Reklama

Niższy od chorągiewki z najwyższym kontraktem w życiu. Valbuena jedzie do Moskwy

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2014, 18:59 • 6 min czytania 0 komentarzy

Valbuena ponoć mierzy dokładnie tyle samo, co Władimir Putin. Obaj panowie od kilku dni mogą – w szerokim tego słowa znaczeniu – uważać się za sąsiadów, bo Francuz właśnie przeprowadza się do Moskwy, grać dla Czerczesowa w Dinamie. Co wiecie jednak o Mathieu poza tym, że jest niższy od chorągiewki i nieźle bije rzuty wolne?

Niższy od chorągiewki z najwyższym kontraktem w życiu. Valbuena jedzie do Moskwy

Kariery młodzieżowe znakomitych piłkarzy to temat rzeka. Niektórzy w czasach juniorskich nadawali ton rywalizacji. Inni należeli wówczas do drugiego szeregu, by potem wyprzedzić bardziej uznanych kolegów. Przypadek Valbueny ma w sobie z kolei coś z drogi, jaką przeszedł Robert Lewandowski.

Francuz był wybijającym się nastolatkiem w swoim regionie, dostał się więc do akademii Bordeaux. Tam jednak go odpalono i musiał się tułać po niższych ligach, by wypłynąć znacznie później. Decyzję w swoim czasie podjął trener rezerw Żyrondystów, Jean Luois Garcia. Ponoć Mathieu miał grać zbyt niedojrzale, nie mógł przestawić się z juniorskiej piłki na dorosłą. Holował piłkę, za często szedł w dryblingi, a za mało podawał. Pod jego batutą, zespół grał o wiele za wolno.

Image and video hosting by TinyPic

– To zawsze trudne, gdy pewnego dnia w klubie każą ci odejść, nie wiążą z tobą przyszłości. Miałem wtedy dwie opcje: rzucić piłkę albo walczyć dalej. Ojciec wpoił mi jednak, żebym nigdy w życiu się nie poddawał, dzięki niemu mam silną psychikę i wówczas też walczyłem. Jak zawsze w życiu, niczego nigdy mi nie podarowano, wszystkim musiałem udowadniać, że się nadaję – mówił po latach. Odpalony przez Bordeaux trafił nisko, bardzo nisko. Piąta liga we Francji to nie jest poziom, na który trafiają tłumy skautów. Aby grać w Langon – Castets, musiał dorabiać także w sklepie sportowym.

Reklama

Ale opłaciło się. Na tle rzeźników z piątej ligi wyróżniał się techniką, wizją, przebojowością. Mógł sobie pozwolić na więcej niż w Bordeaux, bowiem, cóż, pewnie jako jedyny tutaj naprawdę umiał grać w piłkę. Szybko zwrócił na siebie uwagę Libourne, klubu z trzeciej ligi. Tutaj jednak bajkowo nie było: pod Andre Menotem miał problemy, grywał w kratkę. Dwa gole w dwudziestu meczach nie powalają. Ale Menota wyrzucono, a jego następca zbudował wokół Valbueny drużynę. I znowu okazało to strzałem w dziesiątkę, bo choć niektórzy krytykowali młokosa, że chce robić wszystko, to wyniki go broniły. Zespół szedł jak burza.

Do tego stopnia, że trzecioligowcem na poważnie zainteresowały się ekipy z Ligue 1. Ponoć miał na stole ofertę z Auxerre, czekającą tylko na podpis. Wtedy jednak odmówił, wolał zostać w trzeciej lidze. Szaleństwo? A jednak wyszło na jego. Wiosnę miał równie udaną co jesień i doprowadził Libourne do historycznego awansu, klub pierwszy raz znalazł się w Ligue 2. Stał się klubową legendą, a sam dostał nagrodę w postaci transferu do Marsylii.

Takie transfery to rzadkość. Z trzeciej ligi do pierwszego składu jednej z najmocniejszych drużyn kraju? Na Velodrome królowali wówczas Ribery, Nasri, Cisse, Zenden… Valbuenie nie było łatwo. – To był wielki przeskok, ale uwielbiam wyzwania. To odpowiada mojemu charakterowi. Bolało jedynie, że mnie nie szanowano, bo byłem z niższych ligi. Ciągłe żarty, szyderka, po pewnym czasie nawet najsilniejszemu ciężko to znieść.

Na pewno najgorzej było w pierwszym sezonie. Przyszedł facet z trzeciej ligi, ma słaby sezon, nawet treningów nie wytrzymuje i co chwila łapię kontuzję. Ten poziom go najwyraźniej przerasta – musieli myśleć “koledzy” z szatni. Sytuacja piłkarza zmieniła się diametralnie dopiero wtedy, gdy w klubie pojawił się Eric Gerets.

– Słuchajcie chłopaki. Trenowałem z wami dwa dni. Nie znam was. Wybiorę po prostu tych, którzy najbardziej zaimponowali mi na treningach. Valbuena, będziesz u mnie dziesiątką. Graj swoje. Masz wolną rękę – mniej więcej tak to miało wyglądać w pierwszych dniach pracy Geretsa. Nieprawdopodobne wręcz, jak nagle sytuacja młodego piłkarza się odmieniła. Ale musiał jeszcze zdać test, bardzo poważny test. Gerets rzucił go nie tyle na głęboką wodę, co na Ocean Atlantycki podczas burzy. A potem kazał pływać.

Reklama

Mecz z Liverpoolem na Anfield. Valbuena w tym momencie miał ledwie kilkanaście meczów na koncie, a tutaj wychodzi w pierwszym składzie, ma być kreatorem gry. Po latach sam wspomina, że pewnie mało kto w niego wierzył, a Geretsa uważano za szaleńca. Zagrał jednak świetne zawody i strzelił zwycięską bramkę. Od tego momentu dostał zaufanie i klucze do drużyny, nie kwestionował jego pozycji nikt.

Oczywiście, jak to zwykle w dobrych opowieściach bywa: do czasu. Status i umiejętności Valbueny zakwestionował Deschamps, gdy tylko pojawił się w Marsylii. Tak, ten sam, pod którego skrzydłami przed chwilą Francuz rozegrał świetny turniej dla Tricolores, będąc kluczową postacią. Ale wtedy? Pierwsza reakcja po treningu z drużyną: sprzedajemy. Wystawić Valbuenę na listę transferową. Natychmiast. Piłkarz został w klubie tylko ze względu na interwencję zarządu.

Pół roku później jednak sam domagał się odejścia. Nie grał, był pomijany, wchodził na ogony, a Deschamps rzucał go po pozycjach. Ich kontakt był zły, a gracz miał oferty z przyzwoitych klubów, choćby Premier League. Najrozsądniejsze wyjście dla wszystkich: odejść. Ale panowie postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę.

I poszło lepiej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Valbuena wiosną odzyskał miejsce w składzie i stał się ulubieńcem Deschampsa. Zapamiętał go dobrze i dlatego później, gdy ten przejął reprezentację, nie wyobrażał sobie jej bez gracza Marsylii. W eliminacjach do brazylijskiego turnieju Mathieu wystąpił we wszystkich meczach, na mistrzostwach brakło go tylko z Ekwadorem. I nic dziwnego: swoje gwiazdy w starciu o nic trzeba oszczędzać. Valbuena odpłacił się potem będą pierwszoplanową postacią podczas zwycięskiego pojedynku z Nigerią.

To na mundialu świat obiegły jego zdjęcia. Niższy od chorągiewki, niższy od chłopca, który wyprowadzał go na boisku. Co do powiedzenia ma sam gracz na ten temat? – W juniorach często miałem problem przez niski wzrost. Gdy grałem dobrze, dawano mi spokój. Ale gdy szło gorzej, mówiono, że to przez moje warunki fizyczne. Teraz wiem, że te braki najlepiej nadrabiać zaangażowaniem, techniką i mądrym poruszaniem się po boisku. Wówczas nie ma znaczenia jakiej postury jest twój przeciwnik. Szczerze mówiąc dziś trudniej mi grać na obrońców moich rozmiarów, przez lata bowiem zdążyłem przystosować swój styl tak, by oszukiwać większych od siebie.

Trochę szkoda, że idzie do Dynama Moskwa, czyli na dobre znika z radaru. W tym sezonie pogra w Lidze Europejskiej, w Rosji powalczy o awans do Champions League. Wydaje się, że stać go było na podpisanie kontraktu z klubem o ambitniejszych celach. Ale nie oszukujmy się, Valbuena ma już trzydzieści lat, a są ligi delikatnie mówiąc lepiej płacące niż francuska. Chciał złapać ostatnią tłustą umowę w życiu i to osiągnął.

Tam gdzie trzeba, wszyscy i tak będą go pamiętać. Na Velodrome koszulki z jego numerem nie założy nikt, to oficjalne stanowisko Marsylii. Takiego szacunku dorobił się ten trzecioligowiec, który zaczynał jako popychadło Nasriego i Ribery’ego.

Leszek Milewski

Najnowsze

Polecane

Dominacja skoczków w biało-czerwonych barwach! Tak, chodzi o Austriaków…

Szymon Szczepanik
0
Dominacja skoczków w biało-czerwonych barwach! Tak, chodzi o Austriaków…

Komentarze

0 komentarzy

Loading...