– To się nie miało prawa zdarzyć – krzyknęły wczoraj we wszystkich językach świata miliony kibiców, obserwujące jak Liverpool odrabia trzy bramki straty z pierwszego meczu, pokonując 4:0 Barcelonę. Nie żadne Huddersfield w Pucharze Anglii, nie Milan w Lidze Europy. Barcelonę, mistrza Hiszpanii, który wyjątkowo pewnym krokiem szedł po kolejny w historii klubu sezon totalny, ze zwycięstwami na wszystkich frontach.
To się nie miało prawa stać w takim globalnym wymiarze. Barcelona nie miała prawa utracić trzech bramek zaliczki z Lionelem Messim na boisku, po prostu. Ale jednocześnie to, co miało miejsce na Anfield, to konsekwencja kilkudziesięciu drobniutkich zdarzeń, które same w sobie zakrawają o absurd. Bo przecież, czy zdrowy na umyśle człowiek mógł oczekiwać dwóch goli od Divocka Origiego?
Ten dwumecz nie mógł mieć miejsca, bo nie mógł mieć miejsca…
1. Tamten pamiętny kiks Ousmane Dembele. Sędzia doliczył pięć minut, ale Barcelona wyprowadziła jeszcze jedną kontrę tak naprawdę już w siódmej bonusowej minucie. Leo Messi szarżuje prawą flanką, wystawia piłkę do kompletnie nieobstawionego kolegi. Czasu i miejsca jest tyle, że Dembele mógłby złapać się za rękę ze stojącym obok Pique i zaproponować mu wspólne wbiegnięcie do bramki wraz z futbolówką.
Mógł przyjąć. Mógł strzelić w prawy róg. W lewy róg. Mógł zrobić absolutnie wszystko, a podał do bramkarza.
2. Reakcja Leo Messiego na to pudło. Prowadzisz 3:0, jesteś na prostej drodze po kolejne trofeum. No fakt, nie udało się strzelić czwartego gola, ale przecież dwumecz i tak wydaje się rozstrzygnięty. A jednak, Argentyńczyk jak zwykle widział i wiedział więcej. Położył się na murawie z grymasem bólu, wyglądał, jakby właśnie Higuain marnował mu kolejny finał reprezentacyjnego turnieju. Przecież taka reakcja wydawała się przesadzona, przecież przy tym wyniku bardziej naturalny byłby uśmiech, “ech, Dembele, ty stary czorcie”, poklepanie kolegi po plecach i pizza dla uczczenia świetnego wyniku.
A jednak, Messi się położył. Jakby był świadomy, że rozpoczyna się koszmar.
3. Skoro jesteśmy przy Messim – czy można było oczekiwać, że bezsprzecznie najlepszy piłkarz tego sezonu, taśmowo zdobywający bramki i notujący kolejne asysty, as dryblingu, mistrz wykończenia, mistrz ostatniego, przedostatniego i pierwszego podania, pomyli się w tej sytuacji:
Ile takich by wykorzystał? Osiem z dziesięciu? Osiemnaście z dwudziestu? Ale tej nie wykorzystał.
4. Mohamed Salah i Roberto Firmino łącznie nastukali w tym sezonie 42 gole. Origi i Shaqiri, którzy zagrali od pierwszej minuty z Barceloną, zdobyli w tym sezonie całe 10 bramek. Mohamed Salah uchodził za człowieka, który być może w najwyższej formie będzie w stanie dogonić dwójkę kosmitów, czyli Messiego i Ronaldo. Kontuzja Egipcjanina w meczu z Newcastle była jak podpis sędziego pod prawomocnym wyrokiem. Salah zszedł w 73. minucie meczu, przy wyniku 2:2, wydawało się, że i mistrzostwo, i Liga Mistrzów są już ostatecznie przegrane.
Za niego wszedł na murawę Divock Origi.
5. Być może przeszukaliśmy zbyt pobieżnie, ale nie miało prawa się zdarzyć nadanie dziecku imienia Divock. Państwo Origi byli chyba pierwsi na świecie, którzy zdecydowali się na taki ruch.
6. Divock Origi w momencie pojawienia się na murawie w meczu z Newcastle miał na koncie trzy gole w sezonie – w przegranym meczu Pucharu Anglii, w wysoko wygranym meczu z Watford oraz w derbowym meczu z Evertonem w grudniu. W 61 ligowych występach dla The Reds strzelił całe 14 goli. Z Newcastle zastąpił bodaj najlepszego piłkarza w klubie, po czym ciachnął na 3:2.
7. Divock Origi przed meczem z Barceloną miał na koncie dokładnie zero goli w spotkaniach Ligi Mistrzów. W swoim 24-letnim życiu rozegrał w tym prestiżowym turnieju łącznie 100 minut, łapiąc między innymi szalony występ w przegranym 0:2 meczu z Crveną Zvezdą Belgrad. Statystycznie rzecz ujmując, rzeczą bardziej rozsądną niż oczekiwanie gola Origiego było odpisywanie na maile nigeryjskich książąt.
8. Divock Origi zapakował dwa gole. W całej swojej karierze miał tylko trzy mecze, w których zdobywał więcej niż jedną bramkę. Ostatni – ze Stoke City – w kwietniu 2016 roku.
9. Jordi Alba mylnie ocenia lot piłki. Po raz który w tym sezonie? Drugi? Trzeci?
10. Jordan Henderson… Zacznijmy może od tego, że Jordan Henderson to w ogóle powinien być w Fulham. W 2012 roku Brendan Rodgers oświadczył zawodnikowi, że może powędrować do Londynu w zamian za Clinta Dempseya. Henderson zdradził, że najpierw się po prostu popłakał, a następnie postanowił jeszcze mocniej walczyć o swoją pozycję w zespole z Anfield. Co stało się później? Cóż, ujmijmy to tak: mamy 2019 rok. Każdy wielki trener przychodząc do wielkiego i bogatego klubu dostaje niemal nieograniczone fundusze na transfery.
Ściąga ludzi odpowiednich do swojej wizji, wymienia najsłabsze ogniwa, pozbywa się symboli wcześniejszych porażek. Henderson, mimo że już od lat zastępował w roli kapitana Stevena Gerrarda, nie zawsze wyglądał na gościa, który odnajdzie się w heavy metalowej kapeli Kloppa. Tom Victor, angielski dziennikarz z Planet Football, wykazywał, jak przemienił się sam Henderson. W 2014 roku, podczas morderczego mistrzowskiego wyścigu, Henderson głupim faulem na Nasrim wykluczył się z trzech spotkań. W 2019 roku? Dojrzałość, spokój, charyzma, cierpliwość. Uosobienie wszystkich cech, których Liverpool potrzebował w rewanżowym spotkaniu z Barceloną. Henderson, który pięć lat temu opuścił ten feralny mecz z Chelsea ze względu na zawieszenie, z Barceloną wjechał jak dzik w sosny i wykonał lwią część pracy przy golu w 7. minucie meczu.
Zresztą złapmy szerszy obraz – Henderson najważniejsze mecze tamtego sezonu oglądał z trybun. Teraz? Najpierw gol i asysta z Southamptonem (wszedł na ostatnie pół godziny, Liverpool wygrał 3:1), asysta z Chelsea, wypracowany pierwszy gol we wczorajszym spotkaniu.
Czy przesadą będzie napisać, że Henderson nie miał prawa grać, skoro Klopp ściągnął sobie Fabinho czy Keitę? Tak, to już naciągany wniosek, ale pamiętajmy – jesienią 2018 roku Henderson wyszedł w pierwszym składzie tylko w dziewięciu z dwudziestu ligowych spotkań. Ale to gość, który z udowadniania braku jakichkolwiek granic uczynił swoje hobby.
11. Strzał Hendersona dobił Origi. Ma na imię Divock, to trzeba koniecznie za każdym razem przypominać.
12. Od 12 stycznia do wczoraj Liverpool zagrał bez Andrew Robertsona zaledwie 110 minut – 90 z Porto, gdy pauzował oraz 20 w drugim meczu z Porto, gdy zastąpił go Henderson. Robertson w 33 meczach Premier League grał od deski do deski, z Newcastle przekroczył barierę 4 tysięcy rozegranych minut.
Wczoraj Klopp zmienił go w przerwie.
13. I wprowadził Wijnalduma. On z kolei ma na imię Georginio. Nie jest to poziom Divocka, ale też nie jest to pospolity George lub Grzegorz.
14. Georginio przed wczorajszym meczem miał w barwach Liverpoolu 24 pucharowe występy, w których zdobył dokładnie jedną bramkę. Opierając się na doświadczeniach z poprzednich 24 pucharowych występów, szanse na dwa gole w przeciągu 45 przeciw Barcelonie miał… No dość niewielkie.
15. Barcelona na zero z przodu zagrała w tym sezonie w pięciu meczach. Przynajmniej jedną bramkę zdobywali w 51 spotkaniach.
16. Dochodzimy do najlepszego, tutaj już trzeba naprawdę siedzieć, więc jeśli czytacie w metrze albo w tramwaju – wstrzymajcie się chwilę.
Otóż w 78. minucie meczu do narożnika boiska podszedł 20-letni Alexander-Arnold. To on zamarkował rezygnację z wykonania rzutu rożnego, po czym błyskawicznie zawrócił i dośrodkował piłkę. Ile razy ktokolwiek w świecie piłki nożnej wykorzystał ten patent w tym sezonie? Ile klubów byłoby w stanie popisać się taką fantazją w fazie pucharowej Ligi Mistrzów? Ile zdecydowałoby się na takie zagranie przy wyniku 3:0, w sumie w końcówce meczu przeciw Barcelonie?
17. Zwyczajnie nie mogła mieć miejsca sytuacja, w której dziewięciu piłkarzy Barcelony znajduje się we własnym polu karnym, a jednocześnie żaden z nich nie jest zainteresowany Divockiem Origim. Screen od Michała Zachodnego, przecież to jest niepojęte. Niezrozumiałe. Po prostu niemożliwe:
18. Niemożliwe było, by ter Stegen nie widział Origiego. Niemożliwe było, że nie zareagował. Miał do niego parę kroków, gdyby tylko spojrzał w bok, że piłka już nadlatuje, gdyby tylko nie klaskał, gdyby zamiast motywowania kolegów, skupiał się na swojej robocie…
19. Nie miała prawa się zdarzyć tak wielopoziomowa intryga zainicjowana przez Jurgena Kloppa. Według “Independent”, to właśnie niemiecki szkoleniowiec zauważył, że Barcelonie zdarza się zdekoncentrować przy autach czy rzutach rożnych. Angielscy dziennikarze twierdzą, że chłopcy od podawania piłek dostali specjalne polecenie szybkiego dostarczania ich do zawodników Liverpoolu.
20. Dejan Lovren w finale Ligi Mistrzów, finale Mistrzostw Świata i znów w finale Ligi Mistrzów.
Niemożliwe nie istnieje.