Reklama

Festiwal futbolu topornego zaprasza na spektakl

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

03 listopada 2019, 15:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie jesteśmy szaleńcami i możemy wyobrazić sobie przyjemniejsze doznania artystyczne niż pierwszoligowe mecze w rzeczywistości polskiej piłki. Wiadomo, że nie ma co tam na siłę szukać zachwytów, wiele zagrań przyprawi człowieka o politowanie i szyderczy uśmiech, więc nikt wielkich cudów po tych starciach nie oczekuje, ale każda tolerancja ma swoją granicę. Tę właśnie przekroczyli piłkarze Podbeskdzia i Sandecji. Nawet kilka składnych akcji w drugiej połowie nie usprawiedliwia rąbanki, którą zaprezentowali w Bielsku-Białej. Momentami nie sposób było na to patrzeć bez chęci jednoczesnego wykręcenia numeru do najbliższego okulisty. 

Festiwal futbolu topornego zaprasza na spektakl

O jakości piłkarskiej całego widowiska najlepiej świadczyły twarze zawodników obu drużyn. Co chwilę pojawiał się na nich grymas. Dosłownie, bo właściwie nie było dłuższych momentów płynnej gry. Raz po raz ktoś lądował na ziemi. Wyglądało to tak, jakby piłkarzom znudziło się bieganie na stojąco i postanowili przenieść ciężar gry do parteru. Roginić leżał po ciosie łokciem w twarz. Szufryn po ciosie w plecy. Thiago po kolejnych bezsensownych atakach nogą na głowy rywali. Jaroch i Bashlai po zderzeniach z Korzymem. Flis, bo nie potrafił ustać na nogach, gdy któryś z jego przeciwników wdawał się z nim w pojedynek. A to tylko ułamek takich przypadków. I cały czas grymas, grymas, grymas.

Doszło nawet do tego, że z braku laku realizator z trzech różnych perspektyw analizował kąt pod jakim na ziemię upadł Roginić. Można się śmiać, ale autentycznie długo nie działo się absolutnie nic innego godnego nawet najmniejszej uwagi. Znamienne były też sprinty Macieja Korzyma, bowiem jego pomysłowi koledzy wymyślili sobie, że dobrym pomysłem będzie posyłanie do niego kilkudziesięciometrowych prostopadłych podań na dobieg. W konsekwencji oglądaliśmy bardzo smutny obraz, w którym doświadczony snajper robił naprawdę wszystko, żeby dobiec do futbolówki, ale nie potrafił oszukać natury. Raz wyprzedził go obrońca, drugi raz wypadł za linię końcową, a za trzecim sam zrezygnował ze swoich starań już w połowie drogi. No nie bądźmy śmieszni, czołgu nie wystawia się w zawodach Formuły 1.

Można się z Korzyma śmiać, nigdy demonem prędkości nie był, ale swoją bramkę zdobył. I był to właściwie jedyny pozytywny element, jaki przez całe spotkanie zaprezentowali podopieczni Tomasza Kafarskiego. Poza tym Sandecja pozbawiona była jakichkolwiek atutów ofensywnych. Żadnej kreatywności, żadnego pomysłu, żadnej inwencji. Tylko te grymasy.

Niepodziewanie stracony gol nieco zmotywował za to Podbeskidzie, które w swoich szeregach miało znacznie więcej jakości. Najlepszy na boisku był Łukasz Sierpina, który tak jak nieco toporny, do bólu jednonożny, prawej używający tylko do opuszczania autobusu miejskiego, tak w I lidze jest zwyczajnie skuteczny. Na początek mocno przymierzył z dystansu po mądrze rozegranym rzucie wolnym, potem kilka razy nieźle dośrodkował, swoimi rajdami stworzył dużo przestrzeni dla swoich kolegów zespołu i właściwie to powinien skompletować hat-tricka, ale najpierw jego potężne huknięcie w środek bramki instynktownie obronił Bielica, a następnie w analogicznej sytuacji Sandecję od utraty bramki uratował, wchodzący na linię toru lotu piłki, Marcin Flis.

Reklama

Losy meczu przesądziła spektakularna akcja Karola Danielaka, który dryblingiem sam wypracował sobie pozycję do strzału i pewnym uderzeniem ustalił rezultat na 3:1 dla gospodarzy. To już jego ósma bramka w tym sezonie I ligi. Ta akcja była właśnie tym jednym z nielicznych momentów, na który dało się patrzeć i nie żałować swojej decyzji o konsumowaniu takiego marnego widowiska w niedzielne popołudnie, bowiem chwilę później znów ktoś leżał z grymasem na twarzy. I tak do ostatniego gwizdka.

Taka I liga to mało przystępny styl życia.

Podbeskdzie Bielsko-Biała 3:1 Sandecja Nowy Sącz

Sierpina 41′, Jaroch 60′, Danielak 79′ – Korzym 30′

Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...