Reklama

Jak pech, to pech. Koniec marzeń Przygońskiego

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

05 stycznia 2020, 19:53 • 3 min czytania 0 komentarzy

Źle się dzieje w państwie arabskim. Jak się okazało, obrzucone petrodolarami pustynie wcale nie zapobiegają wypadkom lepiej niż plebejskie trasy w Ameryce Południowej. Przekonał się o tym bezdusznie szybko Jakub Przygoński, który już w pierwszym etapie Rajdu Dakar stracił szansę na miejsce w wymarzonej pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Na poprawę humoru: w czołówce kategorii quady znajdują się Rafał Sonik i Kamil Wiśniewski.

Jak pech, to pech. Koniec marzeń Przygońskiego

Aby osiągnąć sukces, zdarza nam się potrzebować odrobiny szczęścia, a w przypadku sportów motorowych – po prostu braku pecha. Niestety Jakub Przygoński z Orlen Teamu nie zdołał uniknąć chichotu losu. Awaria skrzyni biegów zaskoczyła go, jak na złość, tuż po świetnym początku. Po 105 kilometrach zajmował bowiem trzecie miejsce w swojej kategorii, ale możemy już śmiało stwierdzić, że ponownie w pierwszej trójce Rajdu Dakar zobaczymy go najwcześniej w przyszłym roku.

Usterka okazała się na tyle problematyczna, że Przygoński razem ze swoim pilotem Timo Gottschalkiem nie byli w stanie uporać się z nią na miejscu. Doszło do pęknięcia głównego wału, co oznaczało że z ratunkiem trzeba było poczekać na przybycie ciężarówki serwisowej. Ostatecznie samochód ruszył dalej, ale strata kierowcy Orlen Teamu do lidera powiększyła się do, bagatela, 6 godzin. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że nie ma sił, aby Polak zakończył rywalizację na jednym z czołowych miejsc. W tej chwili zajmuje 77. pozycję w klasyfikacji generalnej etapu, a na 12. jest kolejny zawodnik Orlen Teamu, Martin Prokop.

W ubiegłorocznej edycji Rajdu Przygoński zajął najlepsze w karierze, czwarte miejsce. Tym razem, jak sam zapewniał, w grę wchodziło wyłącznie podium. – Samochód jest bardzo dobrze przygotowany, to najnowsza generacja Mini 4×4, co bardzo mnie cieszy. Jedziemy na Dakar w mocnym składzie i będziemy walczyli o podium. Oczywiście są to bardzo trudne i długie zawody, ale właśnie taki mamy cel – mówił przed startem. Rajd Dakar ma jednak to do siebie, że wypadki i awarie samochodów oraz innych pojazdów zdarzają się nagminnie. Nikt jadąc przed siebie z prędkością ponad 200 km/h nie myśli o tym co złego może się stać, ale podświadomie wie, że nigdy nie można być w pełni pewnym swego.

Z dobrych informacji: na drugim miejscu po pierwszym etapie w quadach zameldował się Rafał Sonik, zwycięzca klasyfikacji generalnej z 2015 roku. Kilka pozycji niżej znajdziemy reprezentanta Orlen Teamu, Kamila Wiśniewskiego, który jest siódmy. Prowadzi Ignacio Casele i patrząc na jego CV, akurat takiego przebiegu wydarzeń, można było się spodziewać. Dwukrotny triumfator Rajdu ma niecałe sześć minut zapasu nad Polakiem, ale liczymy że w przyszłych dniach uda się utrzeć mu nosa. Za nami dopiero pierwszy dzień zawodów, a pewni finalnych rozstrzygnięć będziemy 17 stycznia. Jak skoczkom życzymy wiatru pod narty, tak kierowcom może nie gładkiej trasy (to możliwe?), ale od tego momentu – jak najmniejszych problemów natury sprzętowej.

Reklama

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...