Każdy z nas miał takiego ziomka w klasie, który przed wyjazdem na wycieczkę sprawiał problemy. W drzwiach do autobusu musiał dostać aviomarin, dziś już pewnie emerytowana nauczycielka znachorskim sposobem zaklejała mu plastrem pępek (do dziś nie mamy pojęcia, jak to miało działać), a gość i tak całą drogę przesiedział z papierową torbą na kolanach. Wszystkie wyjazdy były dla niego traumą. I mamy wrażenie, że tym gościem od wyjazdowych perypetii w zespole Lecha Poznań jest Christian Gytkjaer.
Nie to, żebyśmy nie poważali jego jakości piłkarskiej. To kawał napastnika, z – jak na Ekstraklasę – naprawdę poważnym CV, jest powoływany do reprezentacji na poziomie kadry Polski lub nawet lepszej. Gdyby Lech nie skorzystał z okazji i nie przechwycił go bez kwoty odstępnego z rozpadającego się TSV 1860 Monachium, to Duńczyk pewnie nigdy w życiu nie trafiłby do Polski. Chyba że do Mielna na gofry.
Ale mimo tego Gytkjaer ma jakiś defekt. Nie strzela na wyjazdach. To wada dość istotna, bo regulamin rozgrywek zakłada, że połowę meczów w sezonie jego drużyna zagra poza Poznaniem. A przecież zatrudniasz piłkarza nie po to, by grał dobrze w co drugim meczu. Gdyby kontrakty piłkarzy obejmował Kodeks Pracy, to Kolejorz mógłby zaproponować mu pół etatu – grałby tylko w meczach domowych, a w trakcie wyjazdów mógłby dorabiać sobie w Amazonie, skręcaniem długopisów czy patostreamerstwem.
Spójrzmy bowiem na fakty. Ostatniego gola na wyjeździe Gytkjaer strzelił w grudniu 2018 roku, ale strzelił go Zagłębiu Sosnowiec, któremu wtedy piłkę do bramki wrzucali wszyscy piłkarze ligi. Wystarczyło załatwić jednakowe koszulki dla jedenastu piłkarzy, dojechać do Sosnowca, mieć siły na półtorej godziny biegania i gole strzelały się same. Ujmijmy to delikatnie – o golu na Zagłębiu Duńczyk nie będzie opowiadał wnukom przy kominku, w atmosferze hygge, przy ciepłej herbacie, wełnianych kapciach na stopach i baśniami Andersena w ręce.
No dobra, a kiedy Gytkjaer strzelił coś poza Poznaniem, ale poważnej drużynie? No, tu już musimy się cofnąć do maja 2018 roku, czyli dwa sezony wstecz. Napastnik Kolejorza pokonał wtedy Juliana Cuestę z Wisły Kraków i już sam fakt, że pokonał wtedy gościa, którego od ponad roku w Ekstraklasie nie ma, świadczy o tym, że mówimy tu o dość odległym czasie.
Od ostatniego gola Duńczyka na wyjeździe zdążyło się wydarzyć tyle rzeczy… Ariel Borysiuk czterokrotnie zmienił klub. Chińczyk z Kac Vegas prawie przejął Wisłę, dostał zawału i z tym zawałem przeleciał przez pół świata z niedziałającym telefonem. Polski kluby odpadły z pucharów, awansowały do pucharów i odpadły z pucharów, a teraz znów walczą o awans do pucharów. Lech wymienił pół szatni, kafelki w piwnicy i wieszaki w szafkach. Adam Nawałka stracił szansę na wyjście z grupy na mundialu, a później stracił poważanie jako trener nadający się do codziennej pracy z piłkarzami.
Gytkjaer ostatniego wyjazdowego gola strzelił w debiucie poznańskie trio trenerskiego na zastępstwie, czyli Ulatowski-Rząsa-Araszkiewicz. Rząsa zdążył zostać dyrektorem sportowym, Ulatowski wywalczyć z rezerwami awans do II ligi, Araszkiewicz opowiedzieć trzysta dwanaście anegdot, a Gytkjaer na wyjeździe bez gola. Trenerem był Djurdjević – nic. Trenerem tymczasowym Żuraw – nic. Trenerem był Nawałka – nic. Znów Żuraw – wciąż z delegacji Duńczyk zwoził tylko magnes na lodówkę.
Szukamy meczu na przełamanie dla Gytkjaera i jeśli chłop ma gdzieś zdobyć bramkę na wyjeździe (nie, tych z rozgrzewki nie liczymy), to właśnie w Gdyni. Obrona wygląda jakoś tak nieekskluzywnie, w każdej z czterech kolejek arkowcy wywinęli przynajmniej kilka numerów, czwartym stoperem do grania jest tam Luka Marić, a trzecim Christian Maghoma. Strzelenie gola Arce wygląda trochę jak wejście na Śnieżkę w środku lata. Z tlenem i z tragarzami.
Panie Christianie, pan w najbliższym czasie już łatwiejszego rywala mieć nie będzie.
fot. FotoPyk