Emocje jak na grzybach. Tylko tym powiedzonkiem można podsumować przedwczorajsze El Clasico. Obie ekipy nie forsowały tempa, grały dość zachowawczo, z dużym respektem wobec siebie. Co tu dużo gadać, całościowo tak szumnie zapowiadane spotkanie kompletnie nie porwało. Ale gdybyśmy mieli się uprzeć i wskazać zespół, który rozczarował mocniej, to zdecydowanie byliby to gospodarze. FC Barcelona ograniczała się w konfrontacji z Realem Madryt do dość głębokiej defensywy, zagrywania długich piłek i wyprowadzania kontrataków. Brakowało w tym wszystkim fantazji, a przede wszystkim chęci, żeby zdominować przebieg spotkania. Jeżeli ktoś tworzył na Camp Nou porządny atak pozycyjny, byli to goście. Dlatego – pomimo bezbramkowego rezultatu – Zinedine Zidane ma pewne powody do zadowolenia.
– Nie jestem niezadowolony z wyniku. Jak to w futbolu bywa, czasami udaje ci się strzelić dwie, trzy bramki, a czasami nie trafiasz wcale, choć sytuacji nie brakuje. Najważniejsze, żeby je mieć – mówił Zizou na pomeczowej konferencji prasowej. W swoim stylu zadbał o to, żeby nawet jedna litera w jego wypowiedzi nie została przez media uznana za kontrowersyjną, ale tym razem w jego przepełnionych kurtuazją wyborach kryła się jednak spora porcja prawdy. – Nie strzeliliśmy gola, ale możemy być zadowoleni. Jestem dumny z zawodników.
Statystyki “Klasyku” będą wielce wymowne. Barca wprawdzie przeważała minimalnie jeżeli chodzi o posiadanie piłki (52% – 48%), ale optyczna przewaga jeżeli chodzi o szeroko pojęty przebieg spotkania należała do Realu. I to zdecydowanie. Dość powiedzieć, że “Królewscy” oddali aż siedemnaście uderzeń na bramkę gospodarzy. Dziewięć strzałów “Dumy Katalonii” wypada na tym tle blado. A pamiętajmy, że na boisku nie było przecież kontuzjowanego Edena Hazarda. Zidane’owi wypadło jedno z najcenniejszych ogniw w ofensywie, czego długimi fragmentami meczu w ogóle nie dało się odczuć. Do tego trzeba też doliczyć brak Marcelo. W Barcelonie zabrakło Sergio Busquetsa, który narzekał na kiepskie samopoczucie. W komplecie pojawili się na murawie natomiast i Messi, i Suarez, i Griezmann.
Z całego tego tercetu mógł się jednak podobać tylko – cóż za zaskoczenie – ten pierwszy.
PODWÓJNY WYJAZD NA MADRYCKIE EL CLASICO TO NAGRODA GŁÓWNA W LOTERII NIVEA MEN!
Real swoje najpiękniejsze oblicze pokazał przede wszystkim w pierwszej połowie. Oczywiście krytycy Zidane’a i tak znajdą powód, by w niego uderzyć, ponieważ gra ofensywna Los Blancos w znacznym stopniu opierała się na dośrodkowywaniu w pole karne z bocznych sektorów boiska oraz na szukaniu sobie miejsca do strzałów z dystansu. Chcieliby pewnie kibice madryckiej ekipy widzieć nieco więcej polotu w tej grze. Ale w kwestii boiskowej organizacji Realowi niewiele można zarzucić – ich wrzutki były naprawdę groźne, ich nacisk na przeciwnika był przemyślany i bardzo sprawny. W pewnym momencie piłkarze Barcelony mieli kłopoty, żeby wydostać się z własnej połowy, a nawet wyprzeć przeciwników z własnej szesnastki.
Ostatecznie nie udało się “Królewskim” spuentować tej przewagi golem, ale pamiętajmy – sędzia główny dwukrotnie nie dostrzegł, że w polu karnym Barcy faulowany był Raphael Varane, a VAR dwukrotnie nie interweniował wobec gapiostwa arbitra. Ten mecz potoczyłby się zapewne inaczej, gdyby sędziowska załoga zachowała się właściwie. Być może wówczas moglibyśmy ocenić Real jeszcze pozytywniej.
Przez całe lata największą siłą Los Blancos w starciach z Barceloną były kontrataki i stałe fragmenty gry. Tym razem ten drugi element też stwarzał gospodarzom mnóstwo kłopotów, ale kolejne rzuty rożne były owocem zaskakująco długich okresów dominacji Realu w grze pozycyjnej. To jednak pewna nowość w najnowszej historii madrycko-katalońskiej rywalizacji.
ZDRADZONE IDEAŁY
Wydaje się, że Zizou pokazał niektórym krytykom jego drugiego podejścia do roli managera Realu, że w zespole “Królewskich” wszystko idzie w odpowiednim kierunku. Przypomnijmy sobie bowiem ostatnie starcie madrytczyków z Paris Saint-Germain w Lidze Mistrzów. Pierwszy mecz z mistrzami Francji zakończył się dla Realu sromotną klęską, a drugiego starcia też nie udało się wygrać, to fakt. Padł remis 2:2. Ale styl gry Los Blancos w rewanżu naprawdę mógł się podobać. Zabrakło skuteczności i mocy, by utrzymać potężnych przeciwników na krótkiej smyczy przez pełnych 90 minut. W końcu paryżanie zerwali się z łańcucha i odrobili dwubramkową stratę. Jednak z przebiegu gry remis im się nie należał.
Real był wtedy po prostu lepszy, momentami imponował. Tamten mecz można jedna było traktować z przymrużeniem oka, ponieważ ekipa PSG nie musiała do niego podejść w stu procentach skoncentrowana. Jednak fragmentów dominacji na Camp Nou zlekceważyć już nie sposób. Świetnej gry wszędobylskiego Benzemy nie sposób nie docenić. Występ duetu Varane – Ramos, którzy przypomnieli sobie najlepsze lata, nie może przejść bez echa. Błyskotliwość 21-letniego Federico Valverde także musi być doceniona.
To są konkrety, które Zizou może pokazać osobom nieprzychylnym jego pracy. Forma poszczególnych zawodników rośnie, gra całego zespołu wygląda coraz lepiej. Bezbramkowy remis w “Klasyku” to dobry znak. Co skądinąd dobitnie świadczy o tym, jak mocnym kryzysem był w ostatnich miesiącach targany Real.
Tymczasem Ernesto Valverde… No cóż, on nie dodał sobie argumentów, którymi mógłby szachować krytyków.
***
***
Najlepsze ofensywne warianty Barcelony? Messi inicjujący szybki kontratak w środkowej strefie boiska. Messi zagrywający krosowe podanie za plecy obrońców. Messi zagrywający prostopadłą piłkę. Messi wychodzący do prostopadłej piłki. Messi, Messi, Messi. Wszystko co wartościowe w atakach Barcelony, zaczyna się albo kończy na Argentyńczyku. Który zagrał przedwczoraj dobry mecz, kilka razy popisując się naprawdę fenomenalnymi zagraniami, zwłaszcza w kreacji. Ale to był występ tylko dobry, nie genialny. Na skuteczny w defensywie Real nie wystarczyło. A Barca nie miała w ofensywie nic więcej do zaproponowania. No, może nie nic. To byłaby przesada, bo Frenkie De Jong też parę razy wymyślił coś fajnego w środkowej strefie. Niemniej – pojęcie Messidependencia jeszcze nigdy nie było na Camp Nou aż do tego stopnia prawdziwe.
– To był trudny mecz, obie drużyny miał swoje okazje bramkowe – mówił po końcowym gwizdku Valverde. – Rywale groźnie atakowali, stworzyli sobie kilka naprawdę niebezpiecznych szans. Spodziewaliśmy się tego. Wiedzieliśmy, że spoczywa na nas spora presja. Zdajemy sobie sprawę, że rywal jest mocny i dorównuje nam na boisku. W takich okolicznościach trzeba wykorzystywać pojedyncze sytuacje.
Może gdyby odpowiednio dokładnie pogrzebać w stenogramach, to udałoby się wypomnieć stosowanie podobnej retoryki nawet Pepowi Guardioli i Johanowi Cruyffowi, ale – cholera jasna – Valverde naprawdę nie brzmi jak szkoleniowiec Barcelony. A jego drużyna nie wygląda na boisku jak Barcelona. Dotychczas bardzo mocnym argumentem na obronę trenera były właśnie jego wyniki w “Klasykach”. Rozsmarowanie Realu 5:1 na Camp Nou, plus kilka innych cennych triumfów, także wyjazdowych. Bezbramkowego remisu oczywiście nie można traktować jako klęski. Tym bardziej, że ten rezultat pozwala utrzymać Barcelonie fotel lidera w La Lidze – w tej chwili Blaugrana i Los Blancos mają na swoim koncie po 36 punktów. Jednak to nie było takie El Clasico w wydaniu Katalończyków, po którym Valverde może powiedzieć niepocieszonym kibicom: patrzcie, może w Europie jeszcze nie wygraliśmy, ale w Hiszpanii wciąż jesteśmy najlepsi.
WSZYSTKO CO DOBRE KIEDYŚ SIĘ KOŃCZY
Środowy “Klasyk” był pierwszym od listopada 2002 roku, w którym nie padł ani jeden gol. Tamten mecz również miał miejsce na Camp Nou. Wystarczy przypomnieć nazwiska zawodników, którzy pojawili się na boisku, by dobrze zrozumieć, jak długo madrycko-katalońskie starcia przyozdabiane były przynajmniej jednym golem. W zespole gospodarzy na szpicy grał Patrick Kluivert, a za jego plecami między innymi Gaizka Mendieta, Juan Roman Riquelme, Frank de Boer czy Phillip Cocu. Dostępu do bramki Real bronił rzecz jasna Iker Casillas, a w polu śmigali choćby Luis Figo, Raul, Roberto Carlos, Claude Makelele i Guti.
Co ciekawe – nie zagrał wtedy Zinedine Zidane. Dla francuskiego szkoleniowca przedwczorajszy “Klasyk” był zatem pierwszym bezbramkowym w karierze, licząc zarówno czasy zawodnicze, jak i trenerskie. Swoją drogą, zero do zera w meczu Realu i Barcelony to naprawdę jest rzadkość. 2019, 2002, 1989, 1987, 1975, 1973, 1973, 1940, 1931 – uczestnicy El Clasico nie ukąsili tylko w dziewięciu oficjalnych konfrontacjach. Na 243 możliwe.
Jako się jednak rzekło – cegiełkę, albo i nawet całą, wielką cegłę do kwestii braku goli dołożyli w środę sędziowie.
W 18 i 20 minucie były poważne postawy, żeby podyktować dwa rzuty karne dla Realu Madryt. Oba za faule zawodników gospodarzy na Raphaelu Varanie, który rozgościł się w szesnastce przeciwnika w okresie wielkiej dominacji “Królewskich”, którzy raz po raz wypracowywali sobie stałe fragmenty gry, przede wszystkim rzuty rożne. Najpierw Varane w walce o piłkę został poturbowany przez Clementa Lengleta – francuski stoper Barcelony tak potężnie przejechał po udzie swojego rodaka korkami, że pozostawił na niej krwawe ślady. Z kolei parę chwil później Varane’a został zdecydowanie szarpnięty za koszulkę przez Ivana Rakiticia.
Obie sytuacje sprawiają wrażenie ewidentnych, klarownych, oczywistych, czy jak to się tam w sędziowskiej nomenklaturze określa. A jednak sędzia główny, Alejandro José Hernández Hernández, ani nie użył gwizdka, ani nie otrzymał podpowiedzi z VARu, by zweryfikować pierwotny osąd.
Oczywiście to nie jest pierwszy przypadek, gdy o losach El Clasico decyduje wątpliwa decyzja arbitra. Ustaliliśmy już, że w starciach Realu z Barcą bardzo rzadko zdarzają się bezbramkowe remisy, ale jeszcze radziej mamy do czynienia z “Klasykami”, które są wolne od sędziowskich kontrowersji. Zwłaszcza gdy zawody prowadzi ktoś taki jak pan Hernandez Hernandez, a zatem arbiter o bardzo wątpliwej reputacji. Tym razem jednak zanosi się na naprawdę grubą aferę. Dość powiedzieć, że błędy sędziowskie zdążyła już potępić nie tylko pro-madrycka “Marca”, ale również… oficjalna strona klubowa ekipy “Królewskich”. Wszystko wskazuje na to, że działacze zespołu ze stolicy Hiszpanii mają zamiar potężnie rozdmuchać temat.
Nagłówek pomeczowej relacji opublikowanej przez serwis realmadrid.com brzmi ni mniej, ni więcej tak: “0:0. Real Madryt zasłużył na zwycięstwo. Los Blancos zdominowali przebieg gry, ale dwukrotnie zostali pozbawieni ewidentnego rzutu karnego”.
Trzeba przyznać, że to bardzo konkretny przekaz. Zobaczymy, co w tej kwestii przyniesie przyszłość. Ostatnio działacze Barcelony narobili niesłychanego rabanu po sędziowskiej pomyłce, która miała miejsce w trakcie meczu Katalończyków z Realem Sociedad. Wydaje się, że “Królewscy” będą nawoływać o sprawiedliwość jeszcze donośniej. – Oglądaliśmy sobie te sytuacje w przerwie – wyznał po końcowym gwizdku Sergio Ramos. – Czyste karne, ale teraz już nic możemy zrobić. Mieliśmy pecha. Wierzę, że VAR jest potrzebny i jest po to, żeby nam pomagać.
Na łamach “El Mundo Deportivo” zdanie w tej kwestii zabrał natomiast pan Barrenechea Montero, były sędzia międzynarodowy: – Pierwsza sytuacja i starcie między Varanem a Lenglet to nie jest rzut karny. Druga sytuacja – już tak. Rakitić ewidentnie faulował – przeanalizował Montero. – To duży błąd VARu. Sytuacja jest czyta, Hernandez powinien otrzymać właściwą podpowiedź.
OD “KLASYKU” DO “KLASYKU”
Na kwestiach sędziowskich kontrowersje wokół spotkania niestety się nie skończą. Na początku drugiej połowy meczu na boisku pojawiły się dziesiątki dodatkowych piłek, wyrzuconych na murawę przez kibiców zasiadających na widowni stadionu Camp Nou. “Hiszpanio, siądź do rozmów” – transparenty z takim napisem wznieśli kibice Barcy zaraz po zatrzymaniu spotkania swoją specyficzną metodą protestu. Grę szybko wznowiono, eksces w sumie był całkiem niegroźny. Jednak wokół stadionu Barcy odgrywały się już sceny mrożące krew w żyłach.
Płonące opony i śmietniki, eksplozje, starcia z policją. Ludzie pozawijani w katalońskie flagi pałowani przez funkcjonariuszy. Według wstępnych doniesień hiszpańskich mediów – kilkudziesięciu protestujących zaaresztowano, a burdy zostały uspokojone bardzo szybko, bo w przeciągu godziny od zakończenia gry. Szczęście w nieszczęściu, że poza piłeczkowym bombardowaniem samo spotkanie przebiegało bez poważniejszych zakłóceń.
Bezbramkowy “Klasyk” to już zresztą historia. Pora pospekulować, co może się wydarzyć w kolejnym ligowym starciu Barcelony i Realu, które już niebawem, bo zaplanowano je na pierwszy dzień marca.
Spokojniejsi mogą być chyba kibice “Królewskich”. Real nawet bez Edena Hazarda wygląda na drużynę coraz lepiej poukładaną. Oczywiście Belg ze swoim doskonałym dryblingiem i przyspieszeniem wniesie mnóstwo jakości do gry Los Blancos, ale już bez niego wygląda to wszystko nieźle. Odpowiedzialność za grę jest w ekipie Zidane’a naprawdę rozsądnie rozdysponowana. Czego nie można powiedzieć o Barcelonie, tak uzależnionej od genialnych przebłysków Messiego.
Wydaje się, że podstawowe pytanie dziś brzmi: czy Barca do kolejnego El Clasico przystąpi… z Ernesto Valverde u steru?
***
PODWÓJNY WYJAZD NA MADRYCKIE EL CLASICO TO NAGRODA GŁÓWNA W LOTERII NIVEA MEN!
Jak zwyciężyć w loterii „W Realu wygrywasz”? Po pierwsze – trzeba kupić dowolny produkt marki NIVEA MEN i zarejestrować dowód zakupu. A potem wystarczy już zaczekać na losowanie nagrody głównej, które odbędzie się 7 stycznia 2020 roku. Poza biletami na mecz Real Madryt – FC Barcelona, do wygrania również 3000 innych nagród: telewizory, piłki z logiem „Królewskich”, zestawy kosmetyków NIVEA MEN czy też bony podarunkowe.
Szczegóły: TUTAJ. Regulamin: TUTAJ.
***
Pasją hiszpańskiego szkoleniowca jest fotografia – niektóre z jego prac były nawet doceniane na prestiżowych wystawach. I z oceną jego Barcelony jest trochę jak z oceną zdjęcia. Jeżeli złapać odpowiednie ujęcie – wszystko wygląda doskonale. Dwa mistrzostwa Hiszpanii z rzędu, kolejne w drodze. Znowu szansa na triumf w Champions League, którego tak blisko było wiosną. Ale tak wybiórcze spojrzenie na dorobek Valverde nie mówi nam wszystkiego o tym, jak prezentuje się jego Barcelona. Która na zdjęciu, ze wszystkimi swoimi tytułami, z wielkimi nazwiskami w składzie, prezentuje się rzeczywiście majestatycznie. Ale w rzeczywistości jest coraz mniej ciekawa, coraz mniej ekscytująca. Coraz bardziej zwyczajna. Czasami wręcz nudna.
Real Madryt uwieczniony na fotografii pewnie aż takiego wrażenia dzisiaj nie robi. Bez mistrzowskiego tytułu, obecnie drugi w tabeli. Na Messiego odpowiadają “zaledwie” Benzemą. Na piekielnie ambitnego Griezmanna – wypalonym Bale’em. Na ściągniętego za fortunę De Jonga, kupionym za kilka milionów Valverde’em. Na wychwalanego pod niebiosa Ter Stegena, wyśmiewanym Courtois.
A jednak to “Królewscy” zdają się z tygodnia na tydzień rosnąć jako zespół. Podczas gdy ich odwieczni rywale karleją.
fot. NewsPix.pl