Reklama

Metoda Buricia i “Marchewki”

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2019, 23:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Przez długie minuty w tym meczu nie mieliśmy nawet śladowych ilości emocji. Legia doszła do kilku niezłych okazji strzeleckich, Lech odpowiadał niemrawo. Ale wtedy na boisko wszedł Filip Marchwiński. Chłopak, który będzie dziś na ustach całego Poznania. Bo Lech zrobił to, do czego nie był zdolny przed rokiem – napsuł Legii krwi w walce o mistrzostwo.

Metoda Buricia i “Marchewki”

Pod stadionem – pustawo. Na stadionie – wcale nie lepiej. Zasadniczo nic nie wskazywało na to, że dziś przy Bułgarskiej zostanie rozegrany mecz, który przyciągał na trybuny po 40 tysięcy ludzi. Dość powiedzieć, że w tym sezonie aż osiem spotkań Kolejorza u siebie oglądało więcej osób niż dzisiaj. Ostatni raz tak słaba frekwencja na meczu Lecha z Legią była… czternaście lat temu. Wymowne.

I przez dłuuuugie minuty poziom meczu odpowiadał stopniu zapełnienia stadionu. Czyli grania było tak na 30%. Lech grał zbyt nerwowo, szarpał, podejmował pochopne decyzje. Gospodarzy definiował w tym starciu Maciej Makuszewski, który działał dziś w prostych schemacie – ma piłkę pod nogą, dośrodkuj do rywala, wróć na własną połowę. Legia była przy tym opanowana. Zresztą siedzieliśmy tuż obok analityków Legii, którzy nawijali przez słuchawkę do któregoś z asystentów “musimy być cierpliwi, mamy miejsce na połowie Lecha”. Natomiast brakowało w tym wszystkim Andre Martinsa i skuteczności, bo przecież Carlitos miał dwie świetne okazje, a najlepszą szansę zmarnował Nagy.

Długo brakowało jednak w tym meczu takiego kazkowo-węgrzynowego zęba. Nawet te spiny między piłkarzami były takie na pół gwizdka. No bo w przeszłości między obiema ekipami szły iskry, a dziś do przerwy ledwie raz Makuszewski potraktował łokciem Nagy’a i to byłoby na tyle.

Legia kruszyła mur, Medeirosa zmienił Szymański, a Dariusz Żuraw spoglądał kto tam przy linii się rozgrzewa. Może Klupś za Makuszewskiego, by ożywić nieco prawą flankę? Może Skrzypczak, by dodać centymetrów w środku pola? A może…

Reklama

Tak, dawaj Włocha Marchwińskiego. Diamencik akademii, być może największy talent, który ma dziś w swej stajni Kolejorz. Chłopaka, który w debiucie w Sosnowcu przywitał się z ligą golem. Który w Białymstoku po wejściu dał ważną asystę. Marchwiński wszedł i jeździł na dupie. Sami się zastanawialiśmy – czy to nie za dużo młodzieńczej fantazji? Bo przecież najpierw za plecami Gumnego wślizgiem odbierał piłkę Hlouskowi, by po chwili obiegać Jóźwiaka na lewym skrzydle. Ale w tej fantazji była metoda. Parafrazując porzekadło – metoda “Marchewki”.

W tym jego golu na wagę zwycięstwa była pełnia młodości. Odpływając we wzniosłe tony i grafomanię – jakby Mickiewicz w “Odzie” pisał o nim. Najpierw poszedł wślizgiem w Antolicia, później nie oglądał się na nikogo w dryblingu wzdłuż pola karnego, aż wreszcie płasko uderzył przy słupku. Uroczy był ten gest Pedro Tiby przy cieszynce – Portugalczyk przed trybunami wskazywał na 17-latka palcem. “To on, jemu dziękujcie”.

Wtedy zrobiło nam się meczycho, bo Legia się zerwała, a Lech dostał miejsce do kontr. Nerwówki nie wytrzymał Aleksandar Vuković, który skopał reklamę energetyka, a później nie mógł uwierzyć, że sędzia Przybył odesłał go na trybuny. Cuda w bramce wyprawiał Jasmin Burić, który pięknie pożegnał się z Poznaniem. To on – obok Marchwińskiego – był dziś bohaterem Lecha.

To pewien paradoks, że cieniujący Kolejorz był w stanie w ciągu niespełna pół roku dwukrotnie ograć u siebie Legię. I poważnie napsuć jej krwi w walce o mistrzostwo. Bo kto wie, czy to nie będzie kluczowy mecz dla losów mistrzostwa. Spełniły się prowokacyjne okrzyki kibiców gospodarzy, którzy trochę drwili z piłkarzy Lecha, że ci cały sezon nie wymykają się z przeciętności, ale w starciach z Legią potrafią wejść na poziom godny aspiracji Poznania.

[event_results 578428]

fot. NewsPix

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...