Lech sam chciał być tak traktowany, więc prosimy bardzo: jak na średniaka ligi, wypracował sobie całkiem niezłą sytuację przed wiosną. Zajmuje piąte miejsce, ma delikatny zapas nad dziewiątą Jagiellonią, grupa mistrzowska jest więc dość realna, tym bardziej że ekipa Żurawia nie przegrywa od końcówki października. Wypadałoby się tylko trochę wzmocnić i cóż, ten niewątpliwy sukces byłby naprawdę możliwy. No, ale na razie idzie to w drugą stronę, to znaczy Lech się właśnie osłabił, tracąc Joao Amarala.
Przynajmniej na pół roku, bo Portugalczyk w ramach wypożyczenia przeniósł się do FC Pacos de Ferreira. Nowy, a może chwilowy klub Amarala, walczy o utrzymanie w tamtejszej ekstraklasie i pewnie liczy, że pomocnik Lecha w tej kwestii mu pomoże. Oczywiście, Kolejorz to jednak nie jest Caritas, nie puszczałby swojego zawodnika gdzieś indziej tylko dlatego, ponieważ ktoś ma gorzej niż on sam. Dużą rolę odegrały tutaj kwestie prywatne.
Amaral swoją wyprawę tłumaczy na oficjalnej stronie klubu następująco: – Mam kłopoty osobiste związane z moją rodziną. Ponadto moja narzeczona jest w ciąży i w kwietniu będzie rodzić. Jest to dla mnie trudna sytuacja, bo nie potrafię utrzymać koncentracji, skupić się na grze, dawać z siebie wszystkiego dla klubu. A tego przecież chcę. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją, że muszę podjąć tę decyzję. Nie jest ona łatwa, jednak myślę, że w tym momencie jest najlepsza dla mnie, a także dla klubu. Nie jest to dobra sytuacja, gdy ma się zawodnika, który daje z siebie tylko 50 procent tego, co mógłby dać. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją, jak trudna jest dla mnie ta sytuacja i że czuję smutek. W tym momencie nie jestem skoncentrowany i bardzo mi trudno sobie z tym poradzić.
I dodaje, że jeszcze do stolicy Wielkopolski wróci: – Chcę powiedzieć, że z pewnością po sześciu miesiącach wypożyczenia powrócę do Poznania i mam nadzieję, że będę wtedy w pełni skoncentrowany na tym, bym w najlepszy możliwy sposób mógł pomóc drużynie. Dziękuję wszystkim za okazane zrozumienie.
Cóż, z jednej strony jest to całkowicie naturalne. Futbol to mimo wszystko tylko bieganie za napompowanym balonem, owszem, całkiem widowiskowa sprawa, natomiast rodzina musi być w hierarchii życia wyżej i nie ma nad tym większej dyskusji.
Z drugiej… Nie chcemy mówić o drugim dnie, bez przesady, natomiast Lech koniec końców i tak padł ofiarą swojej przeciętności. Amaral, zresztą razem z Tibą, wcześniej przebąkiwał o tym też i Gytkjaer, jest tym gościem, który kręci nosem na obecną sytuację klubu – że stał się średniakiem, nie walczy o mistrza i tak dalej. I gdyby Lech byłby dzisiaj liderem albo miał chociaż minimalną stratę do Legii, wydaje się, że Amaral nie odpuściłby tak łatwo tej sytuacji. Jakoś by poukładał swoje sprawy prywatne, bo jednak w Polsce też mamy szpitale, zawziął się i powalczył o największy sukces w swojej karierze. Ale że widzi, iż z Lechem mistrzostwa to on nie zdobędzie, wybrał rozwiązanie dla siebie najbardziej komfortowe, wiedząc, że czegoś niebywałego w Poznaniu nie straci.
Odchodzi, zapewnia o powrocie, może rzeczywiście wróci, natomiast nie takie obietnice słyszeliśmy. Tak czy siak sam zespół nie znalazł się przez ten ruch w specjalnie dobrej sytuacji. Pewnie, Amaral nie był jesienią często pierwszym wyborem, ale potrafił dać Lechowi trochę jakości. Nawet nie 900 minut na boisku w lidze, a trzy gole i cztery asysty to naprawdę sympatyczny wynik, tym bardziej, gdy wspomnimy choćby takie trafienie jak z ŁKS-em. Odważnie do przodu, drybling, ładne uderzenie i otwarcie wyniku z łodzianami, którzy do tamtego momentu dość sensownie się bronili.
A Puchar Polski? Jego wejściem z Chrobrym Głogów było kluczowe. Pojawił się w końcówce na boisku, dał asystę do Gytkjaera, kiedy wcześniej goście z pierwszoligowcem się męczyli i nie mogli przełamać jego defensywy. Ivan Djurdjević nam opowiadał, że gdy zauważył, że Amaral szykuje się do wejścia na boisko, to odwrócił się do ławki i powiedział “no, teraz będziemy mieli dopiero ciężary”.
Oczywiście: biorąc pod uwagę całość dotychczasowego pobytu Amarala w Lechu można było liczyć na więcej, skoro Lech rzucił na niego trochę grosza (ale mniej niż opowiadał). Amaral bywał jednak chimeryczny, dobre mecze przeplatał słabymi, z przewagą tych drugich. Natomiast widać było, że ma umiejętności i przy odpowiednim prowadzeniu może stać się następcą Jevticia w Kolejorzu.
To też jest zresztą ciekawe: Jevtić, jak sam zapowiada, odchodzi z klubu po sezonie. Typowany na jego następcę Amaral zostaje wypożyczony na pół roku przed pożegnaniem Szwajcara. Znów: rozumiemy sprawy prywatne, jak najbardziej, ale patrząc pod kątem pionu sportowego Lecha, nie wygląda to najkorzystniej. Tak naprawdę najbardziej może się cieszyć Filip Marchwiński, bo automatycznie awansował w hierarchii i pewnie wiosną dostanie więcej minut na boisku.
Cóż, trudno powiedzieć, byśmy mieli za Amaralem jakoś specjalnie tęsknić, aż tyle tej lidze z pewnością nie dał. Natomiast kibiców Lecha ten ruch może zmartwić, bo kadra, a co za tym idzie potencjał zespołu, został ograniczony.
Fot. FotoPyk