– Nie miałem osoby, która by mną wstrząsnęła. Miałem swoje historie. Chodziłem na imprezy, a zawodnik w wieku 19-20 lat nie powinien tego robić. Nie mówię nawet o piciu, ale o chodzeniu i siedzeniu w nocy między treningami. Widzę, że młodzi zawodnicy teraz mają tego większą świadomość. A przynajmniej się nie słyszy raczej o takich aferach. Mnie się zdarzało, nie co tydzień, ale się zdarzało. Moja mama nie wiem, czy nie chciała na mnie wpłynąć, czy nie mogła. Ale syn potrzebuje rad ojca. Ja zostałem sam z mamą i siostrą, może to miało na mnie wpływ. Też mi palma odbiła, że byłem jednym z niewielu młodych, którzy grali w ekstraklasie – mówi Marcin Smoliński, były piłkarz Legii, Olimpii Grudziądz czy ŁKS-u, a teraz zawodnik Znicza Pruszków. Kiedy Smoliński roztrwonił talent? Jak duży wpływ na to miała soda, brak pracy na siłowni, przyznanie mu tytułu odkrycia roku? Co musi zrobić Szymański, by nie pójść jego śladem? Dlaczego Smoliński przegrał… wybory do rady dzielnicy? Zapraszamy.
Jesteś zadowolony ze swojego wyniku w wyborach?
Chciałem spróbować czegoś nowego. Moja żona też startowała i mnie namówiła. Jednak to było na zasadzie startu, w którym nie robiłem nic, żeby wygrać. Trochę myślałem, że to jest głupota czy coś w tym stylu, ale po wyborach żałowałem, że się nie przyłożyłem. Wiadomo – byłbym w radzie dzielnicy jednym z wielu, ale może udałoby się coś zdziałać. Za pięć lat być może wystartuje znów.
Ale pewnie liczyłeś na większy wynik niż nieco ponad 200 głosów, w końcu jesteś tu znany.
Targówek był podzielony na pięć stref. Ja nie wystartowałem tutaj, gdzie jestem wychowany, gdzie znam najwięcej ludzi i najwięcej zna mnie. Startowałem z samego końca Targówka, jak odwiedzałem te ulice, to byłem tam pierwszy raz w życiu. A moja żona startowała stąd, ją mniej osób kojarzy, lecz i tak miała dwa razy więcej głosów ode mnie. Bo przeszliśmy się po znajomych. To było wszystko na wariackich papierach, miesiąc przed wyborami zapytali mnie, czy wystartuję. Powiedziałem, że okej, nie ma problemu. Jakbym startował z mojego okręgu, to wydaje mi się, że bez problemów bym się dostał. Żonie zabrakło 50 głosów, a miała słabe miejsce na liście. Ja po prostu chciałem zrobić coś nowego i nie wiedziałem, że zrobi się z tego takie wielkie halo. Jeden czy drugi dziennikarz do mnie dzwonił w tej sprawie.
A co byś chciał na tym Targówku zmienić?
Pójść w sport. Mam dwie córki i one uprawiają sport, ale inne dzieci przynoszą zwolnienia na WF. Widzę, jak się poruszają. W moich czasach, a nie są one odległe, to dzieciaki chodziły na WF, nie chcąc chodzić na matematykę. Teraz na matematykę chodzą, a zwalniają się z WF-u. Chciałbym to jakoś usprawnić, zrobić dodatkowe zajęcia. Trzeba się tymi dzieciakami zająć. One się zaniedbały. Jak widzę 10-letnie dziecko, które ma 15 kilo nadwagi… Może rodzicom to odpowiada. Ale dla tego dziecka to jest straszne, ponieważ potem ze wszystkim ma ciężej. I wtedy trudno się dziwić, że nie chce iść na WF, kiedy nie ma siły biegać. Jasne, to jest ciężkie do zmiany, żeby wejść i załatwić to w szkołach. Ale można otworzyć boisko. Fajną sprawą są te siłownie na świeżym powietrzu. One powstały dla starszych, jednak dzieci też próbują, na przykład moja dziewczyny na to wskakują.
Twoje córki już chodzą do szkoły?
Jedna do szkoły, druga do zerówki.
Jak rozumiem, jej nie zwalniasz z WF-u.
Ona sama chce chodzić. Może napatrzyły się na mnie, bo miałem styczność ze sportem. Jedna lubi jeździć konno, chodzi na tańce, druga też tańczy i ćwiczy akrobatykę. Nie siedzą tylko w domu przy komputerze. Też to robią, ale my jako rodzice staramy się, by nie opuszczały zajęć. Jak mają słabszy dzień, to i tak namawiamy ich do pójścia, bo lepsze to niż siedzenie w domu przed telewizorem.
Tak w ogóle, to ja myślałem, że jesteś starszy.
Tak mówią, że wyglądam na starszego!
Ale wiesz dlaczego – w świadomości kibica jesteś bardzo długo. Zaczynałeś wcześnie i można było pomyśleć, że grasz sobie w tym Zniczu w wieku 37 lat.
W moich czasach, jak zaczynałem w 2004 roku, to była nowość, że jest nastolatek. Byłem ja, 16-letni Korzym i 18-letni Rzeźniczak. To był taki ewenement, nie tak jak teraz. Teraz gorzej mają starsi zawodnicy, bo coraz więcej jest młodych i szans dla nich. Młodzi mają większą świadomość i najpierw daje się szansę młodszemu, jeżeli starszy jest na tym samym poziomie. W moich czasach grał starszy, a młodemu się mówiło: będziesz miał jeszcze czas, żeby pograć i zarobić pieniądze.
To dzisiaj chyba panuje dobra kolejność.
Wydaje mi się, że tak. Ale zwolennikiem przepisu młodzieżowca nie jestem. Jeżeli jest 18-latek i jest dobry, to sobie poradzi bez tego przepisu. Miałem taki przypadek chłopaka, nie będę wymieniał nazwiska, który przez swój status młodzieżowca przez dwa lata miał miejsce w składzie. Skończył mu się młodzieżowiec i chłopak przepadł. Nie wiem, gdzie gra w piłkę. Fajne jest to, że jest coraz więcej młodszych, którzy mają większą świadomość. Ale tę świadomość zbudował na przykład Lewandowski i jego kariera. Nie przepis.
Spotkałem się z opinią, że Szymański mocno przypomina cię z początku twojej kariery.
Lewa noga. Zawsze ludzie mówili, że ci lewonożni mają w sobie coś więcej. Obserwowałem Sebastiana od dłuższego czasu i rozmawiałem o nim z kolegami, że to będzie dobry zawodnik. Widać po nim, że się nie przejmuje tym, co się dzieje wokół niego. Gra, jest jedną z głównych postaci. Mam nadzieję, że niedługo wyjedzie. A co do podobieństw i różnic, to ja występowałem na lewej pomocy. Ludzie chcieli mi wmówić, że byłem szybkościowcem, a nigdy nim nie byłem.
On jest chudy, ty też byłeś.
Tak, to też nas łączy. Pamiętam swoje pierwsze badania na Legii. Mierzono nam tkankę tłuszczową na AWF-ie. Sześć procent to był chyba dopuszczalny pomiar, a ja miałem poniżej. Pomyślałem, że jestem kościotrupem. Zaraz poszedłem coś zjeść, chciałem nabrać masy. Ważyłem 67 kilo. To mi przeszkadzało. Masa i mięśnie są w piłce mega ważne. Brak odpowiedniej wagi i brak mięśni może Sebastianowi przeszkadzać.
Czemu nie próbowałeś siłowni?
To jest jeden z błędów, który sobie bardzo wytykam. Tak jak Rzeźnik chodził na siłownię, tak ja sobie wbiłem do głowy, że nie będę chodził, by nie dowalić sobie mięśni, bo zaraz będę wolniejszy. Bardzo tego żałowałem. Albo nie, żałuje nadal. Nie było wówczas na Legii jakiegoś trenera personalnego, ale mogłem rozpisać sobie treningi i pracować nad mięśniami.
Chyba dopiero w Grudziądzu się za to wziąłeś?
Tam zobaczyłem, że młodzi zawodnicy ćwiczą, podciągają się. Dotarło do mnie, że skoro oni mogą, to i ja mogę. Do dzisiaj ćwiczę. Nie latam codziennie na siłownię, ale ćwiczę w klubie i efekty są.
Innymi słowy: zalecasz Szymańskiemu siłownię.
Warto pracować nad siłą, bo ona jest ważna. Pozwala zastawić się, przepchnąć. Nie wiem jednak, czy w Legii z nim nad tym pracują i czy wpłynie to na jego szybkość, bo jego ciało będzie się jeszcze zmieniać.
Kowal zawsze mówi, że koszulka na Szymańskim wisi.
No, jest chudy. Teraz z córką oglądałem karne City – Chelsea. Dwóch nie strzeliło i mówię do niej, że ja się tak samo bałem, jak podchodziłem do karnego w finale Pucharu Polski. Włączyłem jej te karne i zobaczyłem, jak wyglądałem w koszulce. Aż się przestraszyłem. Gorzej niż Szymański, rękawy miałem za łokcie. Kowal ma rację. Teraz w Pruszkowie mamy takiego zdolnego utalentowanego i on też musi nabrać mięśni. Tak samo Sebastian. Szczególnie przed wyjazdem za granicę, bo tutaj sobie tak poradzi, ale za granicą nie.
Swoją drogą, z Kowalem się chyba mijałeś na dzielnicy, jak grałeś w Legii.
Graliśmy mecze podwórkowe, ale dobrze go nie znałem. Nie gadaliśmy. Była taka niemiła historia, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, bo on na pewno tego nie pamięta.
Dawaj, Kowal się nie obrazi.
Myślałem, że to będzie na zasadzie – on mi podpowie, pomoże. A nie pomógł mi nigdy odnośnie do Legii, nic nie powiedział. Jest legendą Legii, pamiętam, jak poszedłem na mecz po tym, jak wrócił po wszystkich tych wojażach. Dla mnie to był autorytet, człowiek, który osiągnął wiele, choć na sto procent mógł osiągnąć więcej za granicą. Myślałem, że on sam się ucieszy, że kolejny chłopak z Bródna idzie do Legii. Wyszło, jak wyszło. Wierzyłem, że będziemy mieć kontakt, ale nie mieliśmy.
To może z kolei ty masz jakąś radę dla Szymańskiego?
Mnie zabrakło tego, by mieć obok siebie kogoś doświadczonego. Mój tata zmarł, gdy miałem siedem lat. Myślę, że Szymański potrzebuje takiej starszej osoby, która by pokierowała jego karierą. Na pewno on jest świadomy, jaka jest Warszawa, co może stracić. Ma też przewagę nade mną, ponieważ w moich czasach nie było spektakularnych wyjazdów za granicę. Teraz gra się pół roku – rok i piłkarze wyjeżdżają za super pieniądze do super lig. Sebastian ma większe perspektywy, widzi, co się dzieje. Ale też mówi, że na razie zostaje w Legii, gdyż chce coś wygrać. Przez to też myślę, że on ma poukładane w głowie.
Czyli tobie zabrakło wsparcia?
I nie było takiej świadomości. Dieta, odpowiednie odżywianie. Nie mówię, że się źle odżywiałem, ale nie miałem osoby, która by mną wstrząsnęła. Miałem swoje historie. Moja mama nie wiem, czy nie chciała na mnie wpłynąć, czy nie mogła. Ale syn potrzebuje rad ojca. Ja zostałem sam z mamą i siostrą, może to miało na mnie wpływ. Też mi palma odbiła, że byłem jednym z niewielu młodych, którzy grali w ekstraklasie. Poza tym miałem kontuzje.
„Miałem swoje historie”. Jakie?
Chodziłem na imprezy, a zawodnik w wieku 19-20 lat nie powinien tego robić. Nie mówię nawet o piciu, ale o chodzeniu i siedzeniu w nocy między treningami. Widzę, że młodzi zawodnicy teraz mają tego większą świadomość. A przynajmniej się nie słyszy raczej o takich aferach. Mnie się zdarzało, nie co tydzień, ale się zdarzało.
Byłeś kiedykolwiek na kacu na treningu?
Nie.
Przeszkodziło ci też paradoksalnie to, że zostałeś odkryciem roku?
To była fajna sprawa, ale później wszyscy na mnie zwracali uwagę. Myśleli, że jestem zbawicielem i super zawodnikiem, a przecież dopiero miałem za sobą pierwszy sezon. Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie: tak bądź nie. Może mi to przeszkodziło. Jedni sobie z taką sytuacją radzą, inni nie. Może gdybym teraz dostał to odkrycie, gdy byłby Smoliński, Żurkowski, Szymański, a nie sam Smoliński, to byłoby inaczej.
Ale na Szymańskim też presja jest ogromna. Ma być sprzedany najdrożej, bije wszystkie stałe fragmenty…
Dlatego, jeżeli wytrzyma, to zajdzie daleko. To jest zaleta i wada, że musi być sprzedany drogo, by dopiąć budżet. Nie wymagajmy jednak, że 19-latek wygra Legii mistrzostwo. Może mieć okres, że zagra kilka dobrych meczów, ale nie wydaje mi się, żeby pociągnął tak cały sezon. Musi mieć starszych kolegów w dobrej formie koło siebie.
On osiągnie więcej niż ty?
Już osiągnął więcej. Zdobył mistrzostwo Polski. Mnie się przypisuje mistrza, ale zagrałem bardzo mało meczów. Bardziej czuje się zdobywcą Pucharu Polski, bo grałem we wszystkich meczach i strzeliłem karnego. Ogólnie nie lubię, jak ktoś niby coś wygrywa, ale nie grał w żadnym spotkaniu. Siedział na ławce trzy sezony, a ma mieć trzy mistrzostwa.
Czyli nie czujesz się mistrzem?
W małym stopniu. Puchar Polski i Superpuchar są dla mnie większymi osiągnięciami. Nawet drugie czy trzecie miejsce takim też jest, bo wówczas odgrywałem w zespole większą rolę.
Tak sobie myślę, że chyba chciano zrobić z ciebie gwiazdę na już.
Nominowanym do tego odkrycia byłem ja, Giza i Gołoś. Pamiętam, że sam stawiałem na Gołosia i byłem zaskoczony, że mnie wyczytali. Nie miałem żadnej przygotowanej przemowy.
Co powiedziałeś?
Nie pamiętam dokładnie, ale że dziękuje rodzicom, czy coś takiego. Na pewno kojarzę za to, że źle zszedłem ze schodów i zamiast zejść ze sceny za którąś z dziewczyn, to poszedłem środkiem. Odkrycie było pierwszą kategorią, ja nie wiedziałem jak się zachować. A czy chciano zrobić gwiazdę… Strzeliłem z Polonią, grałem we wszystkich meczach, a w listopadzie nie przegraliśmy żadnego spotkania. Potem w styczniu wrócił Vuko i trener Zieliński zmienił taktykę, żebyśmy grali we trójkę. Ja, Vuko, Surma. To też był dla mnie znak. I ten sezon był dobry, ale potem oczekiwano nie wiadomo czego. Że zawsze muszę być jednym z najlepszych na boisku i nawet ciągnąć to wszystko. Może to mnie też zgubiło.
Jak wtedy do Legii wchodził młody piłkarz, to ktoś o niego dbał?
Pamiętam, że jak zobaczyłem samą szatnię, w sensie pomieszczenia, to się przeraziłem. Była mega wielka. Ja, z Targówka, gdzie miałem klitkę, spotkałem na przykład Marka Jóźwiaka. Nie wiedziałem jak się do takich piłkarzy zwracać. Zastanawialiśmy się z Rzeźniczakiem: mówić dzień dobry, cześć, witam, czy co? Pamiętam, że Jacek Zieliński, który potem mnie trenował, powiedział: zachowujcie się normalnie, nie jesteśmy na pan. To było fajne i nigdy nie miałem problemów ze starszymi zawodnikami. Z zagranicznymi też nie. Duże przeżycie. Wróbel (Radosław Wróblewski – przyp. PP) do mnie jako pierwszy ze starszych na gierce mówił Smoła i to też było super, że od początku wiedzieli, że jestem Smoła.
A mentalnie ktoś was prowadził?
Jacek Magiera. Dbał o młodych. Ja miałem maturę, Rzeźnik i Korzym byli w trakcie. Dawał nam lekcję, jak się zachować. Byśmy szanowali to, co mamy, bo to się może kiedyś skończyć. Był pomocny. Dużo też dało mi jedna sytuacja. Jak przychodziłem, to do Legii trafiało dziewięciu-dziesięciu piłkarzy. To był jeden z tych większych zaciągów. Staliśmy na prezentacji, ja na końcu, z Targówka za śmieszne pieniądze. Ludzie przychodzili na Korzymka, bo Chelsea. Pamiętam, że Artur Boruc dawał wywiad i jakiś dziennikarz go zapytał, kto po dwóch tygodniach zrobił na nim największe wrażenie. On stwierdził, że z Marcina Smolińskiego będzie największy pożytek. No i to pamiętam do dzisiaj. Przeczytałem to, ucieszyłem się, że ktoś to zobaczył mój potencjał.
Czułeś, że Magiera zostanie trenerem?
Tak, nawet z nim rozmawiałem jakiś rok temu i wciąż od niego emanuje taki spokój. Bardzo się cieszyłem, że został trenerem Legii i żałowałem, jak został zwolniony. Wydaje mi się, że zbyt pochopnie. On by sobie poradził z kryzysem, Po sukcesie odeszło trzech-czterech ważnych piłkarzy. Wszystko spadło na trenera. Odkąd pamiętam, Legia ma słabszy okres latem. Trener jest zwalniany, przychodzi nowy. Dwa-trzy tygodnie i poprawiają się wyniki.
A który trener najbardziej ci ufał, Zieliński?
On na mnie postawił. Darek Kubicki mnie ściągnął, przyjeżdżał na Targówek, więc cegiełkę dołożył, ale nie zadebiutowałem u niego w lidze. Dał mi pograć w pierwszych rundach Pucharu Polski, co było też przeżyciem. Ale wracając do pytania – tak, myślę, że Zieliński. Nie mogę jednak też powiedzieć złego słowa na Urbana. Czułem, że on by na mnie postawił, bo lubił stawiać na młodych. Na Rybusa, na Ariela. Ale ja byłem już wtedy stłamszony. Żałowałem, że go zawiodłem. Potem poszedłem do ŁKSu na pół roku, miałem super czas, powiedział mi, że będę grał. Wróciłem, zagrałem 25 meczów, sporo. Dużo mnie nauczył. To była zupełnie inna szkoła niż polska. Bardziej technika, rozegranie, styl hiszpański. Fajnie się z nim pracowało.
To czemu byłeś stłamszony?
Wbiłem sobie do głowy, że ta lewa pomoc to nie jest moja pozycja. Nie miałem warunków, żeby hasać jak na przykład Szałachowski i źle się tam czułem. Wiedziałem, że jestem innym typem zawodnika, który nie idzie jeden na jeden. Woli poszukać rozegrania, gry kombinacyjnej. Ta pozycja mnie stłamsiła. Nie chciałem tam występować. Chociaż jak dostawałem szansę, to byłem szczęśliwy, ale wiedziałem, że nie dam pełni możliwości.
W którym momencie zrozumiałeś, że roztrwoniłeś talent?
Po trzecim-czwartym roku w Legii wiedziałem, że coś jest nie tak. Przychodziło okienko i nie chciało mi się ruszać z Warszawy. “Ale fajnie jest w Legii. Gdzie ja będę jeździł”. Miałem taki okres, że nie grałem w meczach, ale miałem treningi wyrównawcze i wpadałem w marazm. Zrozumiałem to, gdy poszedłem do ŁKS-u na pół roku, gdzie zresztą też nie chciałem iść. Ale poszedłem, tam spotkałem Piotra Świerczewskiego i Tomka Hajtę. Oni mieli ostatnie miejsce, a zajęliśmy sportowo siódme. Najwyższe, jakie się dało, bo następni mieli za dużą przewagę. Wtedy złapałem gaz, dzwonili do mnie trener Urban i Trzeciak. Wówczas zrozumiałem, że mogłem iść wcześniej na wypożyczenie i się ogrywać. Zrozumiałem, że większą frajdę dają mecze niż bycie na ławce, siedzenie i treningi wyrównawcze. Przebudziłem się.
Za późno?
Może nie, bo przecież na Legii się wszystko nie kończy. Po tym półroczu miałem oferty z pięciu klubów, ale wróciłem do Legii, gdyż odszedł Roger. Potem jednak znów poszedłem do ŁKS-u i zrobiliśmy awans do Ekstraklasy. Mieliśmy fajny zespół, wszystkie mecze grałem. Ale właśnie tam odechciało mi się grać w piłkę, bo przez rok w Ekstraklasie nie dostałem złotówki. Na koniec doznałem kontuzji i musiałem za wszystko sam płacić. Z Tomkiem Kiełbowiczem, który był jeszcze w Legii, jeździliśmy do Krakowa, do tego samego rehabilitanta. Odechciało mi się więc na zasadzie, że gram, a nie dostaję pieniędzy. Kibice krzyczeli “weźcie się w garść”, ale nie myślisz o tym, jak nie dostajesz wypłaty. Człowiek się łudził. ŁKS się jednak rozpadł i musiałem iść do Grudziądza. Na początku nie wiedziałem nawet, gdzie to jest, czy na północy, czy na południu. Musiałem sprawdzić. Ale rodził się tam fajny zespół i nie żałuję. Zabrakło jednego meczu w dwóch sezonach, żebyśmy mogli awansować. Tego mogę żałować.
Czyli zbierając to do kupy: kariera Smolińskiego nie rozwinęła się przez sodę, brak siłowni, pecha i lenistwo?
Zgodzę się oprócz lenistwa.
Sam mówiłeś o marazmie.
Nie wychodziło to z tego, że byłem leniwy. Marazm wziął się z tego, że moja pozycja zaczęła mi odpowiadać. To nie było lenistwo w tym słowa znaczeniu. Soda na pewno była, gdzie nie otwierałeś gazetę, tam był Marcin Smoliński. Pech na sto procent. Praca nad sobą i brak świadomości też.
Czym jest dla ciebie gra w Zniczu?
Jak kończyłem grać w Grudziądzu, to jedyną opcją zostania tam był ten awans. Nie awansowaliśmy i trener oraz prezes wiedzieli, że wracam do Warszawy. Do wyboru była Pogoń Siedlce, Znicz, Radomiak, Wisła Puławy. To znaczy, takie ja sobie wybierałem cele. Miałem propozycję z innych klubów pierwszej ligi, ale chciałem wrócić do Warszawy i tu mieszkać. Żona jest teraz w pracy, to ja się zajmuje dziećmi, mam trening i potem mogę coś podziałać. Żona z dziećmi byli z nami w Grudziądzu przez cztery lata i na piąty rok mojego pobytu tam pojechały do Warszawy. Dziewczynki nie miały więc ojca codziennie, ja wsiadałem po meczu w samochód i jechałem, ale było to uciążliwe. Znicz wyskoczył niespodziewanie. Pierwszą opcją była Pogoń Siedlce, bo jest tam pierwsza liga. Radomiak odpadł, gdyż wyszło, że tam w klubie nie dzieje się super, Wisła Puławy jest jednak za daleko. Znicz zadzwonił w ostatniej chwili. Dawał dwuletni kontrakt, Pogoń jednoroczny. Wiedziałem, że jest stabilizacja i było dla mnie ważne, że jestem w Warszawie. I nawet jeśli teraz latem skończę grać w piłkę, to pójdę się poruszać dla siebie, pograć, nie złapać brzuszka. Nie chcę przytyć 10 kilo.
Kończysz karierę?
Jest taka opcja, że nie będę grał na poziomie centralnym. Jesteśmy na 10. miejscu i zobaczymy, czy się utrzymamy. To młody zespół. A jeżeli nie Znicz, to już nie będę nigdzie wyjeżdżał.
Co po karierze?
Zrobiłem UEFA B, w grudniu robię UEFA A, ale trenerka to będzie na razie dodatek. Mam dwa projekty, które chcę zacząć po wakacjach. Mam nadzieję, że potem z trenerką mi wyjdzie. Ale nie chciałbym być trenerem dzieci. Całe życie spędziłem z seniorami i nie wiem, czy dałbym radę być cierpliwym. Lepiej współpracuje się ze starszymi chłopakami 18-19 lat.
W każdym razie będziesz miał co opowiadać.
Ostatnio byłem w jednym zespole z Warszawy. Trener powiedział: patrzcie, to Marcin Smoliński, on grał w Legii. Przeliczyłem sobie, że ci chłopcy mogli mieć i dwa lata, jak ja zaczynałem. Pewnie nie wiedzą, kim jestem. Nie lubię tak jeździć i opowiadać, co się zrobiło. Tego już nie ma.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL