W XXI wieku w Ekstraklasie ze statusem beniaminka grały 44 kluby. Prawie połowa z nich spadała z ligi w przeciągu trzech sezonów bytu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Aż dziesięć zleciało zaraz po awansie. Jedynie w ośmiu przypadkach beniaminek po wejściu do Ekstraklasy zajmował miejsce w górnej połowie tabeli. Jeśli ktoś naprawdę uważa, że w Polsce mamy cały zastęp klubów, które z miejsca są w stanie podnieść jakość najlepszej ligi w kraju, to powinien usiąść na dupie z kalkulatorem i zerknąć w karty historii.
W obliczu dyskusji nad powiększeniem składu Ekstraklasy do osiemnastu drużyn najpierw złapaliśmy się za głowę (bo mieliśmy przed oczami perspektywę dziewiątego meczu w kolejce), a później wzięliśmy się za wertowanie wszystkich beniaminków w XXI wieku. Między uszami kołatała nam myśl, że bardzo rzadko nowe drużyny wnoszą do tej naszej ulubionej ligi nową jakość. Oczywiście najświeższe rany dawały o sobie znać najmocniej – w zeszłym sezonie przecież Zagłębie Sosnowiec i Miedź Legnica zleciały z ligi zaraz po wejściu do niej. Ale jeden sezon to mała próba. Trzeba było sprawdzić, ile takich Zagłębiów i Miedzi było w ostatnich latach.
A było sporo.
W XXI wieku aż dziesięciokrotnie beniaminek wytrzymywał po awansie ledwie jeden sezon: RKS Radomsko (2001/02), Szczakowianka Jaworzno (2002/03), Górnik Polkowice, Świt Nowy Dwór Mazowiecki (2003/04), Zagłębie Sosnowiec (07/08), ŁKS (11/12), GKS Bełchatów (14/15), Sandecja Nowy Sącz (16/17). Do tego dorzucić możemy przypadki, gdy do spadku było całkiem niedaleko – Arka w sezonie 2005/06, Lech po awansie w 2002 roku, Jagiellonia w 2008, Cracovia w 2014 czy Termalica w swoim absolutnym debiucie w – jakkolwiek to brzmi – polskiej elicie.
Biorąc pod uwagę, że w ostatnich osiemnastu latach do ligi zawitały 44 nowe zespoły (nie liczymy fuzji Amiki z Lechem czy Dyskobolii z Polonią), wychodzi na to, że prawie co czwarty zespół w swoim pierwszym sezonie tak zaniżał poziom tej ligi, że ta wypluła go zanim beniaminek zdążył zdjąć płaszcz i rozwiązać buty w przedpokoju. Gospodarz nie zdążył nawet powiedzieć “nie ściągaj butów, bo i tak muszę pozamiatać”, a gość był już ponownie na klatce schodowej.
Niektórym udało się wejść nawet do pokoju gościnnego, inni zdążyli już zająć swoje krzesło, a tu trzeba było się zawijać. Do dziesiątki beniaminków, który zlecieli tuż po awansie, dorzucamy bowiem siedem zespołów, które spadły w swoim drugim sezonie w Ekstraklasie i cztery, które spadły po trzech latach. To daje nam 21 spadków w ciągu trzech lat od awansu. Nie jest to wielka matematyka, nawet my sobie z tym poradzimy – 47% beniaminków w ciągu trzech pierwszych sezonów wraca do I ligi.
To tak wymowna statystyka w kontekście dyskusji o “podnoszeniu poziomu Ekstraklasy przez powiew świeżości”, że trudno przejść obok niej obojętnie. Pierwszoligowcy przypominają te meteoryty, które błysną gdzieś na horyzoncie, ledwo zdążymy je uchwycić wzrokiem, a te już przelatują. Beniaminkowie wpadają do ligi, nie zdążymy ich nawet jeszcze dobrze poznać, a tu już trzeba się żegnać. Tylko co drugi świeżak w lidze zostaje na dłużej niż trzy lata. A i tak w tym gronie mamy mnóstwo drużyn, które wcale nie są nową falą w polskiej piłce, ale po prostu klubem, który byt w niższej lidze traktował jako wypadek przy pracy. Czy możemy powiedzieć o Lechu Poznań, że prawie dwie dekady temu wniósł do ligi nową jakość? Nie, on po prostu pod koniec lat ’90 zaliczył straszny zjazd, a dekadę wcześniej był potęgą. Czy Cracovia, która w 2004 roku wróciła do Ekstraklasy, była kimś nowym, kim mogliśmy się ekscytować? Znów – nie, powrót do ligi był kwestią czasu. To samo moglibyśmy powiedzieć o powrocie Ruchu Chorzów (2007) czy Górnika Zabrze (2010).
Gdybyśmy mieli pokazywać palcem kluby, które – tak jak w dzisiejszych dysputach zwolenników powiększania ligi – były najpierw ciekawostką, a później przerodziły się w nowe siły ligi, to nasz paluch wylądowałby na nazwie Jagiellonii Białystok, Piasta Gliwice i pewnie GKS-u Bełchatów. Mówimy tu o drużynach, których Canal+ w poprzednich latach nie pokazywał, a gdy już można było je zobaczyć w telewizji, to nie tylko walczyły desperacko o utrzymanie, ale i wyciągnęły rękę po sukcesy.
Ale takich Jagiellonii czy Bełchatowów było niewiele. W tym wieku tylko osiem drużyn w swoim pierwszym sezonie zajmowało miejsce w górnej połowie tabeli, a jedynie trzykrotnie beniaminek zaraz po awansie wskakiwał do TOP4 ligi. Jeśli ktoś więc mówi, że “ale Zagłębie w 2015/16, ale Górnik w 2017/18”, to odpowiadamy mu twardymi danymi, a nie dowodami anegdotycznymi:
– 18% beniaminków w pierwszym sezonie zajmowało miejsce w górnej połowie tabeli
– 47% w pierwszych trzech sezonach spadało z ligi
– 7% w pierwszym sezonie zajmowało miejsce w TOP4
– 23% w pierwszym sezonie spadało z ligi
I przypomnijcie sobie te liczby, gdy w przyszłym roku do Ekstraklasy awansują trzy zespoły z I ligi, a możni Ekstraklasy dyskutują o tym, czy może warto byłoby do niej dorzucić jeszcze dwie kolejne ekipy z zestawu pierwszoligowców.
Piszemy też o tym w kontekście ŁKS-u i Rakowa. Mecz beniaminów, jeszcze nie tak dawno (chlip) emocjonowaliśmy się derbami gminy Żabno, jeszcze wcale nie tak dawno nie trzeba było mówić “obejrzałbym sobie takie Podbeskidzie z Łęczną”, bo Podbeskidzie i Łęczna spotykały się ze sobą w weekend. I tak jak przed sezonem panował duży optymizm wobec łodzian i częstochowian, tak po dwunastu kolejkach to podniecenie wygasło. Ramirez nie jest zagubionym bratem Davida Silvy, 145 wariantów rozegrania rzutów rożnych i oryginalne ustawienie 1-3-4-2-1 jednak nie są “JEDNYM PROSTYM TRIKIEM, KTÓRYM RAKÓW ROZWŚCIECZA LIGOWCÓW”. Zauroczenie minęło, nadeszła twarda, ligowa weryfikacja.
I życzymy tylko obu beniaminkom, by nie zawyżyły w tym sezonie ani tych 23%, ani tych 47% z jednego w powyższych akapitów.