Ulubiony rywal Roberta Lewandowskiego. Zespół, któremu Bayern w pięciu ostatnich meczach wbił siedemnaście bramek. Augsburg miał być przeciwnikiem dającym nabrać pewności siebie przed starciem w Lidze Mistrzów z Liverpoolem. Okazało się, że romansująca raczej z zespołami zagrożonymi spadkiem niż z ligową czołówką drużyna jest w stanie wielkiemu Bayernowi napędzić wielkiego stracha.
Bardzo szybko okazało się, jak trudna będzie to przeprawa, że trzy punkty trzeba będzie nie wyspacerować, a po prostu wydrzeć. Augsburgowi wystarczyła minuta gry, by wyjść na prowadzenie i nieco ponad pięć, by je odzyskać, gdy Bayern wyrównał.
Potwierdziło się to, na co wskazywały poprzednie spotkania Bawarczyków – że wjechanie w defensywę mistrzów Niemiec nie jest wielkim wyczynem i że nie trzeba do tego mieć z przodu Salaha, Mane i Firmino. Wystarczy zasuwający na lewym skrzydle Philipp Max, który w 23 minuty dwa razy przedarł się prawą stroną i ostro, płasko dośrodkował, co skończyło się dwoma trafieniami.
Pierwsze to samobój Leona Goretzki – Niemiec miał niewiele czasu na reakcję po zagraniu Maxa spod linii końcowej i ułożył nogę bardzo niefortunnie. Drugie – przepiękny strzał pod ladę Koreańczyka Ji.
Bawarczycy mieli niesamowite szczęście, że czego w pierwszej połowie dotykał się Kingsley Coman, to zamieniał na bramkę. Co przecież w żadnym wypadku nie jest regułą, były to dwa… premierowe gole Francuza w tym sezonie Bundesligi. Tym razem swoje jedyne uderzenia zamieniał na bramki ze stuprocentową skutecznością.
Skutecznością wykazał się też na początku drugiej połowy David Alaba, którego obsłużył zagraniem w pole karne rozgrywający świetne spotkania Coman. Z dość ostrego kąta Austriak musiał uderzyć bardzo mocno, precyzyjnie i trafić tam, gdzie lukę zostawi stojący w bramce Augsburga Kobel. Trafił idealnie, nie dał mu szans. Dał za to Bayernowi pierwsze w tym meczu prowadzenie – trudno uwierzyć, że dopiero po piątym golu w całym meczu.
Jak się miało okazać – golu ostatnim, co oznacza, że Robert Lewandowski na pobicie rekordu Claudio Pizarro – zawodnika spoza Niemiec z największą liczbą bramek w Bundeslidze – jeszcze nieco poczeka. Peruwiańczyk ma ich 194, Lewandowski – nadal 193. Liczyliśmy dziś na awans Polaka na fotel lidera bardzo mocno, bo przecież w 12 dotychczasowych meczach z Augsburgiem Polak zdobył łącznie 18 bramek. Więcej w swojej karierze wbił tylko Wolfsburgowi, ale na 19 trafień przeciwko Wilkom potrzebował 17 spotkań. A jednak jego maks to była poprzeczka po rzucie rożnym i dwa niecelne uderzenia ze skraju pola karnego w drugiej części meczu.
O formę „Lewego” można być jednak spokojnym – dopiero co strzelił gola i miał dwie asysty z Schalke, a w tym roku ma już trzy trafienia i cztery otwierające podania. Gorzej z dyspozycją obrońców Bayernu. Dwa gole stracone z Augsburgiem oznaczają bowiem, że Bawarczycy stracili już dziesięć goli w sześciu ostatnich spotkaniach. Nie sposób było dziś pozbyć się wrażenia, że gdyby Augsburg zaatakował z takim nakładem sił jak w pierwszej części meczu również w drugiej, to niepewni defensorzy drużyny Niko Kovaca mieliby jeszcze więcej na sumieniu.
Przed starciem na Anfield z Liverpoolem, który we wtorek podejdzie do spotkania z Bawarczykami wypoczęty jak mało kiedy (The Reds nie grają już w FA Cup, więc mają wolny weekend), nie jest to najlepszy prognostyk.
Augsburg – Bayern 2:3
Goretzka 1’ (sam.), Ji 23’ – Coman 17’, 45’+3’, Alaba 53’
fot. NewsPix.pl