Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

18 września 2019, 17:04 • 6 min czytania 0 komentarzy

Siedzimy sobie w Szczecinie z ludźmi, którzy doskonale pamiętają czasy odbudowy klubu ze zgliszczy, jakie pozostawił po sobie brazylijski projekt rodziny Ptaków. Środek lokomocji na niektóre mecze wyjazdowe? Statek, w końcu rywalami byli głównie sąsiedzi znad tego samego akwenu. Działacze? Głównie piłkarze, którzy samodzielnie dopinali kwestie boisk czy marketingu.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

69262369_742415402881679_3076677999760769024_n

Na B-klasę wystarczyło, to nie jest przecież liga, w której “Portowcy” mogliby się zatrzymać na dłużej niż sezon.

– No i widzisz, musiało minąć długich trzynaście lat…
– Moment. Jak to “trzynaście”?!

Najbardziej zdradliwe, najbardziej wymykające się wszystkim definicjom pojęcie świata? Czas w piłce nożnej.

Reklama

Zna to przecież każdy z nas, przerabiamy to co parę dni. Ile to są trzy minuty? Dla drużyny prowadzącej 1:0, trzy minuty doliczonego czasu to jest okres stąd do wieczności, przedział czasowy, podczas którego można osiwieć, wyłysieć, a następnie dorobić się potomków, którzy najpierw osiwieją, a potem wyłysieją. Ale już dla jedenastu innych ludzi, co ciekawe – zgromadzonych w tym samym miejscu i o tej samej porze, trzy minuty to chwila pozwalająca co najwyżej na podrapanie się za uchem. Białym 180 sekund przypomina wyboistą leśną ścieżkę, czerwoni te same 180 sekund traktują jako mgnienie oka na autostradzie.

A trzy kolejki ligowe? Dużo czy mało? Klub z drugiego miejsca w I lidze, który ma nad trzecim stopniem podium cztery punkty przewagi, traktuje te trzy mecze jak niekończący się maraton, dla utrudnienia rozgrywany na schodach najwyższego wieżowca w mieście. Ale już ten trzeci klub, tracąc do wicelidera tylko cztery punkty, trzy mecze postrzega jako króciuteńki epizodzik, przelatujący przed oczami jak film krótkometrażowy.

Tak możemy to rozbijać długo – zapytajcie dyrektora sportowego, który podpisuje kontrakt z młodzieżowym reprezentantem kraju, ile to jest półtora roku. A potem to samo pytanie zadajcie mu, gdy w jego gabinecie będzie przesiadywał 35-letni bramkarz.

Trzynaście lat. Trochę ponad pół kariery zawodowego piłkarza, ale w życiu klubu piłkarskiego? Zdawało mi się, że to jest mgnienie oka, przecież sam siedzę na trybunach od 1994 roku, czyli 25 lat. A jestem ciągle młodziuteńki, kibic właściwie bez stażu, który słucha starszych, przekonujących, że kiedyś to było. Trzynaście lat? Może to nie jest “wczoraj”, ale w świecie, gdzie żyjemy cały czas Wembley z lat siedemdziesiątych i medalem z 1982 roku, ten okres zdaje się krótki.

Taki był mój pierwszy odruch w Szczecinie: jak to trzynaście lat temu graliście w B-klasie? Jak to jest technicznie możliwe, że lider Ekstraklasy, klub, który od paru sezonów liczy się w stawce, sprzedaje swoich piłkarzy za gruby hajs i równie grubo inwestuje, m.in. w akademię czy infrastrukturę, TRZYNAŚCIE lat temu grał w B-klasie?

Oczywiście, Pogoń jest trochę specjalnym przypadkiem, to, co los zabrał im za sprawą Bekdasa, Gondora i Ptaka, oddał w trakcie wspinaczki po ligowych szczeblach. Zaczynali od awansu do A-klasy, ale już chwilę później zajęli miejsce IV-ligowych rezerw, oszczędzając cenne miesiące odbudowy. Potem z IV ligi awansowali bezpośrednio do nowej drugiej, wygrywając baraże rozgrywane przy reorganizacji ligowej hierarchii w Polsce. Potem zostały już tylko dwa małe kroczki – najpierw I liga, potem Ekstraklasa, w której Pogoń gra od lat.

Reklama

To jest… uderzające. Czasem zastanawiamy się – ile czasu musi minąć, by klub stanął na zdrowych nogach, by był prowadzony na zdrowych zasadach. Martwimy się – a co, jeśli po drodze przytrafią się kryzysy, jeśli przytrafi się spadek, albo konieczność sprzedaży najlepszego zawodnika. Biegniemy – jako środowisko piłkarskie – w jakimś chorym wyścigu, z tygodnia na tydzień, z sezonu na sezon. Dopiero po czasie, gdy jest chwila by stanąć, można spojrzeć wstecz i zastanowić się – czy to wszystko w ogóle miało sens?

Sezon 2007/08. Oba łódzkie kluby występują w Ekstraklasie, podczas gdy Pogoń Szczecin, zbudowana na bazie B-klasowca, który sezon wcześniej wywalczył awans, bije się w IV lidze, z Victorią Sianów i Lechem Czaplinek. Kto miał lepszą pozycję wyjściową, by dziś patrzeć na resztę stawki z pozycji lidera Ekstraklasy? Kto miał większe szanse, by te dwanaście lat później wypuszczać w świat kolejnych utalentowanych zawodników, walczyć niemal rokrocznie o europejskie puchary?

Patrzę na te trzynaście lat Pogoni Szczecin, czyli futbolowe mgnienie oka. Patrzę na klub, który od samego początku, od reaktywacji w B-klasie, przykładał ogromną wagę do szkolenia młodzieży. Po brazylijskiej nauczce, gdy z dna podnosili ich Adamczuk czy Matlak, “Portowcy” zobaczyli, że największym kapitałem są ci, którzy nauczą się kopać na szczecińskich boiskach. Z błota wygrzebali ich wychowankowie, a i dziś żyje się łatwiej, mając do dyspozycji ambasadorów pokroju Grosickiego czy Ławy, odbierając pocztówki od Piotrowskiego, przygotowując do wyjazdu Kozłowskiego.

Czy Pogoń po drodze nie miała kryzysów, nie popełniała błędów? Skąd, popełniła je pewnie z tysiąc razy, jedne były większe, inne mniejsze. Ale ogólny kierunek działań, przyjęty właśnie w momencie, gdy rodzina Ptaków wymyśliła brazylijską Pogoń skoszarowaną w Gutowie Małym, pozostał praktycznie niezmienny. Dokładano boisk. Dokładano trenerów młodzieży, skautów, ludzi z okiem do piłkarzy, tych młodych, jak i tych starszych. Co miała Pogoń, czego nie mieli konkurenci? Kasa? No nie, tam też nie ma bogatego wujka z USA. Stadion? A skąd, przecież wszyscy znamy szczecińskie perypetie stadionowe. Może i spłycam temat, ale czy nie wystarczyła po prostu konsekwencja i cierpliwość? No i oczywiście jeden Adamczuk z wizją, do której przekonał wszystkich dookoła?

Poza tym – obecnie Pogoń można chwalić nie tylko za pracę w akademii, za ambitne plany jej rozbudowy, za fotel lidera Ekstraklasy i wytrzymanie presji, gdy zespół szorował po dnie w ubiegłym sezonie. Można i trzeba ją chwalić na przykład za działania, które opisał ostatnio Kuba Białek.

Benedikta Zecha Pogoń obserwowała na żywo aż osiem razy. Pierwszy telefon do niego wykonała pół roku przed zatrudnieniem. Piłkarza przekonywał telefonicznie Kosta Runjaić, został także zaproszony do Szczecina na rekonesans, podczas którego poznał wizję i szefostwo klubu, a szef skautów zaprezentował mu szeroką analizę wideo jego gry, pokazując cechy, których poszukuje Pogoń u środkowego obrońcy.

Najśmieszniejszy jest fakt, że jeśli myślimy wyłącznie o pierwszej drużynie, Pogoń wcale nie wyglądała na tak poukładaną. Wieczne roszady trenerskie, jakieś dziwaczne zapowiedzi obcinania pensji piłkarzy i sztabu szkoleniowego w ramach “kary” za złe wyniki, ingerencje w pracę kolejnych szkoleniowców, momentami dość nieporadne ruchy na rynku transferowym. Ale to przecież kolejny dowód na to, że ta najważniejsza drużyna klubu, pierwszy zespół, może przechodzić przez różne sztormy – liczy się to, by nikt nie ruszał fundamentów. Na pokładzie statku mogą się dziać dantejskie sceny, kapelusz kapitana może być podziurawiony od kul, ale pod pokładem wszystko ma działać jak w zegarku, a przede wszystkim – okręt ma płynąć cały czas w tym samym kierunku.

Chciałbym i życzyłbym sobie, by cierpliwych i konsekwentnych było coraz więcej.

I tak oto znów nie udała się próba, by napisać tekst bez odwoływania się do ŁKS-u!

Fot. Portowcy.org

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...