Wierzyliśmy w to, że Iga Świątek może dzisiejszy mecz wygrać. Rywalkę miała solidną, doświadczoną, ale na pewno w zasięgu. Zresztą w trakcie spotkania zdecydowanie było to widać. Tyle tylko, że Iga w kluczowych momentach popełniała proste błędy. I ostatecznie przegrała 4:6, 6:7 (3:7). Z tej porażki można jednak wyciągnąć ważne wnioski – Polka dowiedziała się, nad czym musi pracować.
Zacznijmy od kilku słów o rywalce – Anett Kontaveit to 23-letnia Estonka, która najwyżej w rankingu światowym była na 14. miejscu. Pięciokrotnie dochodziła już do finałów imprez WTA, jedną z nich wygrała Gdybyśmy jednak mieli napisać, czym się wyróżnia, to pewnie… nic nie przyszłoby nam do głowy. Bo to taka zawodniczka, u której trudno wskazać te najmocniejsze strony. A to dlatego, że we wszystkim jest dobra i solidna. Przez to trudno ją złamać na korcie. O tym często przekonują się jej rywalki – dziś była to Iga Świątek.
Bo choć Polka kilkukrotnie wygrywała gemy serwisowe Kontaveit, to Estonka za każdym razem wracała do gry. Zresztą zaczęło się już w pierwszych dwóch małych partiach meczu, gdy obie wzajemnie się przełamały. Potem, aż do dwunastego gema, trzymały się serwisowego planu. Wtedy podawała Świątek, prowadziła już 40:0, a jednak ostatecznie przegrała i gema, i pierwszego seta. Trzeba tu podkreślić, że Anett Kontaveit znakomicie returnowała, wymuszając na Idze ryzyko przy serwisie, ale tak stracony gem serwisowy bardzo boli. Szczególnie w tym momencie seta.
Świątek się jednak nie załamała. Pomiędzy setami skorzystała z przerwy toaletowej i wróciła na kort w dobrej dyspozycji. Zresztą przez większość seta przeważała, w pewnym momencie mogła nawet wyjść na prowadzenie 5:2. Nie udało się, ale w końcu i tak serwowała, żeby wyrównać stan meczu. Tyle tylko, że tej sytuacji nie potrafiła wykorzystać. Tym razem w gemie nie miała nawet przewagi, bo przy własnym serwisie ugrała tylko jeden punkt – pozostałe cztery zdobyła rywalka, zrobiło się 5:5.
Po chwili mieliśmy już tie-breaka. I tu Iga już kompletnie sobie nie poradziła. Przy stanie 2:3 najpierw punkt oddała podwójnym błędem, a potem łatwy forehand wyrzuciła poza kort. Dobry serwis Kontaveit zakończył mecz w następnym punkcie. Nie będziemy tu owijać w bawełnę: Iga mogła ten mecz nawet wygrać. I jasne – brakuje jej jeszcze doświadczenia, z którego wynika sztuka opanowania emocji. I drugie jasne – miała prawo czuć się zmęczona, rozegrała w tym sezonie sporo spotkań, wiele było ich też w ostatnich tygodniach – tym bardziej, że musiała przechodzić przez eliminacje.
Wciąż jednak trudno nie zauważyć, że w ważnych momentach, przydarzały jej się proste błędy, wręcz niewytłumaczalne. Co więc może poprawić? Choćby dobór kierunków serwisu. Bo o ile podanie ma naprawdę dobre, o tyle czasem brakuje mu różnorodności czy planu B. Inna sprawa to ustawianie się do piłek – czasem złą pozycję musiała naprawiać odpowiednim dołożeniem rakiety. Robiła to dobrze, ale przez to, że stała nie w tym miejscu, w którym powinna, po prostu utrudniała sobie zagranie wygrywającej piłki. O opanowaniu nerwów już pisaliśmy, a pewnie można by do niego dołożyć też nieco cierpliwości. Bo tej czasem Polce na korcie brakowało.
Zakładamy, że z tego wszystkiego sprawę zdaje sobie sprawę sztab trenerski Igi. A co za tym idzie – i ona sama. Bo choć trochę tu narzekamy, to postępy, jakie robi Świątek są naprawdę fenomenalne. Nie mówimy już przecież o tym, co zrobić, by Iga zaczęła wygrywać z rywalkami z pierwszej setki rankingu. Chodzi o to, jak Polka mogłaby się dostać do najlepszej “40” czy “30” (a to dawałoby rozstawienie w turniejach wielkoszlemowych) i regularnie ogrywać przeciwniczki na tym poziomie. Biorąc pod uwagę, że to jej pierwszy sezon w turniejach rangi WTA – brzmi to wszystko po prostu znakomicie.
Chcielibyśmy jednak za rok czy dwa móc pisać o jeszcze lepszych wynikach. A żeby tak się stało potrzebne będzie w grze Igi nieco poprawek. Kiedy uda się je nanieść pozostałe tenisistki będą mogły się naprawdę bać spotkań z Polką.
Fot. Newspix.pl