Czas przyznać to otwarcie i wprost – trochę zakochaliśmy się w reprezentacjach Korei Południowej i Ukrainy. Głównie dlatego, że do finału mistrzostw świata U-20 nie zaprowadziła ich w pierwszej kolejności… jakość piłkarska? Może to trochę niesprawiedliwe stwierdzenie, ale jednak – to głównie determinacja, dyscyplina, wybieganie sprawiły, że znalazły się na szczycie turnieju. Czy też pisząc bardziej wprost – zapierdalanie.
Cholera, czy Korea była faworytem w meczu z Ekwadorem? Raczej nie. Raz, że Ekwador w przekroju całego turnieju prezentował chyba najlepszą piłkę, dwa, że Koreańczycy mieli w swoich nogach szalone 120 minut z Senegalem. Ale dziś po nich w ogóle nie było tego wysiłku widać. Rany, oni biegali jak małe motorki. Dyscyplina, przesuwanie, asekuracja – to wszystko mają opanowane na najwyższym poziomie. Nie złamali się nawet wtedy, gdy Ekwadorczycy – już w samej końcówce – przeszli do zmasowanej ofensywy. Nie pokonała ich główka Campany z baaardzo bliskiej odległości w doliczonym czasie gry (cudna interwencja Lee Gwangyeona), a gdy chwilę wcześniej piłka zatrzepotała w siatce, uratował ich ofsajd. Kuriozalna swoją drogą była to sytuacja – mocna bomba Ekwadorczyków wylądowała na słupku, ale okazała się mieć taką siłę, że piłka nastrzeliła jednego z zawodników i trafiła do pustej siatki. No, ale arbiter dopatrzył się wcześniej spalonego, co tylko potwierdził system VAR.
W ogóle bardzo często sięgali dziś sędziowie po wsparcie wideo. Chwilę przed wspomnianą nawałnicą Koreańczycy byli blisko nieba, gdy jeden z Ekwadorczyków zagrał ręką w polu karnym (jednak arbiter nie widział przewinienia). Ale sięgano też po pomoc w sprawach dość oczywistych, jak na przykład sportowa walka w narożniku boiska, po której podejrzewano czerwoną kartkę dla jednego z piłkarzy. Dość na wyrost, bo to zwyczajna walka o piłkę, po której nie należało się nawet żółtko.
O wyniku meczu zadecydowała indywidualność tego, który na tych mistrzostwach wypromował się chyba najbardziej – Lee Kangina. Piłkarz Valencii będzie przebierał po tym turnieju w ofertach, a na pewno znacznie poważniej zacznie traktować go Valencia, w której jest póki co marginalną postacią. Gość kreował grę, zachwycał zwodami, podaniami, jak przy bramce, w której zaprezentował dużą przytomność umysłu. Rzut wolny na 40 metrze, kolega nagle urywa się obrońcy i gubi krycie. Kangin nie zastanawia się i od razu posyła mierzone, prostopadłe podanie. Pozostało wbiec w pole karne i huknąć po długim, co Jun Choi zrobił jak należy.
Ekwadorczycy – oprócz końcowego zrywu – też mieli swoje szanse. Musimy wspomnieć o woleju Palaciosa sprzed pola karnego. O akcji Campany, który przyjął sobie piłkę piętą, biegł podbijając ją przy asekuracji obrońcy, a potem huknął w poprzeczkę. O strzałach z dystansu Alvarado. Ale na pracusiów z Korei to nie wystarczyło. Puentą tego meczu niech będzie akcja Cho Young-Wooka, który najpierw samemu okiwał gościa w środkowej strefie boiska, popędził z piłką, uderzył z dystansu, a gdy okazało się, że bramkarz obronił jego strzał, nie zwiesił głowy, lecz pobiegł na dzika, by spróbować jeszcze przewrotki. Nie wyszło, ale i tak była to akcja, po której można było go tylko oklaskiwać. Za determinację. Determinację, która zaprowadziła Koreańczyków do finału.
Podobnie było w meczu Ukrainy z Włochami. Zanim doszło do kluczowego momentu spotkania, oko tzw. konesera pochwaliłoby pewnie Włochów. Za mistrzowskie wychodzenie spod pressingu. Za budowanie trójkątów. Za wygrywanie małych gier i zdobywanie przestrzeni. Za wysoką kulturę gry. Pierwszy lepszy kibic popatrzyłby jednak na to i spytał: zaraz, zaraz, a gdzie konkrety?
Włosi byli strasznie niekonkretni. Dominowali mecz, grali pod swoje dyktando, ale z jakichś powodów bali się zaryzykować. Zagrożenie stworzyli tylko raz, gdy Pinamonti wyszedł sam na sam, lecz zabrakło mu zimnej krwi i posłał strzał będący w zasięgu rąk Łunina, który dopiero co wrócił ze zgrupowania pierwszej reprezentacji.
Ukraina? Spokojnie czekała, a gdy już miała szansę, szła do przodu agresywnie i stosowała proste środki. W takich okolicznościach padła zresztą bramka – przyspieszenie na prawą stronę, mocna wrzutka po ziemi w pole karne, przepuszczenie i strzał z czystej pozycji Buletsa. Wszystko w tej akcji zagrało, jak należy. Prosty środek. Bez kombinowania, bez tej pięknej gry Włochów, którzy – owszem – czarowali, ale głównie wychodząc spod pressingu z własnego pola karnego.
Ukraina mogła (a nawet powinna!) prowadzić wyżej, gdy sam na sam wyszedł Supriaga, ale strzelił po pierwsze – przewidywalnie, po drugie, najważniejsze – niecelnie. Groźnie było też po rogalu Kaszczuka, który ze skraju pola karnego przymierzył w poprzeczkę. Włosi strzelili swoją bramkę, ale jak wykazała interwencja VAR, Scamacca przed oddaniem uderzenia powalił swojego rywala łokciem.
Czy awansowała drużyna o większym potencjale technicznym, kulturze gry? Niekoniecznie. Ale w piłce chodzi o stwarzanie sytuacji i zdobywanie bramek, a w tym elemencie Ukraińcy zbili Włochów na kwaśne jabłko.
Ukraina 1:0 Włochy
65’ Buletsa
Ekwador 0:1 Korea Południowa
39’ Jun Choi
Fot. 400mm.pl