7 lipca odbył się finał rozgrywek zwanych Złotym Pucharem CONCACAF. Reprezentacja Meksyku odbiła trofeum z rąk Stanów Zjednoczonych, wygrywając z Amerykanami 1:0 na stadionie w Chicago. Cały turniej przeszedł generalnie bez echa w futbolowym świecie, głównie dlatego, że nawet uwaga amerykańskich kibiców skupiła się na piłkarskich mistrzostwach świata kobiet i kontrowersjach związanych z otoczką wokół tego turnieju, a sympatycy piłki nożnej z pozostałych zakątków świata koncentrowali się raczej na Copa America. Jednak północnoamerykańska federacja nie daje o sobie zapomnieć. Tym razem z uwagi na ogłoszone zasady kwalifikacji na najbliższy mundial.
CONCACAF Gold Cup 2019 to w sumie dość skromny turniej, w zasadzie idealnie skrojony pod amerykańsko-meksykańską rywalizację o prymat na kontynencie. W tym roku rozszerzono rozgrywki do szesnastu zespołów, by docenić mniej znane reprezentacje, ale i tak do wielkich sensacji nie doszło. Oczywiście faworyci nie zawsze stają na wysokości zadania – w 2017 i 2015 roku do finału rozgrywek dostała się w zaskakujących okolicznościach ekipa z Jamajki, pokonywana w walce o złoty medal odpowiednio przez USA i Meksyk. W całej historii rozgrywek, zainicjowanych w 1991 roku, tylko raz się zdarzyło, by nie zatriumfował ktoś ze wspomnianego duetu. W 2000 roku najlepsza okazała się Kanada – to jedyne odstępstwo od reguły.
Poza tym – Złoty Puchar ląduje albo w rękach Amerykanów, albo Meksykanów. Ci pierwsi mają na koncie sześć triumfów (raz pokonali w finale Meksyk), drudzy aż osiem (pięć finałów wygranych z USA).
Oczywiście tegoroczny turniej otoczony był aurą swoistego skandalu – piłkarki, nie tylko zresztą reprezentantki USA, od początku uważały, że to przejaw lekceważenia, iż ich mistrzostwa odbywają się w tych samym terminie co kilka innych dużych turniejów. Finał mistrzostw świata kobiet, Copa America i Złotego Pucharu wyznaczono na ten sam dzień. Choć było więcej niż prawdopodobne, że żeńska i męska reprezentacja USA będą do końca walczyć o złote medale. Prezes federacji CONCACAF, Victor Montagliani, posypał głowę popiołem. – To był typowo urzędniczy błąd. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że terminy na siebie nachodzą, było już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Zabrakło kogoś, kto wskazałby ten problem wcześniej. Oczywiście rozumiem pretensje, ale bilety są już w sprzedaży – w dość kuriozalny sposób usprawiedliwiał się Montagliani.
– To będzie dość śmieszne. Bardzo możliwe, że zagramy dwa finały tego samego dnia. Trudno mi sobie wyobrazić podobną sytuację w przypadku męskich mistrzostw świata – narzekała już kilka miesięcy temu wielka gwiazda kobiecego futbolu, Amerykanka Alex Morgan. No i wykrakała. – Trudno to nazwać wsparciem dla kobiecego futbolu – wtórowała swojej podopiecznej trenerka Amerykanek, Jill Ellis.
Jak zawsze kontrowersyjna Megan Rapinoe też nie gryzła się w język: – To żałosne. Rozczarowujące i po prostu żałosne.
Finał piłkarek cieszył się znacznie większą popularnością niż starcie USA i Meksyku w Złotym Pucharze. Abstrahując już od frekwencji na trybunach, zdecydowanie zdominowanych przed Meksykanów, panowie zgromadzili przed telewizorami łączną widownię na poziomie 8.78 miliona kibiców. To wciąż najpopularniejszy mecz piłki nożnej mężczyzn w 2019 roku, jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone, ale dziewczyny przebiły ten wynik z nawiązką, notując widownię na poziomie 14.3 miliona. Choć trzeba też powiedzieć, że jest to znacznie gorszy wynik w porównaniu do kobiecego mundialu z 2015 roku. Zwycięstwo Amerykanek nad Japonkami w Vancouver obejrzało wtedy ponad 25 milionów widzów.
To już rezultat, który przebija wiele finałowych starć koszykarzy, bejsbolistów czy hokeistów. Super Bowl rzecz jasna poza zasięgiem. Na razie.
Cała ta sytuacja z terminową zawieruchą postawiła w niewdzięcznej sytuacji piłkarzy męskiej reprezentacji USA, którzy najpierw zawalili kwalifikacje do mundialu, teraz przegrali finał Złotego Pucharu, a na dokładkę zarzuca się im jeszcze, że generują dla federacji za małe dochody względem apanaży. – To oczywiste, że gratulujemy dziewczynom – zapewniał Jordan Morris z reprezentacji Stanów Zjednoczonych po porażce z Meksykiem. – Jesteśmy szczęśliwi z ich sukcesu. Zrobiły to drugi raz z rzędu, niesamowity wyczyn. Kibicujemy im i jesteśmy bardzo szczęśliwi w związku z ich zwycięstwem nad Holenderkami.
Ciepłe słowa odwzajemniła trenerka Jill Ellis, która nie szczędziła komplementów względem Gregga Berhaltera – selekcjonera kadry USA, który próbuje odbudować zespół w kontekście najbliższego mundialu. – Myślę, że wykonuje świetną pracę i uosabia amerykańskiego ducha. Ten duch łączy męską i kobiecą reprezentację Stanów Zjednoczonych.
Tak czy owak – jak już zaznaczyliśmy we wstępie, na kwestii terminowej i – nazwijmy to – płciowej kontrowersje wokół CONCACAF się niestety nie kończą. Tamtejsi piłkarscy działacze naprawdę notuje kiepską passę.
Federacja ogłosiła nowy system eliminacji do mistrzostw świata, które wchodzą w życie już przed turniejem w 2022 roku, czyli od zaraz. Wcześniej eliminacje składały się z pięciu rund. W ostatniej z nich występowało już tylko sześć zespołów, które między sobą rozstrzygały kwestię awansu. Przed turniejem w Rosji reprezentacje USA, Kostaryki, Panamy, Hondurasu, Trynidadu i Tobago oraz Meksyku dołączyły do reszty towarzystwa dopiero w czwartej rundzie (dwanaście ekip wciąż w grze), gdy ziarno od plew zostało już z grubsza oddzielone i najsłabsze drużyny wytłukły się już między sobą w kolejnych turach. Wystarczało im się nie skompromitować w starciach z resztą autsajderów i potem w sześciozespołowej grupie bić się bezpośrednio ze sobą o udział w mundialu.
Przed ubiegłorocznym turniejem nie doszło do żadnej niespodzianki – maluczcy – choć w teorii mieli szansę zamieszać – wylecieli z gry w przedbiegach, a USA, Kostaryka, Panama, Honduras, Trynidad i Tobago oraz Meksyk zagrały o awans w piątej rundzie kwalifikacji. Trzy zespoły weszły na turniej bezpośrednio (Meksyk, Kostaryka, Panama), a Honduras przegrał międzykontynentalny baraż z Australią.
Stany Zjednoczone poległy z kretesem.
Co zatem teraz wykombinowano w CONCACAF? Nowy system! Mający z pozoru być ukłonem właśnie wobec tych reprezentacji, które żegnały się z marzeniami o mundialu już w pierwszej czy drugiej rundzie poprzedniego rozdania, a zatem niekiedy po rozegraniu ledwie jednego dwumeczu. Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Bahamy, Anguilla, Montserrat… W większości – karaibskie klimaty. Jednak ten “ukłon” sprawi, że wymienione drużyny, podobnie jak wiele innych, w praktyce… właściwie w ogóle stracą jakiekolwiek szanse na awans do mistrzostw. Będzie teraz to wyglądało w ten sposób: sześć zespołów sklasyfikowanych najwyżej w rankingu FIFA uformuje osobną grupę eliminacyjną, na wzór tej, która wcześniej stanowiła piąty etap walki o mundial. I tam będą się między sobą przepychać. Trzy najlepsze drużyny mają udział w mistrzostwach w kieszeni, czwarta ekipa pozostaje w niepewności. Tu wszystko zostaje niemalże po staremu.
Ale… Zaraz, zaraz. Trzy drużyny mają zapewniony awans na mistrzostwa, choć kilkadziesiąt pozostałych reprezentacji nie miało nawet teoretycznej szansy, żeby o ten awans powalczyć?
No w sumie tak to wygląda. Cała reszta zespołów stworzy całkiem osobną drabinkę. Najpierw zmierzą się ze sobą w ramach fazy grupowej, potem w ćwierćfinałach, półfinałach i wielkim finale. Zwycięzca finału dostanie możliwość gry z czwartym zespołem z “elitarnej grupy”. Jeżeli wygra… No nie, nie wchodzi przecież na mundial. Wciąż ma jeszcze do rozegrania dwumecz międzykontynentalny. Naprawdę trudno o dłuższą ścieżkę awansu do mistrzostw świata.
Rzućmy zatem okiem na aktualny ranking FIFA.
Poza czołową szóstką jest między innymi reprezentacja Panamy, która dość przeciętnie spisała się podczas Gold Cup i pożegnała się z rozgrywkami już na etapie ćwierćfinału, ale przecież zagrała na poprzednich mistrzostwach, w przeciwieństwie do Jamajki, Hondurasu, Salwadoru czy USA. O przynależności do elity może też pomarzyć Curacao, choć poziom futbolu na tej wysepce rośnie w zdumiewającym tempie.
Reprezentanci Curacao wyszli z grupy podczas ostatniego Gold Cup i w ćwierćfinale postawili bardzo trudne warunki Amerykanom, przegrywający tylko 0:1. W końcówce otarli się o wyrównanie stanu meczu.
Tak brutalny system eliminacji na dobrą sprawę spowoduje odcięcie mniej znaczących reprezentacji od możliwości sprawdzania swoich sił w kwalifikacyjnych starciach z tuzami. To może po prostu zgasić futbolową iskrę tam, gdzie ona dopiero co zaczęła się naprawdę mocno rozpalać.
Prezydent CONCACAF widzi to jednak inaczej.
– Miłość do futbolu w naszym regionie bardzo szybko się rozrasta, a dynamiczne i zróżnicowane społeczności potrzebują nowej, jasnej ścieżki prowadzącej do wielkiego futbolu. Nasze nowe formaty piłkarskie, jak choćby nowy system kwalifikacji do mistrzostw świata FIFA, stworzą więcej okazji do rozegrania meczów o stawkę niż kiedykolwiek miało to miejsce w tym regionie. Chcemy pomóc mniejszym reprezentacjom w zrealizowaniu swojego potencjału – dowodzi Montagliani. – Nowy format oparty na rankingu FIFA uczyni każdy mecz spotkaniem o stawkę. Oprócz tego mamy też Ligę Narodów CONCACAF [coś na wzór europejskiej Ligi Narodów] i rozszerzony do szesnastu drużyn Złoty Puchar. To podniesie piłkarskie standardy i pozwoli całemu regionowi się rozwijać. Dajemy narodom szansę na zrealizowanie marzenia, jakim jest udział w mistrzostwach świata.
No cóż – nie brzmi to wszystko zbyt wiarygodnie. Zwłaszcza, jeśli spojrzymy na układ wspomnianej Ligi Narodów. Najlepsi z najlepszymi, reszta tapla się w swoim bajorku przeciętności. I tak właściwie na każdym froncie.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to wszystko teoretyczne rozważania. Bo kiedy ostatnio w eliminacjach strefy CONCACAF jakiś naprawdę niesłychany kopciuszek ugrał coś niewiarygodnego? W ostatnim etapie kwalifikacji i tak zawsze gra bardzo podobny zestaw drużyn. Niemniej – fajnie by było stwarzać chociaż jakieś pozory równych szans.
fot. NewsPix.pl