewnie Czesiu miał rację. Kto chodził na rozmowę o kasie? Rada drużyny, chyba w każdym klubie tak było czy jest – zdradza Nawrocik.

Można też wjeżdżać z buta do gabinetu jednej z najważniejszych osób w klubie. Jak – a jakże – Grzegorz Szamotulski za czasów gry w Amice. We Wronkach na ogół płacili na czas, ale prezes Wojciech Kaszyński wpadł na pomysł zamrożenia premii dla zawodników Amiki. “Szamo” dał wówczas instruktaż jak walczyć o obiecaną kasę.

– Niech pan spojrzy za okno, prezesie – mówi Szamotulski w gabinecie “Kaszy”.

Kaszyński zaskoczony rzucił okiem.

– Niech pan mi powie, czy tu jest, kurwa, ładnie?!

– Co?

– Czy tu jest, kurwa, ładnie? Czy panu się wydaje, że ja przyszedłem do Amiki, bo mi się podobają Wronki? Pan myśli, że ja marzyłem całe życie, żeby grać we Wronkach? No chyba, kurwa, nie! Niech pan mi powie, czy może tu jest wspaniały stadion? No chyba, kurwa, nie! A może jest fanatyczna publiczność? No chyba, kurwa, nie! Ja tu przyszedłem grać dla kasy! I pan teraz mówi, że mi nie zapłaci tego, co obiecał! Jak pana nie stać na piłkę nożną, to niech pan tu zrobi żużel! Gollob będzie zapierdalał wokół boiska, ja mu mogę czyścić motor!

Absolutne mistrzostwo świata w walce o zaległe pieniądze osiągnęli piłkarze Polonii Warszawa, gdy tą rządził Ireneusz Król. Kto nie oglądał dokumentu “Kasa będzie jutro”, ten gapa. ŁKS 2008/09 był wzorcem z Sevres dla zadłużonego klubu, tutaj mieliśmy ucznia, który dorastał do mistrza. Czego tam wtedy nie było? Koszulki z karykaturami Króla, totalna szydera z odpiętymi wrotkami w wywiadach.

Przyrowski: – W momencie, w którym nas przejął, z Polonią było można zrobić coś fajnego. Byli ludzie, którzy chcieli pomagać, ale on to z premedytacją wziął wszystko na siebie. Do tej pory działa na naszą szkodę, bo gdyby tak nie było, może byśmy jakąś część pieniędzy odzyskali. A do tej pory nie stało się tak z żadną złotówką. Jesteśmy na drodze sądowej, mamy sprawy powygrywane, mamy zasądzone pieniądze, ale nie da się ich jednak odzyskać. Są zamrożone. Nie tylko my zostaliśmy oszukani, ale też inne podmioty. Zobaczymy, może kiedyś coś z tego będzie. Król wiedział, co może z tego wyciągnąć. Szedł na żywioł i nie wierzę, że cokolwiek na tym stracił. Zarobił dobre pieniądze na Polonii przez ten rok, bo transze, które wpływały do klubu, nie szły dla nas, tylko do niego i jego firmy. Oszukiwał nas. Ja miałem oferty, mogłem odejść, ale chciałem zostać w Polonii.

Król to postać, na której gniew – także kibiców – się zogniskował. Czasami w klubach rzadko można znaleźć tego jedynego winowajce faktu, że piłkarze przez pół roku czy rok nie dostają wypłat. Na ogół odpowiedzialność się rozmywa – piłkarze idą do prezesa, ten odsyła do właściciela. Właściciel każe rozmawiać z radą nadzorczą. Rada nadzorcza patrzy w stronę sponsorów. Sponsorzy mówią, że przecież kasę przelali i żeby pogadać z prezesem. Zawodnicy biegają od gabinetu do gabinetu, a koniec końców i tak zostają z niczym.

Los Króla podzieliła w Warcie rodzina Pyżalskich. Wyciągnęli klub z dna, na które sami ją zaprowadzili. “Zieloni” wyszli z III ligi na zaplecze Ekstraklasy, ale już awans z II do I ligi robili na kredyt. – Głupio się jechało do innych klubów, gdy ty żyłeś za trzysta złotych, a ktoś tam miał dziesięć tysięcy złotych pensji. Każdy się na nas zgadywał, bo byliśmy wysoko, a u nas chłopaki tak układali treningi, żeby jak ktoś dorabiał sobie na przykład prowadząc treningi dzieciaków mógł się wyrobić – wspomina Adrian Lis.

W pewnym momencie zaległości zaczęły sięgać pięciu, sześciu miesięcy. Niektórzy zawodnicy mieli płacone regularniej, bo jakoś się dogadywali z Pyżalskim. Inni czekali. W końcu po klubie rozeszła się plotka, że klub ma zostać lada dzień wycofany z rozgrywek. Piłkarze wiedzieli, że albo Warta zostanie sprzedana zainteresowanemu inwestorowi, albo zaległych pieniędzy już nigdy nie zobaczą. – Jutro robimy strajk, nie wychodzimy na trening. Przyjedziecie z kamerami? Pomóżcie nam powalczyć o Wartę i o nasze rodziny – zaczęli pisać po znajomych dziennikarzach.

Pyżalski był w klubie persona non grata, tak jak kilka lat wcześniej Król w Polonii. Gdy rozmowy Pyżalskich z nowym właścicielem niepokojąco się przedłużały, do biura wparowała cała grupa piłkarzy. – Nie wyjdziemy stąd dopóki nie sprzedacie klubu – zaordynowali: – Mamy rodziny, kredyty, domy na głowie, a pan leci w kulki.

Panowie, mi też jest ciężko, interesy nie idą, rozumiem was… – odparł Pyżalski.

Ale to pan przyjechał nowym Mercedesem, a nie my – usłyszał w odpowiedzi.

Presja przyniosła efekty – Pyżalscy sprzedali klub, niedługo później zaczęto regulować zaległości. O twórcach “Zielonej Rewolucji” nikt w klubie nie chce już mówić. Tak jak byli piłkarze o Królu przypominają sobie tylko wtedy, gdy trzeba się sądzić o zaległy hajs. – Nie czuję do niego nienawiści, bo jestem takim człowiekiem, który stara się, by takie uczucie było mu obce. Natomiast mam wielki żal, bo wiem, że ten człowiek robił to wszystko z premedytacją. Siedział z nami, patrzył w oczy i mówił: „panowie, ja dam sobie obie ręce uciąć, że będzie dobrze, Polonia nie upadnie”. Byliśmy tacy, że chcieliśmy wierzyć w ludzi i w jego przypadku możemy sobie pluć w brodę. No, ale to jest jego droga i myślę, że kiedyś za to wszystko odpowie, bo to się za nim ciągnie i będzie ciągnęło. Aczkolwiek pewnie ma takie podejście do tego, że to mu zwisa i powiewa… – mówi Przyrowski.

I coś czujemy, że na Warcie, Wiśle czy Polonii się nie skończy. Czy będą ekstrema, jak te ŁKS-u sprzed dekady, gdy klub był lepiony na kolanie tydzień przed startem rundy? Też nie wykluczamy. Dziś na szczęście piłkarze są już lepiej chronieni przez prawo, znacznie szybciej mogą rozwiązywać kontrakty, uwalniać się od pracodawcy i już po zerwaniu umowy sądzić się o zaległości. Wzrost wynagrodzeń w Ekstraklasie też sprawił, że zawodnicy mogą przygotować sobie lepszą poduszkę bezpieczeństwa. Ale co niektórzy przed laty mieli na papierze, a czego nie dostali, to już przepadło. – Śmieję się, że gdybym dzisiaj dostał zwrot tych wszystkich pensji z kariery, to kupiłbym dwie-trzy kawalerki w dużym mieście – kończy Świerczewski.

DAMIAN SMYK

PAWEŁ PACZUL

***

Poprzednie teksty autorów, gdzie anegdoty sypią się tonami:

Jak piłki, to lekarskie, jak bieganie, to po górach. Zimowe obozy w anegdotach

Niekwestionowanym zwycięzcą w piciu na umór został lekarz Górnika Łęczna, który w Turcji najzwyczajniej w świecie przesadził. Facet na tyle przeszacował swoje możliwości, że uwierzył we własną nieśmiertelność i w stanie upojenia wyszedł z pokoju przez balkon. Współtowarzysze libacji nawet nie zauważyli, że jeden z nich zniknął z imprezy i nieszczęśnika dopiero nad ranem znaleźli piłkarze z sąsiedzkiej ukraińskiej drużyny. Lekarz leżał w krzakach i spał. Skończyło się i tak szczęśliwie jak na to, że chłop wyleciał z balkonu na drugim piętrze – został odwieziony do szpitala, gdzie stwierdzono u niego złamanie nogi i uraz kręgosłupa.

„Biało-czerwona na maszt i ładujemy frajerów w kakao”, czyli o sztuce motywacji

„Wójt” to „Wójt”, żadne prostoty, wycinanki, krzyki czy gierki psychologiczne. Coś innego. Nie mówimy, że coś szczególnie skutecznego, ale jednak innego.

Maciej Żurawski:

– Przy okazji jakiegoś meczu, kiedy trener postawił mnie bodaj na pomocy, stwierdził: „Żuraaaw, ja wiem, że ty sobie lubisz depnąć w pedał!” Te jego sformułowania były zabawne, ale przynajmniej wszyscy wiedzieli, co mają robić. Każdy trener ma swój sposób bycia, taki trochę kit, na którym jedzie i to też jest ważne, żeby umieć dotrzeć do zawodników. Też nie wiem, co trener robił wieczorami, ale rano zawsze wyglądał fantastycznie. Uczesany, wypachniony. Wzór.

Do Piotra Włodarczyka:

– Słuchaj no, misiu. Jeśli w ciągu pięciu minut nie oddasz celnego strzału na bramkę, to przybiegniesz do mnie z powrotem, robisz dwa kółka wokół boiska i dopiero wracasz do gry.

Przed meczami:

– To piękni chłopcy, ładnie wyglądają, jak grają na gitarach, gdy świeci słońce. Niech sobie grają, ale nie dzisiaj i nie tutaj w Warszawie. Nam tu nikt, kurwa, nie będzie grał! Bo od grania my dzisiaj jesteśmy. Jedziemy z nimi od samego początku. Kurwa, kiełbachy w górę i do boju.

„Połamię ci nogi”, „twoja matka to dziwka”, czyli trash talk w pigułce

Michał Listkiewicz z pozycji arbitra meczu też swoje widział. Mówi: – Miałem problem tylko z jednym piłkarzem. Nazywał się Piotr Jegor. Nigdy nie było nam po drodze. Ale raz pokazałem mu czerwoną kartkę, a jemu wtedy puściły hamulce. „O ty kurwo, to teraz ci pojadę”. I puścił taką wiązankę, że nigdy takiej nie słyszałem. Pytam „już? Skończyłeś?”. A on dalej swoje. Normalnie raport sędziowski ma dwie strony, tutaj musiałem wypisać z dziesięć, żeby te wszystkie jego inwektywy zmieścić. To prawda, że dzisiaj piłkarze muszą się bardziej pilnować, bo wszędzie są kamery. Wtedy pozwalali sobie na takie drobne zaczepki. Pamiętam, że Boniek z Buncolem w którymś z meczów mocno się ścierali. Najpierw Boniek Buncola wytarzał w błocie, bo to był taki mecz w deszczu. Podbiegam, a oni „panie sędzio, bez kartek, my to sobie wyjaśnimy”. No i zaraz Buncol chlusnął błotem Bońkowi. Był jeszcze taki jeden zawodnik. Szóstka, defensywny pomocnik, raczej nie imponujący szybkością. Ale w jakiś dziwny sposób zawsze, gdy gonił go szybszy rywal, to on był z przodu. Przeciwnik nijak nie potrafił go wyprzedzić. Strasznie mnie to dziwiło, bo on nigdy tych przeciwników nie potrafił dogonić. Sekret wyjawił mi dopiero po latach, gdy przyznał „panie Michale, bo jak pan nie widział, to ja ich za jajka ściskałem i z bólu biec nie mogli.”

 Fot. FotoPyk

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

1 komentarz

Loading...