Był Adam Małysz, był – dwukrotnie – Kamil Stoch. Teraz jest Dawid Kubacki. To on zgarnął dziś złotego orła za triumf w Turnieju Czterech Skoczni. Zresztą w fantastycznym stylu, nie pozostawiając rywalom żadnych złudzeń co do tego, że to jemu najbardziej należy się ta nagroda. Potwierdził tym samym coś, o czym niby wiedzieliśmy od dawna, ale mimo wszystko nieco brakowało nam dowodów – że jest kozakiem.
*****
Widzimy oczyma wyobraźni taką scenkę: rok 2060, zima. Dom gdzieś w okolicach Tatr, przytulony do górskiego zbocza. Na zewnątrz, o dziwo, leży śnieg. W środku za to wesoło w kominku trzaska ogień. Obok stoi włączony telewizor. Tam reklamy, bo trwa właśnie przerwa w konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich. W fotelu, ustawionym przed ekranem, siedzi wygodnie ułożony staruszek. Podbiega do niego kilkuletni chłopczyk, cały rozemocjonowany oglądanymi chwilę wcześniej lotami. Woła:
– Dziadku! Dziadku! Opowiedz o tym, jak sam skakałeś!
– A o czym chcesz usłyszeć?
– O Turnieju Czterech Skoczni! Jak wygrywałeś w Bischofshofen!
– Ach, Bischofshofen – uśmiecha się pod nosem staruszek. – To było tak. Od początku Turnieju byłem w świetnej formie. Cały czas stałem na podium. Po trzech konkursach prowadziłem w klasyfikacji generalnej, ale żadnego z nich nie wygrałem. Został ostatni. Wiedziałem, że będzie mój. Pierwsza seria. Wystartowałem, zjechałem w dół skoczni wybiłem się i… poleciałem! Ale jak ja leciałem! Daleko, pięknie, fantastycznie, myślałem, że nie wyląduję. Ale w końcu musiałem. 143 metry! Żaden z rywali tam nie doleciał. Najlepsza nota. Co prawda sędziowie mogli dać wyższe oceny za styl, ale to już nieważne. I tak prowadziłem. Wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości, że powtórzę sukces Adama i Kamila.
– A druga seria? Jak było w drugiej serii?
– A druga seria… właśnie się zaczyna – odpowiada staruszek, patrząc na włączony telewizor.
******
No dobra, to tylko nasza wyobraźnia, choć cała scenka wydaje się nam bardzo prawdopodobna. Jeśli Dawid Kubacki dochowa się wnuków, to z całą pewnością będzie miał im co opowiadać. Było już przecież Seefeld, były sukcesy drużynowe, teraz doszedł Turniej Czterech Skoczni, a przecież jeszcze znacznie więcej przed nim. Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości.
Ale zostawmy to, co w przyszłości. Pomówmy o tym, czego świadkami byliśmy przed chwilą. Dawid Kubacki został trzecim Polakiem w historii, który wygrał Turniej Czterech Skoczni. I to jego osiągnięcie wydaje nam się jeszcze cenniejsze niż mistrzostwo świata. Bo i owszem, w zeszłym sezonie był w naprawdę dobrej formie. I wierzyliśmy, że w Seefeld może zdobyć medal. Ale pierwszy skok kompletnie spieprzył, nie bójmy się tego słowa. Wygrał, bo druga seria była żartem. Co prawda takim, który na koniec bawił chyba tylko nas, Polaków, ale jednak żartem.
Tymczasem w Turnieju Czterech Skoczni nie było już ani krzty wątpliwości, że to zasługa warunków. Albo szczęścia. Albo błędu rywali. Kubacki od początku skakał znakomicie i w każdym kolejnym konkursie stał na podium. W Bischofshofen wreszcie wygrał. I to w najlepszym możliwym stylu, dwukrotnie lecąc powyżej 140 metrów – 143 i 140,5. On rywali nie pokonał, on ich zgniótł, zdominował i zostawił daleko za sobą. Tak wygrywali do tej pory najwięksi (i Thomas Diethart, czego do dziś nie ogarniamy). On dziś do tych największych (i Dietharta) doskoczył.
*****
Takie zwycięstwo Dawida to też sukces ciężkiej pracy i prostego, aczkolwiek cennego, stwierdzenia: nigdy nie warto się poddawać. Kilka lat temu Kubacki mocno wyrżnął. Nie o zeskok, a o własne wyniki. Został przesunięty do kadry B. Pewnie gdyby dalej mu nie szło, mógłby skończyć jak wielu jego kolegów po fachu i siedzieć już dziś zamiast na belce, to na emeryturze. Treningi z nim rozpoczął jednak Maciej Maciusiak, szkoleniowiec naszego zaplecza.
I obaj sprawili, że Kubacki wrócił na właściwe tory. Poprawił technikę, zaczął latać nie tylko wysoko, ale i daleko. Wcześniej wybijał się genialnie, ale potem spadał. Można by to pewnie poetycko porównać do nurkującego po zdobycz sokoła. I wszystko by się zgadzało. Tyle że Dawid w takich sytuacjach zwykle wracał z niczym, bo punktów po prostu nie zdobywał.
Pierwsze sygnały, że z Kubackim jest dobrze, przychodziły latem. W Letniej Grand Prix odnosił dobre rezultaty. Wciąż były jednak problemy z przekuciem tego na zimę. Ale Dawid pracował. I pracował. I jeszcze trochę pracował. Aż wreszcie dołączył do ścisłej czołówki, stał się pewniakiem do miejsca w drużynie i zaczął stanowić o sile naszych skoków. Jego wkład w sukcesy były coraz większe, aż doszedł do poziomu, na którym jest dziś
Bo dziś jest liderem kadry. Nie bójmy się tych słów. Jest najrówniejszy, skacze najdalej, odnosi najlepsze rezultaty. Wobec słabszej formy Kamila Stocha i Piotra Żyły, Dawid samodzielnie dba o to, byśmy mieli powody do radości. I robi to znakomicie.
*****
Dobra, a teraz porzućmy ten podniosły ton i napiszmy po prostu to, co chcieliśmy napisać od początku: Dawid, jesteś zajebisty, brawo, człowieku! Bo i naprawdę, wiele mieliśmy wątpliwości przed dzisiejszym konkursem. Nawet nie chodziło tyle o formę Kubackiego, co o dyspozycję jego rywali. Marius Lindvik przecież wczoraj w kwalifikacjach jednym skokiem nadrobił ponad połowę punktów ze straty do Polaka. A tacy Karl Geiger czy Ryoyu Kobayashi zawsze mogą odpalić. Do tego dochodzi kwestia warunków: w tym sezonie już zbyt wiele razy widzieliśmy konkursy, w których wiatr postanowił kogoś przygnieść do zeskoku.
Warunki były jednak bardzo sprawiedliwe. I w tych sprawiedliwych warunkach Kubacki odpalił z progu jak F-16 odrywające się od pasa startowego. Zresztą w locie był na tyle niezachwiany i skoczył na tyle daleko, że bez problemu można go było pomylić z takim samolotem. Jedyna różnica była taka, że wylądował nie na nartach, a kołach. Ale to dobrze. Bo sędziowie chyba nie są jeszcze gotowi na lądowanie z wysuwaniem podwozia i zgłaszaniem się do wieży kontrolnej.
*****
Historycznie nie jest to pewnie najbardziej imponujący z triumfów naszych zawodników. Bo Adam Małysz wygrywał z rekordową przewagą nad drugim zawodnikiem (104,4 punktu), a Kamil Stoch zgarniał cztery zwycięstwa. Ale cztery miejsca na podium to też fantastyczny wynik, którego nie sposób nie docenić. Zwłaszcza, gdy za rywali miało się fenomenalnie dysponowanych Geigera i Kobayashiego oraz Mariusa Lindvika, który niespodziewanie eksplodował swym ogromnym talentem.
W tym wszystkim najlepszy okazał się najstarszy z nich. Ten, który przed Turniejem Czterech Skoczni skakał słabo i szukał formy. Ten, który przez nikogo nie był stawiany w gronie faworytów. Ale równocześnie ten, który miał walczyć o Kryształową Kulę, jak sugerowano przed sezonem. I to zresztą kolejna rzecz, którą warto dodać – jeśli będzie skakać tak dalej, to śmiało, mimo kiepskiego początku, może tę jakże ładną i sympatyczną nagrodę zgarnąć.
Dziś zgarnął inną – złotego orła. I pewnie postawi ją na honorowym miejscu na półce, gdzieś w domu. Tak stawiamy. Choć znając Dawida Kubackiego i jego kompletny luz w podejściu do skoków (ten człowiek podobno kilka dni po ogłoszeniu przez Łukasza Kruczka odejścia z funkcji trenera kadry, potrafił dziwić się, że pojawiła się taka informacja), może po prostu rzucić ją gdzieś do piwnicy i po prostu o niej zapomnieć. A na półkach stać będą modele szybowców, które namiętnie składa.
Zresztą, kompletnie nie obchodzi nas to, co i gdzie stać będzie u niego w domu. Interesuje nas wyłącznie to, by to on stał. Na najwyższym stopniu podium. Jak najczęściej.
Fot. Newspix