Grasz być może najlepszy mecz od powrotu Zinedine’a Zidane’a do klubu. Masz wszystko pod kontrolą – objąłeś prowadzenie, stwarzasz multum sytuacji strzeleckich, liderzy rywala nie istnieją, aż wreszcie strzelasz gola na 2:0. To moment, w którym stary, dobry Real Madryt zabija mecz. Klepie piłeczką na własnej połowie, Ramos kasuje sny Neymara o udanym dryblingu, Thiago Silva błaga Benzemę o litość. Ale to nie ten zespół, którego bała się cała Europa. To wciąż bocian z siłowni – klatą i barkami zawstydza największych karków na osiedlu, ale nogi ma cienkie jak czternastoletnia baletnica.
W pewnym momencie pierwszej połowy zerknęliśmy na zegar ustawiony w lewym górnym roku ekranu i chwyciliśmy się za głowę. Jakim cudem minęło już pół godziny meczu? Przecież ledwo co usiedliśmy do tego starcia… Czas leciał jednak jak przy wciągającym blockbusterze. Gdybyśmy mieli popcorn, to właśnie oblizywalibyśmy sobie przedramiona upaćkane w soli. To się po prostu oglądało. Chore tempo, niesamowita dokładność podań, akcja za akcją. Zero przestoju. Rytm tego meczu był wiernym odwzorowaniem dźwięku maszyny do szycia. Cyk, cyk, cyk.
Oczywiście dyrygentem był Real, goście z Paryża stanowili tylko chórki. Fantastycznie wyglądał Eden Hazard, który wreszcie nie był tylko grubszym bratem Thorgana. Z przyjemnością oglądało się Toniego Kroosa, aż mieliśmy flashbacki z jego najlepszych momentów w Madrycie. Valverde, Benzema, Marcelo, Casemiro… No nie sposób było znaleźć w tej orkiestrze instrumentu, który wydawałby fałszywy dźwięk. Akcja bramkowa była cudeńkiem – atak rozpoczęty dryblingiem Hazarda wzdłuż linii środkowej boiska, przeniesienie akcji na prawą flankę, klepka, wrzutka, strzał w słupek i puenta Benzemy. Ręce same składały się do oklasków. Albo oklaski same składały się do rąk. Już sami w pewnym momencie nie wiedzieliśmy, co i jak.
Pewnym zgrzytem w tej eufonii była akcja już z ostatnich sekund pierwszej połowy. Szybka kontra paryżan, Icardi został wycięty w polu karnym przez Courtoisa. Sędzia się pomylił i uznał, że faul był przed polem karnym. Pokazał czerwoną kartkę Belgowi, zarządził ustawienie piłki na siedemnastym metrze, ale… chwila, jest VAR. Wszyscy oglądający ten mecz byli przekonani, że arbiter zaraz się poprawi, że zostawi bramkarza Realu na boisku, ale wskaże na wapno, bo przecież nie ma już podwójnego karania. A tu zrobiła nam się końcówka z cyklu “Contratiempo” (nie spoilerujemy), bo sędzia ani nie wyrzucił Courtoisa, ani nie wskazał na wapno, tylko… odgwizdał rzut wolny dla Realu. Chwilę wcześniej Gueye sfaulował bowiem Marcelo w walce o piłkę.
Ten wypad Courtoisa mógł jednak dać do myślenia, że przecież to tylko 1:0, wynik wciąż chybotliwy. Wystarczył jeden odpadł, jedno “niech pan zapyta Foszmańczyka” i całe piękne granie do kosza. Tuchel rzucił na drugą połowę Neymara, ale liczba magików na boisku musiała być równa, bo niedługo później z boiska zszedł Hazard. I to zszedł nie o własnych siłach. Dokulał się do szatni wsparty na barkach lekarzy. Ale Real nic sobie nie robił z tego, że stracił najlepszego solistę. Orkiestra grała dalej. Partia skrzypków wjechała akurat wtedy, gdy Benzema wykończył kapitalne dośrodkowanie Marcelo.
Wtedy… Nawet nie wiemy, jak to opisać. Kojarzycie te scenę z “Whiplash”, gdy Fletcher krzyczy kilkukrotnie not my fucking tempo? Gdy rzuca sprzętem w zmieniających się perkusistów? Obawiamy się, że obrona Realu nie uchyliłaby się tak zwinnie jak Andrew i przykładowy Varane skończyłby z łbem wbitym w bęben.
Najpierw francuskiego stopera Realu przed swojakiem uratował Mbappe, który z bliska wbił piłkę do siatki po wielbłądzie obrońcy. A chwilę później Neymar podał piłkę przez cały obrys pola karnego, do rykoszetu przy pierwszym strzale dopadł Sarabia, który sieknął w same widły bramki gospodarzy. Bernabeu zamilkło, choć wile wcześniej to wiwatowało, to gwizdało na Bale’a.
Właśnie, Bale. Wszedł przy deszczu gwizdów, a w 94. minucie bombą z rzutu wolnego mógł sprawić, że ten mecz wywołałby lawinę zawałów i byłby odpowiedzialny za zaburzenie przyrostu naturalnego w Madrycie oraz okolicach.
W grupie A jest już pozamiatane – PSG wychodzi z pierwszego miejsca, Real, z drugiego, Galatasaray i Brugia powalczą o Ligę Europy. A my po tych dwóch godzinach w Madrycie jesteśmy wypruci fizycznie jak po półtoragodzinnej sesji spinningu interwałowego w saunie.
Real Madryt – Paris Saint-Germain
Karim Benzema 17′, 79′ – Kylian Mbappe 81′, Pablo Sarabia 83′
fot. NewsPix