Dziś wreszcie nastał upragniony przez nas moment. Dziś byliśmy świadkami historycznej chwili. Otóż to we Francji, na torze Paul Ricard, Robert Kubica wyprzedził kolegę George’a Russella i na metę Grand Prix wpadł przed nim. Żeby to osiągnąć potrzebował aż ośmiu wyścigów, ale wreszcie się udało. Jedno tylko w ich rywalizacji się nie zmieniło – dwójka z Williamsa zamykała stawkę. Nie zmienił się też zwycięzca, bo najlepszy znów był Lewis Hamilton.
Kubica, choć w kwalifikacjach był najgorszy, startował z osiemnastej pozycji. Za jego plecami znaleźli się bowiem ukarani: Daniił Kwiat i właśnie George Russell. Polak zresztą całkiem nieźle wystartował, przesunął się nawet o jedną pozycję w górę, ale już na czwartym kółku wyprzedzał tylko kolegę z zespołu. Ten w pewnym momencie zdołał Roberta wyminąć, ale nasz kierowca swoją lokatę odzyskał i był w stanie walczyć z – jakby nie było – jedynym gościem, z którym walczyć w tej furmance tym bolidzie jest w stanie.
Taki stan rzeczy utrzymywał się do czasu, gdy George ponownie wyprzedził Polaka. Wtedy szybko Kubicy odjechał, pokazując, że co jak co, ale te bolidy to równe z pewnością nie są. Skończyłoby się jak zwykle, gdyby nie to, że niedługo po pierwszym pit stopie, Russell został zmuszony do ponownej wizyty w alei serwisowej. A po tym już strat nie odrobił.
I jasne, ktoś może uznać, że Kubica tak naprawdę nie wygrał, bo bez problemów kolegi-rywala by tego nie osiągnął. Ale to wyścigowa norma, może się to przytrafić każdemu kierowcy (zresztą sam Kubica sporo by wam o tym powiedział po poprzednich wyścigach), taki urok tego sportu. U statystyków widać będzie jednak jedynie tę najważniejszą informację – że Robert wyprzedził George’a, kończąc wyścig na osiemnastym miejscu. Osiemnastym, bo za plecami tej dwójki znalazł się jeszcze Romain Grosjean, jedyny dziś kierowca, który Grand Prix Francji nie ukończył.
Czy to będzie przełom? Skłonni jesteśmy napisać, że raczej nie. Kubica wciąż będzie siedzieć w beznadziejnym bolidzie, wciąż dostrzegalne będą oznaki faworyzowania Russella i wciąż będziemy zastanawiać się, co by było, gdyby Polak dostał do prowadzenia coś, co prowadzić się faktycznie da. Ale satysfakcja zostanie i Grand Prix Francji zapamiętamy właśnie ze względu na to małe zwycięstwo Roberta.
Bo i trudno byłoby zapamiętać je przez cokolwiek innego. Gdyby Marek Piwowski kręcił dziś „Rejs”, śmiało mógłby w usta aktorów włożyć mniej więcej takie zdanie: „A w Formule 1, proszę pana, to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana… Mercedesy odjeżdżają… Bardzo odjeżdżają Mercedesy. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje”. Bo Lewis Hamilton i Valtteri Bottas wystartowali dziś tak, że już po chwili mogli jechać przez nikogo niepokojeni aż do samej mety. Fin dopiero na ostatnich kółkach musiał mieć się na baczności, bo stracił nieco na szybkości i blisko niego znalazł się Charles Leclerc. Ale miejsce utrzymał, a wraz z nim – kolejny dublet dla Mercedesa.
Hamilton? On po prostu odhacza sobie kolejne Grand Prix. Gdyby tylko miał taką możliwość, dziś mógłby przejechać ten wyścig na autopilocie. Niby zgłaszał jakieś problemy z bolidem (jak zwykle), niby uspokajali go inżynierowie, niby coś się tam działo, ale… w gruncie rzeczy jechał w swojej własnej lidze i swój własny wyścig. Zresztą na mecie sam to przyznał:
– To był mistrzowski poziom i bardzo dobry weekend. Ścigam się od dawna, to zawsze ogromne wyzwanie, ale wciąż bardzo cieszy mnie to szukanie granic i możliwości. Nie zrobiłbym tego bez tych ludzi [tu Lewis odwrócił kamerę na zgromadzoną obok ekipę Mercedesa – przyp. red.]. Do tego dochodzą osoby w fabryce. Razem tworzymy historię. Jestem dumny z tego, że z nimi współpracuję.
Właściwie jedynym zawodnikiem, który dziś zapewnił nam choć trochę emocji, był Lando Norris, zresztą wybrany najlepszym kierowcą dnia. On faktycznie zmagał się ze sporymi problemami, ciężko wchodziły mu biegi, bolid źle pracował, ale przez cały wyścig harował na punkty. Ostatecznie dojechał na granicy – niedaleko przed metą tracąc swoją świetną, siódmą lokatę – ale punktując. Pozostali? Ktoś się tam ścigał, ktoś wyprzedzał (średnio udało się to Sebastianowi Vettelowi, który podniósł się o zaledwie dwie pozycje, na piąte miejsce, a skradł jedynie najszybszy czas okrążenia), ale akcji było mniej więcej tyle, ile w polskim filmie. Nic się nie działo.
Fot. Newspix