Gdybyśmy mieli porównać ten mecz do starcia bokserskiego, to Włosi liczyli na to, że wygrają na punkty, a Ekwadorczycy szukali ciosu nokautującego. Ale włoski cynizm nie przyniósł skutku – kadra stawiana przez wielu w roli faworytów – przegrała i półfinał, i jeszcze na dokładkę mecz o trzecie miejsce.
0:0 po półtorej godziny? Ktoś mógłby pomyśleć, że oglądaliśmy mecz koszmarny, nienadający się do oglądania, o wątpliwych atutach wizualnych. A paradoksalnie to były przyzwoite dwie połowy. Może nie obfitujące w dziesiątki stuprocentowych okazji, może bramkarze nie musieli wykonywać kilkunastu parad obronnych, natomiast – jak to się mówi na podwórku – piłka się cieszyła. Szczególnie wtedy, gdy przy nodze mieli ją goście z Ameryki Południowej. Ekwador pokazał wszystko to, czym imponował nam podczas całego turnieju – indywidualności w środku pola, wiele dryblingów, lekkość w pojedynkach ofensywnych, agresywny pressing na połowie rywala.
Włosi pokazali z kolei cynizm. Typowo włoskie granie – schematy rozgrywania akcji, które poznaliśmy doskonale chociażby w meczu z naszą młodzieżówką, aktywne boki obrony, gra na ścianę z napastnikiem, znakomita gra dwójki stoperów. Problemem tego zespołu były jednak ostatnie podania. Jeśli już udało im się przedrzeć przez te ekwadorskie pitbulle w pressingu, to już piłki w pole karne dograć nie potrafili.
Ale czekali na swoją szansę.
Czekali.
Czekali.
I prawie się doczekali. Trzecia minuta dogrywki, Olivieri wyłożył się jak długi po starciu z Quintero i sędzia wskazał na wapno. Ale znów odwołamy się do podwórkowej zasady – poszkodowany karnego nie strzela, bo na pewno go nie wykorzysta. No i Olivieri strzelił tak, że Ramirez go wyczuł. Uderzenie kiepskie, ale i bramkarz Ekwadoru zrobił swoją robotę, bo przez te kilkadziesiąt sekund przed strzałem robił co mógł, by rozproszyć wykonawcę.
A propos brudnych gierek – trochę brakowało nam ogłady w obu ekipach. Co chwilę oglądaliśmy jakąś masową konfrontację, a im bliżej końca dogrywki, tymi częściej ktoś się ścierał czołami czy leżał na murawie po wyimaginowanym ciosie od rywala. Na zmianę – prowokacje, symulki, prowokacje, symulki.
No i ten impas przerwał dopiero rezerwowy Mina, który wykończył przedłużenie dośrodkowania po stałym fragmencie gry. Taki to był mecz, że jedna akcja mogła przesądzić o wyniku. I przesądziła. Ale Ekwadorczycy wygrali totalnie zasłużenie. To oni częściej strzelali, to oni sprawiali lepsze wrażenie, to oni mieli słupek, to oni przycisnęli Włochów w drugiej połowie. Trener Nicolato wściekał się przy linii po kolejnej spartolonej akcji Włochów, ale ci wyglądali na ludzi zrezygnowanych. Jakby w tym finale pocieszenia grali za karę. A Ekwadorczykom wyszedł rewanż za grupową porażkę 0:1. I fajnie, że nie wracają do domów z pustymi rękoma, bo śmiało możemy stwierdzić, że grali jedną z fajniejszych piłek na tym turnieju.
Ekwador – Włochy 1:0 (0:0)
Richard Mina (104.)
fot. NewsPix