Jesteśmy coraz bliżej końca – powoli wiadomo, kto będzie królem imprezy i wróci do domu z tarczą, a kto skończy pod stołem i będzie miał kaca moralnego jeszcze bardzo długo. Niby może się coś zmienić, ale wymagałoby to wręcz cudu. A przecież wszyscy wiemy z doświadczenia, że zabawy nie rozkręcają się koło trzeciej rano. Jak dla kogoś ma być słabo, widać to sporo wcześniej.
Pogoń Szczecin. Za tę kolejkę, ale i za całokształt postawy w grupie mistrzowskiej. Okej, punktów z tego ekipa Runjaicia nie ma za wiele, natomiast to już nie jest ta plaża, którą widzieliśmy z udziałem Pogoni w poprzednich grupach mistrzowskich. Teraz jest walka i uprzykrzanie życia walczącym o pierwsze miejsce. Porażka 3:4 z Lechią, ale po ewidentnym błędzie sędziego, gdy ten nie gwizdnął faulu Vitorii. 1:1 na Łazienkowskiej, a po raz ostatni Pogoń punktowała tam w rozgrywkach 02/03. No i teraz 0:0 z Piastem Gliwice, który naprawdę nie miał łatwo, miał wręcz szczęście, gdy Walukiewicz minął się z piłką o ułamki sekund. A dodajcie do tego wszystkiego ten rozpaczliwy powrót Hostikki za Hateleyem… 100% zaangażowania w jednym obrazku.
Miedź na 99% spada z ligi i cóż, patrząc na jej grę w meczu ze Śląskiem, nie ma powodu do tęsknoty. Po pierwsze – niezbyt widzieliśmy po ekipie Nowaka, że walczy o życie, skoro Marcin Robak potrafił dość lekko naciskany przebiec parokrotnie kilkanaście metrów. Po drugie – nawet w ekstraklasie nie da się żyć bez napastnika, a Miedź go po prostu nie ma. Klepią sobie tę piłkę legniczanie – jakby to powiedział inny Nowak, Piotr – po umbrelli, ale finalizacji brakuje. Śląsk zamknął rywalowi strzały z dystansu Forsella i cóż, bieda. Trzeba budowę tego zespołu przemyśleć. W pierwszej lidze. A potem wrócić silniejszym.
Aleksandar Vuković. Szukał kwadratowych jaj, chyba chciał być mądrzejszy od wszystkich, a na końcu znalazł tylko oklep od Jagiellonii. Kompletnie nie rozumiemy, jak można było postawić na Wieteskę w masce kosztem Remy’ego? Jak można było wystawić Hamalainena, a zostawić na ławce Carlitosa? Przecież to się kompletnie nie trzyma kupy. Fin jest statyczny, wolny, nudny w swojej grze, rozgrzewa widzów tak, jak marcowa pogoda w jego kraju. Carlitos? Okej, nie gra cholera wie, jak dobrego sezonu, ale i tak jest dwie półki wyżej niż Hamalainen. I rzeczywiście, gdy wszedł, to trochę rozruszał Wojskowych, natomiast Legia nie będzie co mecz doganiać wyniku w drugiej połowie. Trzeba było się o to martwić przed przerwą, ale wówczas na boisku przebywał skład ocierający się o sabotaż.
A jeszcze w końcówce wynik miał ratować Radović! To są żarty.
Grzegorz Sandomierski. W drugiej połowie stuprocentową sytuację miał Dominik Nagy, ale bramkarz Jagiellonii umiejętnie skrócił mu kąt i dał się trafić… w głowę. Być może była to kluczowa sytuacja tamtego meczu, bo Legia nie urosła zaraz po przerwie, nie zrobiła tego w ciągu kolejnych kilkunastu minut i ostatecznie przegrała. Miał więc Sandomierski i szczęście, i jakość, bo poza tamtą sytuacją też bronił pewnie, jak na przykład uderzenie Stolarskiego.
Co się Javi Hernandez zabawił z Zagłębiem Lubin, to jego. Najpierw ładnie i precyzyjnie uderzył zza pola karnego, następnie wszedł w pole karne jak do siebie, stwierdził „dzień dobry, ja po bramkę” i rzeczywiście bramkę wziął, a może należałoby powiedzieć, że strzelił. Jak nie błyśnie jeden Hiszpan, Cabrera, to błyśnie drugi, Hernandez. Ma spore skarby w swoim składzie Michał Probierz, tylko teraz nie wypuścić tych perełek przed kolejnym sezonem. Bardzo możliwe, że przed sezonem pucharowym.
Kasper Hamalainen, gość ruchliwy jak Pałac Kultury. Gdybyśmy się dowiedzieli, że Fin wciąż stoi w polu karnym Jagiellonii, to w ogóle byśmy się nie zdziwili – posłać mu piłkę na dobieg, to jak wysłać SMS-a do byłej, która 10 lat temu wzięła ślub. Wiadomo, że nie odpisze. Kojarzymy sytuacją, kiedy Hamalainen dostał piłkę i miał przed sobą tylko Sandomierskiego. Zbierał się jednak do tego wszystkiego tak długo, że wróciło trzech piłkarzy Jagi, co „napastnik” spuentował jakimś flakiem obok bramki (a dobrze ustawiony był kolega). Pewnie, sędzia podniósł chorągiewkę, ale Hamalainen tego nie widział i grał na maksa, czyli… Czyli no właśnie tak.
Tak jak znęcaliśmy się ostatnio nad Żynelem, tak teraz ciut go pochwalimy, bo wyglądał w Zabrzu jak bramkarz. Owszem, miał sporo szczęścia, bo i słupek, i wybicie z linii przez obrońcę, natomiast swoje Żynel musiał odbić i robił to na przyzwoitym poziomie w pewności. W porównaniu do poprzedniego meczu – różnica klas. Wciąż nie są to Himalaje futbolu, ale kopiec kreta z braku laku można odnotować.
Strzał Śliwy był tak zajebisty i precyzyjny, że nie może być innego zwycięzcy! KLIK
Przeżyjmy ten nos snajperski jeszcze raz:
To się nie dzieje xDDDDDD#JAGLEG @WeszloCom @OEkstraklasa pic.twitter.com/b3TNTy8Rlm
— M.CH (@MCH_1906) May 15, 2019
– Jeśli nie będziemy mistrzem, tytuł nie został stracony w Białymstoku – stwierdził Mioduski.
Pewnie, że nie. Tytuł został stracony w pańskim gabinecie dzięki pańskim decyzjom.
*
O Ekstraklasie posłuchasz też w magazynie Weszłopolscy, ulubionym programie Polaków.