Piastowi Gliwice ciągle mało! Podopieczni Waldemara Fornalika mają już pewne europejskie puchary, ale po wygranej z Cracovią zapowiadali, że teraz walczą o mistrzostwo Polski i słowa dotrzymują. Nic się nie stanie, jeśli się nie uda, oni tylko mogą, jednak większej szansy może już nie być.
Rozpędzona maszyna z Okrzei nie zamierza się zatrzymywać i po raz pierwszy w historii wywiozła pełną pulę ze stadionu Legii.
I wcale nie stało się to jakimś fartem, psim swędem po jednej akcji i murarce przez cały mecz. Goście już w 3. minucie groźnie zaatakowali (niezły wolej Dziczka po wrzutce Badii), początek zdecydowanie był dla nich. Kolejnego ostrzeżenia nie wysłali, od razu bili. Konczkowski miał miejsce i czas przed polem karnym, popatrzył, wrzucił, a wbiegający Badia idealnie przymierzył z paru metrów. Hiszpan wbiegał w odpowiednim momencie, urywając się pomocnikom Legii, przez co Remy miał dwóch zawodników do krycia i siłą rzeczy nie dał rady.
Konczkowski zaraz potem powinien mieć drugą asystę w tym meczu, ale Valencia okropnie skiksował po jego zgraniu głową. Gospodarze bardzo szybko mogli być wdeptani w ziemię. Zaczęli się budzić dopiero po pół godzinie. Przeważnie gliwiczanie świetnie uzupełniali się w defensywie, jeden asekurował drugiego. Raz jednak Plach musiał obronić strzał Carlitosa, a po chwili uratowało go spojenie po uderzeniu ogólnie bardzo słabego Michała Kucharczyka. Aleksandar Vuković chciał go ściągnąć jeszcze przed przerwą, ostatecznie jakoś wytrzymał do końca pierwszej połowy.
Legia dominowała przez całą drugą odsłonę. Nie miało się jednak wrażenia, że Piast traci kontrolę, że już nie wie, co ma robić i zostaje liczenie na opatrzność (no, może za wyjątkiem schodzenia Tomczyka do chorągiewki już w 75. minucie). Nie, jak już drużyna Fornalika się odgryzała, powstawało śmiertelne zagrożenie pod bramką Cierzniaka. On sam mocno się wykazał po pięknej próbie Hateleya z dystansu – musnął piłkę, dzięki czemu ta trafiła tylko w poprzeczkę. Dobitkę Parzyszka zablokował Jędrzejczyk. Valencia z kolei strzelił w słupek, gdy sędzia Marciniak uznał, że nie było faulu Ekwadorczyka na Jędrzejczyku (niewykluczone, że w razie czego byłoby to sprawdzane). A wspomnieć jeszcze trzeba o minimalnie niecelnej główce Sedlara po centrze Badii.
Co do Sedlara, dla nas dziś man of the match. Wielka klasa przy swoich interwencjach, świetna asekuracja i wielki spokój w rozegraniu. Wiele się mówi o sprzedaży Dziczka lub Valencii, nie zdziwimy się jednak, jeśli pierwszy wyżej pójdzie właśnie serbski stoper. To nawet bardzo prawdopodobne, bo po sezonie wygasa mu kontrakt.
Legia napierała, ale to nie było stwarzanie sytuacji za sytuacją. A jak już się coś udawało, Plach pokazywał klasę. Obronił wszystko co miał, mimo że na początku spotkania nabawił się drobnego urazu. Nie chodziło o formalności, gdy główkowali Hamalainen czy Remy oraz gdy ten drugi pięknie przywalił z dystansu. Wyszło na to, że francuski stoper sprawił największe problemy bramkarzowi Piasta. Sporo ożywienia wniósł Medeiros, jednak to nie wystarczyło. Choć gliwiczanie Legii nie dobili, to żadnej ceny za to nie zapłacili.
Ogólnie obejrzeliśmy bardzo dobry mecz jak na polską ligę. Obie ekipy miały jakość piłkarską i potrafiły ją pokazać, choć Legia kazała czekać dwa kwadranse. Piłkarze Vukovicia jeszcze mają wszystko w swoich nogach i rękach, ale ich położenie stało się znacznie mniej komfortowe. Przewaga nad Piastem zmalała do jednego punktu. Walka o tytuł może być pasjonująca, zwłaszcza gdyby w niedzielę Lechia zrównała się dorobkiem z Legią po pokonaniu Cracovii.
Zespół z Gliwic odniósł piąte z rzędu zwycięstwo i nie sprawia wrażenia, jakby zamierzał się teraz zatrzymywać. A na finiszu dwa z trzech meczów rozegra u siebie. Ależ to będzie tydzień za tydzień!
[event_results 580924]
Fot. FotoPyk