– Cały czas był przy mnie, zawsze podpowiadał, doradzał. Zmarł nagle, w środku nocy – zawał z wylewem. Wszyscy byli w domu, ja, mama, siostra. I nic się nie dało zrobić, to się stało tak szybko. Takie sytuacje uzmysławiają jak kruche jest życie i jak trzeba je szanować, ciesząc się każdą chwilą.
Tata zmarł Patrykowi Mikicie, gdy dzisiejszy napastnik Radomiaka miał tylko jedenaście lat. Czy zabrakło ojcowskiej ręki nieco później, gdy młody piłkarz miał swoje problemy? Sam tak uważa, natomiast jak mówi: przeszłości nie zmieni, może tylko wyciągnąć z niej lekcję, a stara się to udowadniać w każdym meczu, każdym treningu, a także poza boiskiem, bo dzisiaj najważniejsza jest dla niego narzeczona Natalia i córeczka Majka.
***
Jak bardzo narodziny dziecka cię zmieniły?
Pamiętam, kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem. Byliśmy z narzeczoną na wakacjach. Od razu była radość. A potem jest nauka, od samego początku. Przykładowo chciałem syna, bardzo. A potem, gdy okazało się, że będzie córeczka, nigdy bym się nie zamienił. Maja to moje oczko w głowie. Majce chcę zapewnić jak najwięcej atrakcji: to trampoliny, to basen. Mała ma też talent do rysowania. Ogółem posiadanie dziecka to inny poziom odpowiedzialności. Pewne rzeczy na zawsze się zamykają.
Moi koledzy mają dzieci w wieku twojej córki, chwalą się, że jest okazja nadrobić wszystkie bajki.
Zgadza się, bajki w naszym domu lecą praktycznie ciągle, naprzemiennie z meczami. Szczęśliwie mamy dwa telewizory. Ale nie ukrywam: spędzając czas z małą oglądam i niejedną kreskówkę. Co ciekawe jednak, ona, choć ma raptem cztery latka, też już ogląda mecze. Na swój sposób, ale zawsze mnie pyta widząc zieloną murawę na ekranie:
– Tata, którzy to nasi?
Chodzi też na Radomiaka i zna już… przyśpiewki. W domu czasem śpiewa: “Druga strona odpowiada: kto wygra mecz? Radomiak!”. Naprawdę.
Nie boisz się, że podłapie też jakieś niecenzuralne przyśpiewki?
Nie da się ich uniknąć, taki jest klimat trybun na stadionach. Szczęśliwie na razie tak się nie stało.
Jakie decyzje co do swojej kariery podjąłeś z myślą o rodzinie?
Choćby teraz, gdy udało się awansować z Radomiakiem do I ligi. Automatycznie przedłużał mi się kontrakt na kolejny rok, ale dostałem propozycję dwuletnią. Pierwsze o czym pomyślałem: świetnie, akurat Majka skończy przedszkole. Natalia też pracuje w Radomiu, dobrze się tu czuje, ale przede wszystkim właśnie za dwa lata będziemy mieli ślub. Nawet sala już wybrana, musimy tylko klepnąć umowę.
Te dwa lata faktycznie grają w waszym życiu.
Zdecydowanie. To dobry moment i dobre miejsce. W Radomiu czuję się dobrze, mam poukładane.
Jak dziś podchodzisz do swojej mniej poukładanej przeszłości?
Nie chcę do tego wracać. Co się już stało, tego nie odwrócę, mogę tylko co tydzień na boisku udowadniać, że lekcję od życia zrozumiałem. Natomiast wiele rzeczy o mnie było też wymyślane przez media. Jak to mówią: w każdej legendzie jest ziarno prawdy i z tym nie dyskutuję. Ale pamiętam też takie sytuacje, choćby w Łodzi, gdzie oglądaliśmy cały wieczór filmy z Natalią, a następnego dnia czytałem o sobie, że bawiłem się Bóg wie gdzie i do której, a Natalia czytała, że obracałem jakieś panny. To było trudne. Dla niej bardziej niż dla mnie, bo ja już sobie wyrobiłem grubą skórę.
Natalia była ze mną w dobrych i trudnych momentach. Wspiera mnie cały czas. Ktoś powiedział, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi mądra, kobieta, ja się na pewno pod tym podpiszę.
Ciężko jest odpruć łatkę w środowisku piłkarskim.
Dlatego nie chcę wracać do starych sytuacji. Pokazuję na boisku co jestem wart i ża tamto było epizodem w moim życiu. Ostatnio chyba jak przychodziłem do Chojniczanki pojawiały się jeszcze pewne nieprzychylne głosy, ale i tam jak zobaczyli mnie w treningach, w grze, a nawet jak spotykali nas z Natalią na mieście, że plotka swoją drogą, a rzeczywistość swoją. Mam stamtąd bardzo wiele dobrych wspomnień, z każdym chętnie się spotkam i przybiję piątkę. Walczyliśmy o awans, nie udało się, ale mieliśmy bardzo fajny zespół. Pamiętam też jakie wrażenie robił Rafał Grzelak… lata lecą, a Rafał piłkarsko był niesamowity, technika użytkowa wyjątkowa.
Co byś powiedział siedemnastoletniemu sobie?
Skup się na piłce. To jest twój chleb. Zacznij grać regularnie na swoim podwórku, nie podejmuj pochopnie decyzji, a potem kto wie jakie perspektywy się otworzą. Myślę, że ja dzisiejszy przemówiłbym sobie sprzed lat do rozumu i tamten zagubiony chłopak unikałby sytuacji, za które potem dostawał po uchu.
Masz poczucie niewykorzystanej szansy?
Podejmowałem złe decyzje, na przykład odchodząc z Legii na wypożyczenie do Widzewa. Później była oferta z Ruchu, która była atrakcyjna sportowo, ale obawiałem się, bo Niebiescy mieli problemy finansowe, a mi się właśnie urodziła Majka.
Czy ktoś ci doradzał?
Rozmawiałem z mamą, z narzeczoną. Miałem menadżera, do dziś mam tego samego, czyli miałem i mam do niego zaufanie.
Twój świętej pamięci tata bardzo chciał, żebyś grał w piłkę.
Tak. Zmarł, gdy miałem jedenaście lat. Ciężko mi się było bez niego odnaleźć. Trzymał nade mną pieczę, gdy trzeba, był stanowczy. Po jego śmierci mama próbowała wejść w tę rolę, ale wiadomo jak to młody chłopak – wpada się w fazę buntu. Tata był prawdziwym pasjonatem, nigdy nie grał w piłkę, ale bardzo się nią interesował. Był na każdym moim meczu w juniorach, jeździł na każdy wyjazd. Cały czas był przy mnie, zawsze podpowiadał, doradzał. Zmarł nagle, w środku nocy – zawał z wylewem. Wszyscy byli w domu, ja, mama, siostra. I nic się nie dało zrobić, to się stało tak szybko. Takie sytuacje uzmysławiają jak kruche jest życie i jak trzeba je szanować, ciesząc się każdą chwilą.
Dzisiaj jaką masz relację z mamą?
Bardzo dobrą. Cieszy się, że robię to, co chciałem robić od dziecka. Bardzo przeżywa moje mecze, tak samo jak siostra. Jest też przeszczęśliwa z wnuczki.
Ostatnio rozmawiałem z twoim aktualnym trenerem, Dariuszem Banasikiem. Powiedział, że pierwsza drużyna w Legii przyszła dla ciebie za szybko.
Chwilę wcześniej ME, pieniądze pożyczane od mamy. Później… później już pożyczać nie musiałem. Miałem propozycję ze Szkocji, Legie mnie nie puściła, ale włączyła do pierwszego zespołu. Tak, to wszystko przyszło szybko, za szybko, przerosło mnie. Choć kto wie co by się stało, gdyby został Jan Urban. To fantastyczny człowiek i trener. Dawał mi mnóstwo wskazówek, z niektórych korzystam do dzisiaj. Czułem z jego strony zaufanie.
Trener Magiera też mi pomagał, mieliśmy kiedyś jedną przykrą sytuację. Ktoś włamał mi się na Facebooka i z mojego konta wyzywał kibica Legii. Wszystko wyjaśniliśmy. Udowodniłem, że to nie ja pisałem, to dziś zabrzmi śmiesznie, ale przyniosłem wydruk, że ktoś logował się z Warszawy, kiedy ja byłem w Gdańsku.
A jak wspominasz trenera Berga?
Nie mieliśmy okazji długo współpracować, on przyszedł w zimie, ja nie zagrałem raz, drugi, podpaliłem się i poszedłem do Widzewa. Nie chciał, żebym odchodził. Miał na mnie pomysł. Ale postanowiłem, że nie chcę siedzieć na ławce.
Łatwo jest oceniać z perspektywy, wtedy wyjazd do Łodzi oznaczał, że będziesz grał bardzo dużo minut w Ekstraklasie. Trudno to nazwać złą ścieżką rozwoju.
Tak, ale to był bardzo trudny moment dla klubu. Tam była walka ze wszystkim. Ja dostawałem pensję z Legii, ale chłopaki nie mieli płacone, nie mieli za co żyć, dosłownie. To kredyty, to nawet rachunki za telefon komórkowy – nie było z czego opłacać, bo zapewnieniami prezesów niczego nie opłacisz. Klub spadał z Ekstraklasy – w jednym sezonie mam mistrza i spadek.
Dolcan był trudniejszym momentem?
Byłem tam na wypożyczeniu z Legii, miałem blisko do domu. Tam też dostałem lekcję. Trener Sasal powiedział, że odpocznę w Pucharze Polski, żeby zagrać w lidze. Odpocząłem, nie zagrałem. Zadawałem sobie pytanie: co się stało? Dlaczego? Nie było żadnej rozmowy, po prostu taka decyzja. Wtedy się tym denerwowałem. A trzeba było zacisnąć zęby, pracować i tyle, cały czas dążyć po swoje.
Czy Łódź była takim momentem, w którym dało się nauczyć szacunku do pieniądza?
Mam szacunek do pieniądza. Wszystko dziś przeznaczam na dom i rodzinę.
Kiedy ostatnio kupiłeś coś dla siebie?
Z większych wydatków? Samochód. Ale to przecież też nie tylko dla siebie. To zwykłe, rodzinne auto, nic szczególnego.
Dwadzieścia sześć lat – dużo czy mało dla piłkarza?
Młody nie jestem. Stary też. Doświadczeni piłkarze też potrafią jeszcze nawet wyjechać do mocnej ligi. Ważne jest jednak tu i teraz, to najważniejszy moment.
Nie byłeś pewniakiem na początku sezonu, ale teraz strzelasz aż miło.
Miałem dobrą końcówkę zeszłego sezonu. Teraz początek był jaki był, nie obrażałem się, cały czas pracowałem, żeby dostać szanę, trener też ze mną dużo rozmawiał, bo widział, że choć siedzę na ławce, to jestem w dobrej dyspozycji. Ale nie grałem przecież nie po czyjejś złości, tylko dlatego, że moi koledzy z drużyny dobrze wyglądali. Cieszę się, że teraz ja pomogłem drużynie. Atmosfera w zespole jest świetna, mamy wyrównany skład, gdzie naprawdę do grania jest równorzędnych osiemnastu dziewiętnastu zawodników, każdy może wejść i dać jakość.
Chyba nawet was zaskoczyło jednak jak dobrze wam idzie.
Znamy swoją wartość. Co mecz gramy o trzy punkty. Co mam powiedzieć? Z pokorą i szacunkiem dla przeciwnika, ale z wiarą we własne umiejętności.
Masz czas na coś poza futbolem i rodziną?
Czasem wieczorami, gdy córka i narzeczona śpią, odpalam konsolę albo komputer i pogram w FIFA lub CS-a. Swego czasu interesowałem się bardzo grą virtus.pro, teraz też śledzę, ale wiadomo, mają gorszy moment. Na pewno ciekawi mnie to, szanuję też esportowców, to wielka sztuka tak grać jak najlepsi.
Myślisz, że gdzieś z góry tata czuwa?
Myślę, że tak, z góry patrzy i teraz jest zadowolony jak podchodzę do życia. Mam wspaniałą rodzinę, w piłce zaczęło mi się powodzić – niech dalej trzyma pieczę nade mną.
Rozmawiał Leszek Milewski