W pierwszym kwadransie Legia grała z takim polotem, że zastanawialiśmy się czy to nie czasami Cracovia przebrana w białe koszulki. Inna sprawa, że trudno było nie błyszczeć na tle tak beznadziejnej Miedzi, która wręcz bała się przejść przez linię środkową. Legioniści przełamali się po dwóch porażkach, wreszcie zdobyli gola z gry, ale i wszystko wskazuje na to, że na kilka tygodni stracili Sebastiana Szymańskiego.
Jeśli plan Miedzi na to spotkanie był taki, by wciągnąć rywali na swoją połowę i poszukać swoich szans w kontratakach, to realizacja tych założeń wyszła im w 50%. Czyli dali pograć Legii, ale nie zaatakowali ich wcale. Ekipa Dominika Nowaka pierwszy celny strzał oddała w 64. minucie. Podobno oddała, bo Ojamaa strzelił na bramkę Majeckiego akurat wtedy, gdy pole karne gospodarzy było przesłonięte dymem z rac.
Legioniści na tle legniczan mogli pograć sobie w piłkę. Szymański zagrał chyba najlepsze pół godziny w tym roku, Medeiros potwierdzał sunącą za nim opinię niezłego grajka, Martins przytomnie rozrzucał akcje mistrzów Polski. Ale Legia bramkę zdobyła dopiero po rzucie rożnym, gdy Szymański dośrodkowywał, Cafu zgrywał głową, a Carlitos dobijał piłkę z bliska. Napisalibyśmy coś o obronie Miedzi w tej sytuacji, ale co tu pisać o zawodnikach, którzy zostawiają króla strzelców poprzedniego sezonu samego sobie w takiej sytuacji:
Legniczanie rywalom zagrozili dziś raz. Gdy Musa nadepnął na kolano Szymańskiego. Ta sytuacja ma dwa wymiary:
– wydaje się, że Legii należał się rzut karny, bo obrońca gości wrąbał się w legionistę bez ceregieli, a przy tym nie zagrał piłki
– Musa po tym starciu dość przypadkowo stanął na kolanie Szymańskiego, a pomocnik Legii już z boiska po tym starciu się nie podniósł
Fatalnie wyglądała ta sytuacja. Legioniście najpierw kolano wygięło się w jakiś dziwny sposób, a później przeciwnik postawił mu jeszcze stempel na nodze. Szymański chwycił się za to kolano, zawył i wezwał pomoc medyczną. Boisko opuszczał już na noszach. Na nasze oko – skręcenie kolana. I oby tylko więzadła były całe…
Legia w myśl zasady, że dwa gwoździe lepiej trzymają, zdobyła bramkę na 2:0 i była już pewna tego, że w tym starciu nikt im punktów nie zabierze. Martins odebrał piłkę Forsellowi (nie żebyśmy sugerowali słabiutki występ Fina, ale wiecie co było w czwartek), Carlitos dograł do Medeirosa, a ten łaaadnym strzałem pokonał Sapelę. Widać po Portugalczyku, że ma jakąś namiastkę kozaka. Nie wygląda jak Agra, a to już pewien pozytyw. Ma gaz, ma technikę, ma niezłe uderzenie z lewej nogi. Daleko nam, by okrzykiwać go nowym Vadisem, ale wreszcie potwierdziło się, że chłop nie jest pomarańczą siódmego sortu, tylko piłkarzem, który może Legii się przydać.
Legia na tle słabiutkiej Miedzi nie grała może olśniewająco, ale trzy punkty zdobyła. A to – jak mawiał klasyk – szalenie istotne nie tylko ze względu na tabele, ale i na psychologię. Tydzień temu w czapkę z Lechem, dwa tygodnie w czapę z Cracovią. A dziś chociaż gola z gry strzeliła.
Co do Miedzi – fajnie, że się chłopaki przejechali do Warszawy, ale jeśli już wsiedli do autobusu, to warto byłoby coś na tym boisku pokazać. Coś więcej niż strzał Garguły w słupek chwilę przed końcem meczu.
[event_results 565025]
fot. FotoPyk