Za Rafałem Gikiewiczem intensywny czas. Najpierw wraz z kolegami udało mu się ograć Herthę w derbach, a chwilę później musiał powstrzymywać… własnych kibiców, którzy mieli ochotę na nieplanowany spacer po stadionie. Video obiegło cały świat, wszyscy docenili odwagę i zdecydowanie Polaka. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że niewielu jest w polskiej piłce tak pozytywnych wariatów, jak Gikiewicz. – Użyłem polsko-angielsko-niemieckiej wiązanki. Po niemiecku raus, po polsku wyp…, po angielsku nie będziemy cytować. Hasło przewodnie było takie, że Berlin jest czerwony, wygraliśmy i mieliśmy się cieszyć, ale i pokazać klasę. Nie ma co się zachowywać jak chuligani, nie ma co pajacować, a tutaj gość sięgający mi do ramion zaczął skakać. Nie mogłem mu nic zrobić, bo by mnie zawiesili, więc mu po prostu powiedziałem, żeby poszedł tam, skąd przyszedł – mówił bramkarz Unionu w rozmowie z Weszło.FM w Dwójce Bez Sternika.
Jeśli macie ochotę – możecie odsłuchać tę rozmowę. Poniżej wrzucamy także spisaną wersję. Zapraszamy.
Udało ci się już otrząsnąć po wydarzeniach z derbów? Jak to wszystko wyglądało z twojej perspektywy?
Dużo osób pisze w niemieckiej prasie, że jednego wieczora zdobyłem Berlin i od razu go obroniłem. To była trochę niezrozumiała sytuacja, wygraliśmy derby 1:0 i nie były nam potrzebne zamieszki. Ja jestem osobą, która ma swoje zdanie i nie idzie za tłumem. Zareagowałem szybko, tak jak mi głowa kazała i przepędziłem ich w swój sektor. Poza tym na przykładzie swojej rodziny mogę powiedzieć, że dzieci się musiały chować do strefy VIP-owskiej, bo kibice Herthy odpalali rakiety i one latały po sektorach. Pierwszy raz się spotkałem z czymś takim, a jestem sześć lat w Niemczech.
Co powiedziałeś tym kibicom?
Użyłem polsko-angielsko-niemieckiej wiązanki. Po niemiecku raus, po polsku wyp…, po angielsku nie będziemy cytować. Hasło przewodnie było takie, że Berlin jest czerwony, wygraliśmy i mieliśmy się cieszyć, ale i pokazać klasę. Nie ma co się zachowywać jak chuligani, nie ma co pajacować, a tutaj gość sięgający mi do ramion zaczął skakać. Nie mogłem mu nic zrobić, bo by mnie zawiesili, więc mu po prostu powiedziałem, żeby poszedł tam, skąd przyszedł.
Od razu posłuchali?
Dwóch było nadpobudliwych, ale raczej zrozumieli. Na różnych nagraniach widać, że ci normalniejsi kibice stanęli po mojej stronie. Też nasi fani nie są tacy, by na stadionie coś odstawiać. Również na przykładzie pirotechniki: coś odpalili, odłożyli i się skończyło. A kibice Herthy strzelali, rzucali. Jak miałbym powiedzieć swoje zdanie, to nie popieram tego, ale jednak to dodaje jakiejś pikanterii derbom.
Jak wszedłeś do szatni, to byłeś Johnem Waynem?
Koledzy mówili, że mam załatwioną robotę po karierze w ochronie klubu. Dużo też jest u nas fanów UFC w szatni i śmiali się, że głupio, bo nie trzymałem gardy. Mówiłem im: słuchajcie, tam mały kogut przede mną skakał, nie trzeba było mieć gardy! Dużo śmiechu mieliśmy, trener dał nam dwa dni wolnego, klub też prosił, żebym za dużo o tym nie gadał. A media z całego świata dzwoniły. Ja uważam, że nic wielkiego nie zrobiłem. Trzeba tylko postawić się w mojej sytuacji – na stadionie są dzieci, kobiety, starsi ludzie. Ja, jako pracownik klubu, nie chciałem, by Union został zapamiętany z biegania kibiców po murawie. Postawiłem się i uważam, że to było słuszne stanowisko. Każdy powinien tak zareagować. Nie ma miejsca na przemoc na stadionie.
Wiedziałeś, że jeśli ty podlecisz i wytłumaczysz kibicom, to posłuchają, bo masz taką pozycję?
Wiesz, ja jestem tutaj 18 miesięcy. A piłkarze, którzy są tu kilkanaście lat, nie reagowali. Patrzyli w niebo i klaskali. Poza tym ja nie wiedziałem, że ktoś to nagra. Podbiegłem do żony, potem do kibiców i to była chwila-moment.
Myślisz, że koledzy się bali?
Chyba tak. Niemieckie społeczeństwo jest takie, że nie lubi się wychylać. W tamtym sezonie mówiłem po porażce, że mieliśmy obsrane gacie, a Niemcy, że przeciwnik był lepszy. Ja im po tych derbach mówiłem, że jestem z Polski i nie będę się bał ośmiu gości w maskach, którzy chcą się pokazać kolegom jako kozacy. Zresztą dzisiaj pewnie ci koledzy się z nich śmieją, że jeden Polak przegonił ich w rękawicach bramkarskich.
Derby były w sobotę wieczorem, wczoraj też był dzień, pewnie kibice Unionu cię zaczepiali, pytając o temat numer jeden?
Z tego, co słyszałem, to 10 tysięcy kibiców Herthy niby się czaiło pod stadionem na naszych kibiców. My dostaliśmy wytyczne, żeby się nie cieszyć na mieście, tylko wrócić do domu. Niepotrzebne są nam kłopoty. Ale mówiąc ogólnie o radości, to nieskromnie powiem, że pijąc kawę w restauracji czy kupując ciastko, to nie płacę za nie. My jesteśmy małym klubem i każdy punkt w lidze jest traktowany jak coś wielkiego, bo nie wiadomo, co nas spotka w przyszłym roku. Celem jest utrzymanie. Każdy piłkarz Unionu dla kibica jest bohaterem, bo oni czekali na ten awans. Ja powiedziałem jednak w szatni, że nie możemy mieć orgazmu, ponieważ zaraz mamy mecz z Mainz, rywalem, z którym będziemy się bić o utrzymanie.
Kapitanem nie jesteś, ale jak mocno urosłeś w szatni po tych wydarzeniach?
Chyba nie chcę być, nie jara mnie chodzenie po gabinetach, kłócenie się o premie, o to, czy polecimy czarterem, czy nie. W Brunszwiku byłem w radzie drużyny z czterema innymi kolegami i ja się kłóciłem, a czterech się patrzyło, bo się bali, czy im może kontraktu nie przedłużą albo coś w tym stylu. Tak więc nie jest mi to potrzebne. Jak mam coś do powiedzenia, to mówię.
Masz wrażenie, że gdyby nie twoja reakcja w derbach, mogłoby dojść do zamieszek?
Mogłoby, ale przede wszystkim klub poniósłby finansową stratę. I tak ją poniesie, ale teraz będzie to mniejsza kara.
Twoja energia wzięła się też poniekąd z meczu, w którym nie miałeś wiele do roboty?
Po awansie Hertha wypuściła w swoich lokalnych gazetkach tytuł, że już cię cieszy na dwumecz z nami, bo dopisują sobie sześć punktów. Pajacowali przed tym meczem. Nasz trener powiedział, że boisko zweryfikuje. W pierwszej połowie mentalnie ich zmiażdżyliśmy, w drugiej było z nimi trochę lepiej, ale nie było zbyt dużego zagrożenia. Lothar Mathaus powiedział, że wygraliśmy zasłużenie. Nie wiem, czego spodziewała się Hertha, byliśmy przygotowani na wysoki pressing, a oni się cofnęli za podwójną gardę. Wyglądali jak bez planu, czekali tylko na kontrę. Ale my się nie podniecamy, to jedynie mały kroczek. Mamy inną mentalność niż Hertha. Ich trener mówił na konferencji, że wciąż mają jeden punkt więcej niż my, a nasz skupił się na dalszej walce o utrzymanie. To Herthę podsumowuje – grali skandalicznie słabo, a mówili po meczu o nas.
Spodziewasz się powołania od Brzęczka, dzwonił telefon?
Dziennikarze dzwonią, trener Brzęczek nie. Myślę, że nie będzie na liście mojego nazwiska. Choć chciałbym się miło zaskoczyć.
Fot. Newspix.pl